Straszny odpust
Tragedia z nocy świętojańskiej miała swą poprzedniczkę. W roku 1906 podczas wilanowskiego odpustu św. Anny pod wodą zniknął prom, pociągając za sobą kilkanaście osób.
Układ wodny w tamtych czasach był nieco inny niż dziś. Nie istniały wały przeciwpowodziowe, za pałacem rozciągały się łąki i zalewiska, a w czasie wylewów rzeki woda z Wisły dochodziła do ogrodów. Naprzeciw pałacu znajdowała się wielka łacha, do której dostać się można było łodzią, poprzez odnogę rzeczki Wilanówki. Tłum wpadł na pokład i, jak relacjonował tygodnik „Świat”, „prom przepełniony bezkształtną masą ludzką, zachwiał się, trzasnął i zwolna zagłębił w rzece (...) Woda kłębi się, ludzkie postacie wypływają na wierzch, szarpią się, czepiają wzajem i nikną w głębi”.
Na odpust przyjechało podobno kilkanaście tysięcy ludzi. Reporter relacjonował, że „jakaś panienka w białej sukni i z wypiekami na twarzy usilnie stara się wświdrować mi szpic parasolki w oko”. Panna prawdopodobnie, na własne nieszczęście, dostała się na pokład, gdyż wśród wydobytych topielców niemal wszyscy mieli po 12 – 18 lat. Uratowano około 40 osób, ale przyczyna nieszczęścia pozostała nieznana. Jedna z gazet donosiła, że „gdy tłum wychodził z kościoła, rozległo się kilkanaście strzałów rewolwerowych”. Wybuchła panika i rzucono się do promu. „Nie pomogły ostrzeżenia, że jest spróchniały”. Wersja druga – każdy chciał dostać się na łachę i niepotrzebnie odbito od brzegu przepełnioną jednostką. A tłum przy stacji bawił się. Gdy dotarła wiadomość o katastrofie, wybuchła panika. Ludzie uciekali, pobito nawet reportera „Świata”.
W ciągu dwóch dni wydobyto dziewięć ciał, ale „Kurier Polski” podawał, że „na dnie spoczywa jeszcze podobno kilka zwłok”.
W toni i na polu
Jedna z najstarszych znanych katastrof na Wiśle miała miejsce podczas potopu szwedzkiego. Podobno w rejonie dzisiejszej Warszawy zatonęło kilka szkut przeładowanych zrabowanymi dobrami. I tak utonąć miały ładunek antycznych rzeźb skradzionych z Zamku Królewskiego. A także ładunek armat. Z nieoficjalnych źródeł pochodzi informacja, iż nie tak dawno zlokalizowano go za pomocą specjalistycznej aparatury, ale z powodu zbyt skromnych środków nie można znaleziska wydobyć; a do wiadomości publicznej nie podaje się miejsca, z obawy przed nielegalnymi próbami eksploracji.
Sporo wypadków na rzece miało miejsce w pierwszej połowie zeszłego stulecia. Koło Kępy Potockiej wpakował się na mieliznę bocznokołowiec i długo trwało, nim został ściągnięty na wodę. A było to w 1912 roku. W sierpniu 1913 roku zaś zderzyły się dwie jednostki pasażerskie: „Gdy statek M. Fajansa »Maurycy« dojeżdżał do przystani, z przystani Górnickiego wyruszył statek »Sokół«. Nastąpiło silne zderzenie. Statek »Sokół« uderzony w bok nosem statku »Maurycy« został poważnie uszkodzony. Przytomny Maszynista doprowadził statek z powrotem do przystani, gdzie pospiesznie wysadzono na ląd jadących. Uszkodzenie »Sokoła« jest bardzo poważne. »Maurycy« szwanku nie poniósł”. Tyle relacja tygodnika „Posiew”. Minęły cztery lata i mieliśmy na Wiśle katastrofalną powódź, która zniszczyła wiele przystani, statków oraz domów pływających, a inne jednostki wyrzuciła na brzeg. Pisaliśmy swego czasu o czerparce miejskiej, czyli pogłębiarce, wyniesionej falą na pola Pelcowizny. Magistrat tak długo zwlekał z jej ściągnięciem, że początkowe 50 metrów oddalenia od nurtu zwiększyło się do 300. Nie wiemy, czy jednostkę uratowano. Ale były i inne, jak ta leżąca koło Jeziorka Kamionkowskiego czy przystań stojąca na łąkach skaryszewskich.