Powyższa historia jak ulał pasuje do zdarzenia, wspomnianego w 1906 roku przez „Kurier Warszawski”. Otóż pięcioletni synek państwa N., zamieszkałych przy Wilczej 16, „popsuł szabelkę drewnianą i pistolecik nabijany korkiem na sznurku”. Matka zaniosła zabawki do zakładu blacharskiego pana Ozgi przy Marszałkowskiej, a ten po naprawieniu ich, odesłał do domu przez chłopca na posyłki. Na Wilczej zatrzymał go policjant idący z dwoma żołnierzami i zaprowadził do cyrkułu, gdzie młodego uznano za więźnia politycznego. Przetrzymano go 24 godziny, po czym wypuszczono na wolność. „Szabelkę jednak i pistolet zatrzymano”.
Dać i zabrać
Po utraceniu niepodległości przez Rzeczpospolitą historia naszego miasta pełna była nakazów i zakazów dotyczących broni. Ta, jak wiadomo, nie służyła wyłącznie wojsku, ale i cywilom polującym na zwierzynę. Służyła też do obrony, gdyż bandytyzm był wtedy powszechny, a liczyć można było wyłącznie na siebie. Więc kiedy władza zabraniała, proch robiło się w domu samemu i takoż lało kule.
Pod koniec wieku XVIII miasto było w zaborze pruskim, a lewobrzeżne Mazowsze to Prusy Południowe. W roku 1798 postanowiono Polakom zabrać amunicję. „Podaie się do wiadomości, a osobliwie Prochem handluiącym, ażeby ktorzy ieszcze jakowe zapasy Prochu maią, Magistratowi tuteyszemu w przeciągu 14. dni nieomylnie pod karami donieśli, za który podług wartości zapłatę odbiorą”. Broni nie skonfiskowano, bo i tak wiadomo było, że nikt nie odda.
Następne trzy dekady to przepychanka władz z ludnością, wszakże przez tę ostatnią wygrana, gdyż pozwolono posiadać strzelby do polowań. Mieliśmy wtedy Królestwo Kongresowe, w którym to wybuchło przed 180 laty powstanie, zwane potem listopadowym. Słynną noc opisała „Gazeta Warszawska” – „... już o godz. 8mey wyłamano bramy arsenału i kilkadziesiąt tysięcy rozmaitey broni rozdano mieszkańcom”.
Zabrzmiało nader patriotycznie, ale szybko okazało się, że to nie rozdano, a mieszkańcy sami wzięli i na dodatek ani myśleli oddać. Kwitł nielegalny handel bronią i to w czasie, gdy armia miała jej za mało! Więc w marcu 1831 roku, kiedy to prywatne zapasy wzrosły dzięki wyposażeniu znalezionym na polach Olszynki Grochowskiej, ogłoszono obowiązek zdania wszelkich strzeladeł, w ciągu trzech dni. Ale znając wielką ochotę warszawiaków do oddawania, Kommissya Rządowa Woyny zadekretowała wykup i nakazała „natychmiast wypłacić: za karabin w dobrym stanie z bagnetem i stemplem złp 24, bez bagnetu zł 18, bez stempla lub reperacyi potrzebujący zł 15, za karabinek jazdy w dobrym stanie zł 15 (...) za pistolet do użycia zł 9”. Ale nie zakupiono całej broni, gdyż – jak podała „Gazeta Warszawska” – „p. Epsztein udowodnił, że nie ukrywa broni, a 100 par pistoletów i 50 sztuk karabinów są jego własnością, nabyte z zagranicy do składu handlu”. Od roku 1832 nowy Jenerał Gubernator udzielał pozwoleń na nabycie broni, przeważnie szlachcie do polowań. Kolejne powstanie, 1863 roku, to kolejne nakazy zdawania broni oraz amunicji, które można było obejść dzięki deklarowaniu postawy lojalistycznej. Część zarekwirowanych rewolwerów oraz strzelb oddano. Do wojny japońskiej panował jaki taki spokój i warszawiacy udokumentowawszy potrzeby, mogli dostać pozwolenie na broń.