Dziękował swej Marysieńce „pode Lwowem, 11 sierpnia 1675 po zachodzie słońca", podczas uganiania się za pohańcami, za haftowany upominek: „Pracy najśliczniejszych paluszków z duszy żałuję, które około tej pracowały roboty; a czegóż one nie dokażą, moja śliczna panno! Świadoma jest dobrze ich moc, kiedy ze swego borgne, by też był le plus pauvre, uczynią, co chcą – takie to są les charmes w tych moich jedynych paluszkach, które za tak trudną i ciężką robotę milion razów całuję".
Historycy wojskowości uważają Jana Sobieskiego za jednego z najznakomitszych wodzów polskich, równego Tarnowskiemu, Żółkiewskiemu, Chodkiewiczowi, Koniecpolskiemu czy Czarnieckiemu. Czyny naszego bohatera z pewnością lokują go w owym poczcie chwały. I, niestety, poczet ten zamykają na stulecie przynajmniej, a może i dwa. Znawcy staropolskiej epistolografii umieszczają z kolei Jana III na samym czele autorów listów miłosnych.
A staropolskie listy miłosne godne są upowszechnienia, tyle w nich wdzięku, pomysłowości i prawdziwej wrażliwości. Władysław Łoziński przytacza („Życie polskie w dawnych wiekach") zwrot, który powtarzali chętnie najwięksi nawet magnaci, pisząc do swych żon, „w których, poza Bogiem, największego mają przyjaciela".
Przyjacielu mój... – kto dziś potrafi tak się zwrócić do żony?
Wilanów to sielska rezydencja wojennego męża, który swymi zwycięstwami zapewnił ojczyźnie pokój, a teraz sam pragnie spokoju i miłości.