Pierwszy wyjechał prezydent. „Pan (Stanisław) Łepkowski, dyrektor kancelarii cywilnej telefonuje, że ze względu na bombardowanie Zamku w ciągu dnia dzisiejszego (1 września 1939 r. – piątek), Pan Prezydent wyjedzie tej nocy do wsi Błota, leżącej kilka kilometrów od miasta, na prawym brzegu Wisły, przy szosie do Falenicy, gdzie zamieszka w willi jednego ze swych znajomych. Jest to konieczne, bo Zamek nie posiada pewnego schronu przeciwlotniczego..." – zanotował w swym dzienniku wojennym premier Rzeczypospolitej generał Sławoj-Składkowski. Nie zanotował już, dlaczego nie szukano dla pana prezydenta jakiejś siedziby w samej Warszawie ze stosownym schronem, nie zanotował też, że była to informacja ściśle tajna, bo fakt wyjazdu ze stolicy pana prezydenta, wzywającego w swym orędziu naród do walki z odwiecznym, śmiertelnym wrogiem, mógł zrobić złe wrażenie na tymże narodzie. Tak zaczynał się wrzesień nieznany i do dzisiaj trudny do zrozumienia.