Reklama

Ernest Shackleton: heroiczny hart ducha

Ernest Shackleton zaplanował wyprawę polarną, która miała być najważniejszą w dziejach, ale ostatecznie brytyjski eksplorator stał się bohaterem niezwykłej podróży ku przetrwaniu.

Publikacja: 19.09.2025 04:22

Od lewej: Ernest Shackleton, Robert Scott i Edward Wilson, 2 listopada 1902 r.

Od lewej: Ernest Shackleton, Robert Scott i Edward Wilson, 2 listopada 1902 r.

Foto: National Library of News Zealand

Kiedy 31 lipca 1901 r. statek Discovery wypływał z londyńskiego portu, nikt nie przypuszczał, że to będzie preludium modelowej przygody Shackletona, na którą składają się szczytowe cele, zaskakujące i przekraczające miarę trudności wydarzenia – gotowe złamać nawet osobnika o niebywałych umiejętnościach przywódczych. Wyróżniająca się ekspedycja, nawet jeśli nie osiągnęła zamierzonego zadania, okazała się niebywałym tryumfem zrodzonym z... bezmiernej porażki. To właśnie ona sprawiła, że wielka przygoda Endurance i jego załoga stały się symbolem heroicznego hartu ducha oraz wiary w cel, szczególnie w najtrudniejszych chwilach.

Człowiek często jest urzeczony życiem na krawędzi, bo to przemawia do naszej wyobraźni.

Oni pokonali beznadziejne sytuacje

Osobiście brałem udział w badaniach wpływu na organizm ludzki niskich i wysokich temperatur. Eksperymentowałem na sobie krańcowe warunki środowiskowe, aby zadowolić dociekliwość naukowców usiłujących poszerzyć granice możliwości ludzkiego organizmu. Czasem sobie myślę, że te moje zmagania z palącym żarem, polarnym zimnem czy z oceanicznym żywiołem na łodzi ratunkowej nie mogą się równać z hartem ducha i ekstremalną wytrwałością psychiczną w walce o życie w beznadziejnych sytuacjach.

A mówię np. o Aronie Ralstonie uwięzionym w 2003 r. pod kamieniem w pustynnym kanionie Blue John w Utah. Nie mając wyboru, po pięciu dniach podjął drastyczną decyzję o własnym losie. Aby się uwolnić, musiał odciąć własne przedramię!

Inny przypadek. Uznany 10 maja 1996 r. za zmarłego, a będący w śpiączce hipotermicznej 49-letni medyk z Dallas Beck Weathers oszukał przeznaczenie. Mimo ciężkich odmrożeń i utraty nosa, przeżył burzę śnieżną na Evereście, podczas której w strefie śmierci zginęło ośmiu wspinaczy.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Endurance znaczy wytrzymałość

Wielu czytelników pamięta 69-dniową walkę o życie 33 górników, którzy utknęli pod ziemią w chilijskiej kopalni w sierpniu 2010 r. Odwaga w obliczu długotrwałego zagrożenia i nadzieja oraz zdolność do współpracy w sytuacji bezsilności doprowadziły do serii ryzykownych akcji ratowniczych i ostatecznego uratowania wszystkich.

Przykładem heroizmu są rozbitkowie katastrofy lotniczej w Andach w 1972 r. Przetrwali 72 dni w krytycznych warunkach, pokazując, jak wielką siłę ma ludzka wola. Nie obyło się wówczas bez skomplikowanych moralnych dylematów, w tym... spożywania mięsa zmarłych współtowarzyszy.

Próżno też szukać większej determinacji i próby charakteru niż u Ernesta Shackletona oraz członków jego załogi. Wyprawa na Antarktydę, choć okazała się niefortunną, została zapamiętana jako jedna z najwspanialszych w dziejach. Na czym to polegało? Przede wszystkim na niezłomnym pragnieniu przetrwania i sile ludzkiego ducha. Niemniej liczyła się odpowiedzialność za załogę. Gdy Endurance został uwięziony w lodach i ostatecznie rozpadł się, Shackleton wziął na siebie ciężar ochrony życia swoich ludzi, podejmując trudne i ryzykowne decyzje. Mimo skrajnych warunków, zimna, głodu i zagrożenia ze strony kruszącego się lodu potrafił utrzymać morale załogi. Brytyjski eksplorator stał się symbolem przywództwa opartego na odpowiedzialności, empatii i wytrwałości w obliczu szczytowych przeciwności. Angielski panteon bohaterów mógł pomieścić tylko jednego wielkiego badacza polarnego – Roberta Scotta, który po zdobyciu bieguna południowego zginął w drodze powrotnej, przynosząc honor swojemu krajowi. I choć Shackleton nie zdobył w Anglii uznania, jakim cieszył się Scott, to właśnie jego historia w sposób szczególny inspiruje kolejne pokolenia.

Sir Ernest Shackleton

Wśród elity wielkich angielskich odkrywców z przełomu XIX i XX w. był on outsiderem: nie posiadał szlacheckich tytułów, nie miał marynarskiego pochodzenia, nie był nawet członkiem znakomitej Królewskiej Marynarki Wojennej, tylko bardziej prozaicznej angielskiej floty handlowej.

Urodzony w 1874 r. w Irlandii, już jako młodzian wykazywał ogromną ciekawość świata, marzył o odkrywaniu nieznanych lądów. W wieku 16 lat uciekł z college’u medycznego, do którego zapisał go ojciec, i zaciągnął się jako chłopiec okrętowy na brytyjski statek handlowy. Po 10 latach spędzonych między Oceanami Spokojnym i Indyjskim zdał sobie sprawę, że to rzemiosło nie jest dla niego. Postanowił poświęcić się karierze eksploratorskiej. Jego młodzieńcze sny zamieniły się w niezwykłe osiągnięcia, które do dziś przypominają, jak kluczowe znaczenie w dążeniu do celu ma niezłomność i odwaga w obliczu największych wyzwań.

Reklama
Reklama

W 1901 r. jako trzeci oficer wziął udział w wyprawie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, na statku Discovery pod dowództwem Roberta Falcona Scotta, której intencją było dotarcie do bieguna południowego. 2 listopada następnego roku grupa złożona z Roberta Scotta, Edwarda Wilsona i Ernesta Shackletona, korzystając z psów zaprzęgowych i wsparcia logistycznego, wyruszyła w kierunku zaplanowanego celu. W pewnym momencie cierpiący na szkorbut Irlandczyk został odesłany do domu z opinią Scotta, że „nie powinien ryzykować dalszych wyrzeczeń w obecnym stanie zdrowia”.

Stanowisko Scotta głęboko zszokowało odkrywcę i uznał ten wyrok za poważną zniewagę. Białe bezkresne tereny zawładnęły jego duszą i wiedział, że musi tam wrócić. Po dotarciu do Anglii postanowił udowodnić swoje możliwości sobie i innym. Rozpoczął energiczne poszukiwania potencjalnych sponsorów. Wstępne jego obliczenia szacowały całkowity koszt wyprawy na 17 tys. funtów (w 2025 r. ich siła nabywcza w przybliżeniu to ok. milion funtów!).

Czytaj więcej

Wyprawa do białego piekła

Zorganizowanie nowej przygody było długie i pracochłonne, a poszukiwanie niezbędnych funduszy pochłonęło mnóstwo czasu. Impas trwał do 1907 r., kiedy to ówczesny pracodawca Shackeltona, Beardmore, zaoferował pożyczkę w wysokości 7 tys. funtów. Wśród licznych inicjatyw finansowanych przez eksploratora z własnych środków, ciekawym przykładem była produkcja i sprzedaż promocyjna znaczków Nowej Zelandii z nadrukowanym wizerunkiem Ziemi króla Edwarda VII (duży półwysep Antarktydy Zachodniej).

Marzenie spełniło się kilka lata później. Dowodzona przez Shackeltona Brytyjska Ekspedycja Antarktyczna na pokładzie statku Nimrod miała na celu dotarcie w latach 1907–1909 do bieguna południowego. Eksplorator założył bazę na Przylądku Roydsa i 28 października 1908 r. dowodzona przez niego grupa wyruszyła w drogę. Lider obliczył, że na przejście 2765 km będzie potrzebował 91 dni. Jednak zmęczenie i niedobór zapasów zmusiły go do podjęcia bolesnej decyzji – przerwania marszu zaledwie 156 km od bieguna, aby nie ryzykować życia grupy odkrywców. Ta mądra, choć z pewnością bardzo trudna decyzja przyczyniła się do narodzin mitu Shackletona. Używając kucyków mandżurskich, które jednak okazały się niewystarczające, wraz z trzema współtowarzyszami 9 stycznia 1909 r. dotarł na 88°38' szerokości geograficznej południowej, co było wówczas najdalej na południe wysuniętym punktem, do którego dobrnął człowiek. Choć ekspedycja nie osiągnęła głównego zamiaru, przesunęła granice poznania Antarktydy. Mimo wszystko odniosła znaczące sukcesy naukowe, zlokalizowała południowy biegun magnetyczny, zdobyła Erebus, czynny wulkan na Wyspie Rossa. Ponadto zidentyfikowała lodowiec Beardmore’a, na preferowanej drodze do bieguna, nazwanej tak na cześć magnata – głównego sponsora.

Po powrocie do kraju Irlandczyk został okrzyknięty bohaterem narodowym. Król Jerzy V nadał mu tytuł szlachecki. Pomimo dodatkowych 20 tys. funtów przyznanych przez parlament na pokrycie kosztów wyjazdu, Shackelton pozostał z długami – nie wypłacił wynagrodzeń swoim ludziom. Musiał również odpierać zarzuty niedowiarków, który uważali, że współrzędne miejsca, do którego dotarł, zostały błędnie wyliczone.

Reklama
Reklama

Antarktyda od morza do morza

Po zdobyciu południowego bieguna w 1911 r. przez Amundsena, Sir Shackleton zaplanował jeszcze bardziej ekstremalne przedsięwzięcie, jedno z najbardziej epickich, które miało stać się najbardziej fascynującym wydarzeniem w historii eksploracji polarnej i Antarktydy. Śmiały plan przewidywał przejście białego kontynentu od morza do morza. Misja miała również cele naukowe – badanie fauny lądowej i morskiej, pomiary meteorologiczne i badania hydrograficzne oraz geologiczne, w tym pomiar głębokości dna morskiego.

Zdobycie bieguna doprowadziło do spadku zainteresowania Antarktydą i Ernest Shackleton z trudem znajdował fundusze na swoją wyprawę. Rząd brytyjski zainwestował 10 tys. funtów, Królewskie Towarzystwo Geograficzne przekazało 1000 funtów, datki napłynęły z tak odległych miejsc, jak Chiny, Japonia, Nowa Zelandia i Australia, a także od bogatych darczyńców, w tym od szkockiego magnata jutowego Jamesa Cairda z Dundee, który przekazał 24 tys. funtów.

Shackleton kupił dwa statki na wyprawę. Jeden z nich, Endurance, wyszedł ze znanej stoczni Christensena, specjalizującej się w polowaniach na foki. Statek miał wyporność 350 ton i został zbudowany z wyselekcjonowanej sosny, dębu i drzewa z Gujany, którego twarde sprężyste drewno wykorzystywano do poszycia statków przeznaczonych do żeglugi w lodach. Miał przepłynąć Morze Weddella do Zatoki Vahsel, gdzie sześcioosobowa załoga planowała rozpocząć przeprawę przez kontynent Antarktydy. W tym samym czasie zespół wsparcia z Aurory, 600-tonowego parowca, który poddano licznym modyfikacjom, dostosowując do zadań misji, miał za zadanie stworzyć po drugiej stronie kontynentu punkty zaopatrzenia, umożliwiając grupie Shackletona pokonanie 2900 km przez najbardziej niegościnne miejsce na Ziemi. Po zakończeniu ekspedycji Aurora miała przewieźć ludzi do kraju.

Wyprawa była wyjątkowo nagłośniona i zapowiadana była jako triumf przekraczający granice ludzkich możliwości i dowodzący, że człowiek potrafi pokonać nawet najbardziej nieprzyjazne środowiska. Jak się później okaże, wszystko przerodziło się w jedną z najbardziej dramatycznych sag o przetrwaniu, odwadze i niezłomnym duchu odkrywców.

Czytaj więcej

Himalajski pszczelarz
Reklama
Reklama

Zbliżający się wybuch I wojny światowej zmusił Ernesta Shackletona do oddania swojego statku i załogi na służbę brytyjskiej Admiralicji, ale władze nakazały mu kontynuację planowanej podróży. 8 sierpnia 1914 r. barkentyna Endurance wypłynęła z Plymouth z załogą zwerbowaną z ogłoszenia w „The Times”: „Poszukiwani mężczyźni do niebezpiecznej eskapady. Niskie wynagrodzenie, przenikliwy chłód, długie godziny w całkowitej ciemności. Bezpieczeństwo i powrót niepewne. Honory i uznanie w przypadku sukcesu”. Zgłosiło się pięć tysięcy osób (!), w tym trzy amerykańskie lekkoatletki, którym jednak odmówiono rozmowy kwalifikacyjnej. Wybrano 56 osób, po 28 na każdy z dwóch statków. Kryteria wyboru zależały od wymagań prac, które miały być tam wykonywane. Mając to na uwadze, dokonano ostatecznego, często intuicyjnego wyboru. Zaangażowano żeglarzy, naukowców, badaczy polarnych, a także cieśli i fotografów. Wybranym osobom oferowano wynagrodzenia wynoszące od 240 dolarów rocznie dla marynarzy do 750 dolarów rocznie dla naukowców.

Na początku grudnia, z portu Grytviken na wyspie Georgia Południowa rozpoczęła się właściwa podróż. Po pięciu tygodniach żeglugi do szelfów lodowych Coats Land, Shackleton zanotował w swoim dzienniku: „Po zamieci nagle znaleźliśmy się otoczeni pakiem lodowym, bez śladu otwartej wody na całym horyzoncie”.

16 stycznia 1915 r. statek i załoga stali się „więźniami” dryfującego paku lodowego Morza Weddella. Przez 10 miesięcy zdani na wiatr i prądy oceaniczne płynęli w bezkresnej białej krainie. Nikt nie wiedział, gdzie się znajdują, nie było wtedy możliwości zawiadomienia kogokolwiek o zaistniałej sytuacji. Endurance kluczył w lodowym labiryncie, temperatura spadała do minus 20ºC. Wreszcie kra na dobre skuła kadłub i statek utknął w lodowym paku na długich pięć miesięcy. Zdana na łaskę morza załoga żywiła się fokami i pingwinami, a ogrzewała się, wykorzystując ich tłuszcz jako paliwo. Wokół statku złowieszczo pływało stado orek. Lód napierał coraz silniej i przechylał statek na lewą burtę oraz wyginał wręgi. Kiedy woda zaczęła wlewać się do wnętrza statku, kapitan wydał długo oczekiwane polecenie opuszczenia Endurance. 21 listopada 1915 r. żaglowiec zatonął, nie wytrzymując ciągłego naporu lodu. Przez pięć miesięcy 28 ludzi doświadczyło na paku lodowym bardzo niskich temperatur. Kiedy zaczął on topnieć, przenieśli się do trzech szalup ratunkowych wydobytych z wraku statku, aby spróbować dotrzeć do odległej o 700 kilometrów Wyspy Słoniowej na Szetlandach Południowych, gdzie powinien był znajdować się magazyn zaopatrzenia.

Wyprawa Ernesta Shackletona. Tryumf zrodzony z porażki

Ten wyczyn pozostanie jednym z najbardziej epickich w historii. Przeprawa przez morze w niepewnych szalupach ratunkowych sprawiła, że ​​kolejne dni były niezwykle ryzykowne i trudne, bo nieustannie należało wyszukiwać otwartych kanałów wodnych. Niewiarygodne, bo po wielodniowej dramatycznej żegludze 15 kwietnia pojawił się na horyzoncie ląd. Wylądowali na kamienistej plaży Wyspy Słoniowej, która niestety okazała się niezamieszkała. Shackleton zdał sobie sprawę, że nie da się stawić czoła antarktycznej zimie w miejscu, gdzie nikt ich nie będzie szukać. Musieli wypatrywać pomocy gdzie indziej. Lider podjął szaleńczą próbę przebicia się z pięcioosobową grupą do Georgii Południowej, gdzie liczył na dotarcie do stacji wielorybniczej Stromness. I choć misja ta była niemal samobójcza, bo miała jedną szansę na tysiąc, to ludzie nie wahali się ani chwili, by tam wyruszyć. Do tej desperackiej i śmiałej podróży wybrano solidną siedmiometrową łódź, która miała pokonać 1253 km, mierząc się zimą z najgroźniejszym akwenem wodnym na świecie. Rejs ten został uznany za jeden z najbardziej niezwykłych na Morzach Południowych, ponieważ wszystko zależało od precyzyjnej nawigacji Franka Worsleya opartej na obserwacjach, które należało przeprowadzić w najbardziej niesprzyjających warunkach za pomocą sekstantu.

Piętnastego dnia walki z żywiołem, który wystawił szalupę i jego załogę na ostateczną próbę, 10 maja 1916 r. udało im się osiągnąć Georgię Południową. Sprawiała wrażenie groźnej i wyjątkowo niegościnnej, a to znaczyło, że przeciwności losu jeszcze się nie skończyły. Osada i stacja znajdowały się po przeciwległej stronie wyspy. Kapitan odrzucił pomysł popłynięcia do niej, ponieważ szalupa ledwo się trzymała. Jedyną opcją była 40-kilometrowa piesza wędrówka przez rejon surowych gór i lodowców, gdzie nikt nigdy się jeszcze nie zapuścił. Przez 36 godzin poruszali się w ekstremalnie forsownym marszu, bez odpoczynku ani obozowania, wyposażeni jedynie w kilka metrów liny i siekierę ciesielską. Shackleton oraz wprawny sternik Worsley, którego umiejętności w dużej mierze przyczyniły się do sukcesu przeprawy, i Tom Crean, stawiali czoła niezbadanym terenom, lodowcom, przełęczom, urwiskom i górom przekraczających 2000 m. Nie brakowało po drodze zamieci śnieżnych i wszechobecnych szczelin, głębokich czasami na 150 m pęknięć lodowej czapy. 20 maja pracownicy stacji wielorybniczej Stromness ujrzeli wyłaniające się na obrzeżach osady „ludzkie wraki” – wyczerpanych, obdartych, brudnych i zarośniętych osobników. Ich męka dobiegła końca.

Reklama
Reklama

Shackleton podzielił się zjawiskiem, które nie ma jeszcze naukowego wyjaśnienia, a jednak łączy wszystkich, którzy znaleźli się zarówno w przenośni, jak i dosłownie, na skraju otchłani. W pewnym momencie podczas wyczerpującego marszu wyraźnie odczuł obecność innej osoby (oprócz dwóch towarzyszy). Kogoś, kto szedł obok niego. Kogoś, kto, choć niewidzialny, najwyraźniej tam był. Opowiedział o tym jasno i bez obawy, że zostanie wzięty za szaleńca. Od tamtej pory podobne zjawisko podawali do publicznej wiadomości herosi z Everestu, astronauci, rozbitkowie na morzu czy ocaleni z katastrof lotniczych, a nawet osoby w śpiączce czy w głębokim szoku. Doświadczyłem tego także osobiście podczas samotnego rejsu oceanicznego. Wszyscy ujawniali to samo: w najbardziej rozpaczliwej chwili, gdy ciało odmawia posłuszeństwa, a umysł słabnie, ktoś się pojawia obok. Nie jest to chaotyczna halucynacja, lecz wyraźna, często empatyczna obecność pomiędzy umysłem a otchłanią, kiedy samotność przemienia się w bliskie otoczenie. Ten tajemniczy syndrom „Trzeciego Człowieka” nie przeraża, nie dezorientuje, ale prowadzi, chroni, daje nadzieję. I rzeczywiście, nie raz to właśnie dzięki tej „postaci” – niewidzialnej, a jednak postrzeganej jako głęboko realna – wielu ludzi było w stanie podejmować kluczowe decyzje dotyczące przetrwania.

Przez kolejne trzy miesiące Shackleton podróżował po Ameryce Południowej w poszukiwaniu statku, który mógłby ewakuować ludzi pozostawionych na Wyspie Słoniowej. W końcu znalazł statek Yelcho i ostatecznie zdołał uratować czekających na wyspie 22 kompanów, którzy zmagając się z arcytrudnymi warunkami, głodem, zimnem i niepewnością walczyli o przetrwanie, nie wiedząc, czy ktokolwiek po nich jeszcze przypłynie. Kapitan nie zapomniał też o załodze Aurory. Po przybyciu do Nowej Zelandii natychmiast wyruszył, aby ich odnaleźć. Tydzień później dotarł do Przylądka Evans, gdzie uratował siedmiu żywych z dziesięciu członków załogi.

Dwa lata po opuszczeniu Wielkiej Brytanii i wszystkich dramatycznych wydarzeniach, których doświadczyli członkowie Imperialnej Ekspedycji Transantarktycznej, byli znów bezpieczni i zdrowi dzięki przewodnictwu Sir Ernesta Shackletona. Jego wielkość polegała na jego niezwykłej determinacji w obliczu trudności. Choć nie odniósł spektakularnych sukcesów w tradycyjnym sensie, to jego odwaga i wytrwałość w najtrudniejszych momentach uczyniły go postacią, która przeszła do historii. Wykazał się niezwykłą siłą woli, nie poddając się nawet w sytuacjach, które dla większości wydawały się nie do pokonania. Jego życie to opowieść o marzeniach, które przetrwały najtrudniejsze próby. Nie bez kozery na zajęciach dla liderów biznesu i finansjery, często przywołuje się imię jednego z największych liderów, który potrafił umiejętnie kierować ludźmi w obliczu katastrofy. Okazując bezwarunkową troskę o innych, stał się symbolem przywództwa opartego na odpowiedzialności, empatii i wytrwałości w obliczu skrajnych przeciwności. Czasem w trudnych sytuacjach osobiście miałem satysfakcję korzystać z lekcji legendarnego eksploratora.

Być może najlepszą laurkę o Sir Erneście Shackletonie i jego charakterze jako odkrywcy, ale przede wszystkim jako przywódcy i człowieku, wystawił Raymond Priestley, angielski geolog i wczesny badacz Antarktyki: „Jeśli chodzi o dowodzenie wyprawą badawczą, dajcie mi Scotta; jeśli chcesz, żeby ekspedycja przebiegła szybko i sprawnie – Amundsena, ale jeśli jesteś w beznadziejnym położeniu i zniknie wszelka nadzieja, padnij na kolana i módl się za Shackletona”. Ernest Shackleton zaplanował wyprawę polarną, która miała być najważniejszą w dziejach, ale ostatecznie brytyjski eksplorator stał się bohaterem niezwykłej podróży ku przetrwaniu.

Kiedy 31 lipca 1901 r. statek Discovery wypływał z londyńskiego portu, nikt nie przypuszczał, że to będzie preludium modelowej przygody Shackletona, na którą składają się szczytowe cele, zaskakujące i przekraczające miarę trudności wydarzenia – gotowe złamać nawet osobnika o niebywałych umiejętnościach przywódczych. Wyróżniająca się ekspedycja, nawet jeśli nie osiągnęła zamierzonego zadania, okazała się niebywałym tryumfem zrodzonym z... bezmiernej porażki. To właśnie ona sprawiła, że wielka przygoda Endurance i jego załoga stały się symbolem heroicznego hartu ducha oraz wiary w cel, szczególnie w najtrudniejszych chwilach.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia
Muzeum Getta Warszawskiego nie chce tramwaju z gwiazdą Dawida
Historia
Konspiratorka z ulicy Walecznych. Historia Izabelli Horodeckiej
Historia
Alessandro Volta, rekordzista w dziedzinie odkryć przyrodniczych
Historia
Pierwsi, którzy odważyli się powiedzieć: „Niepodległość”. Historia KPN
Historia
Kiedy w Japonii „słońce spadło na głowę”
Reklama
Reklama