Zbliżający się wybuch I wojny światowej zmusił Ernesta Shackletona do oddania swojego statku i załogi na służbę brytyjskiej Admiralicji, ale władze nakazały mu kontynuację planowanej podróży. 8 sierpnia 1914 r. barkentyna Endurance wypłynęła z Plymouth z załogą zwerbowaną z ogłoszenia w „The Times”: „Poszukiwani mężczyźni do niebezpiecznej eskapady. Niskie wynagrodzenie, przenikliwy chłód, długie godziny w całkowitej ciemności. Bezpieczeństwo i powrót niepewne. Honory i uznanie w przypadku sukcesu”. Zgłosiło się pięć tysięcy osób (!), w tym trzy amerykańskie lekkoatletki, którym jednak odmówiono rozmowy kwalifikacyjnej. Wybrano 56 osób, po 28 na każdy z dwóch statków. Kryteria wyboru zależały od wymagań prac, które miały być tam wykonywane. Mając to na uwadze, dokonano ostatecznego, często intuicyjnego wyboru. Zaangażowano żeglarzy, naukowców, badaczy polarnych, a także cieśli i fotografów. Wybranym osobom oferowano wynagrodzenia wynoszące od 240 dolarów rocznie dla marynarzy do 750 dolarów rocznie dla naukowców.
Na początku grudnia, z portu Grytviken na wyspie Georgia Południowa rozpoczęła się właściwa podróż. Po pięciu tygodniach żeglugi do szelfów lodowych Coats Land, Shackleton zanotował w swoim dzienniku: „Po zamieci nagle znaleźliśmy się otoczeni pakiem lodowym, bez śladu otwartej wody na całym horyzoncie”.
16 stycznia 1915 r. statek i załoga stali się „więźniami” dryfującego paku lodowego Morza Weddella. Przez 10 miesięcy zdani na wiatr i prądy oceaniczne płynęli w bezkresnej białej krainie. Nikt nie wiedział, gdzie się znajdują, nie było wtedy możliwości zawiadomienia kogokolwiek o zaistniałej sytuacji. Endurance kluczył w lodowym labiryncie, temperatura spadała do minus 20ºC. Wreszcie kra na dobre skuła kadłub i statek utknął w lodowym paku na długich pięć miesięcy. Zdana na łaskę morza załoga żywiła się fokami i pingwinami, a ogrzewała się, wykorzystując ich tłuszcz jako paliwo. Wokół statku złowieszczo pływało stado orek. Lód napierał coraz silniej i przechylał statek na lewą burtę oraz wyginał wręgi. Kiedy woda zaczęła wlewać się do wnętrza statku, kapitan wydał długo oczekiwane polecenie opuszczenia Endurance. 21 listopada 1915 r. żaglowiec zatonął, nie wytrzymując ciągłego naporu lodu. Przez pięć miesięcy 28 ludzi doświadczyło na paku lodowym bardzo niskich temperatur. Kiedy zaczął on topnieć, przenieśli się do trzech szalup ratunkowych wydobytych z wraku statku, aby spróbować dotrzeć do odległej o 700 kilometrów Wyspy Słoniowej na Szetlandach Południowych, gdzie powinien był znajdować się magazyn zaopatrzenia.
Wyprawa Ernesta Shackletona. Tryumf zrodzony z porażki
Ten wyczyn pozostanie jednym z najbardziej epickich w historii. Przeprawa przez morze w niepewnych szalupach ratunkowych sprawiła, że kolejne dni były niezwykle ryzykowne i trudne, bo nieustannie należało wyszukiwać otwartych kanałów wodnych. Niewiarygodne, bo po wielodniowej dramatycznej żegludze 15 kwietnia pojawił się na horyzoncie ląd. Wylądowali na kamienistej plaży Wyspy Słoniowej, która niestety okazała się niezamieszkała. Shackleton zdał sobie sprawę, że nie da się stawić czoła antarktycznej zimie w miejscu, gdzie nikt ich nie będzie szukać. Musieli wypatrywać pomocy gdzie indziej. Lider podjął szaleńczą próbę przebicia się z pięcioosobową grupą do Georgii Południowej, gdzie liczył na dotarcie do stacji wielorybniczej Stromness. I choć misja ta była niemal samobójcza, bo miała jedną szansę na tysiąc, to ludzie nie wahali się ani chwili, by tam wyruszyć. Do tej desperackiej i śmiałej podróży wybrano solidną siedmiometrową łódź, która miała pokonać 1253 km, mierząc się zimą z najgroźniejszym akwenem wodnym na świecie. Rejs ten został uznany za jeden z najbardziej niezwykłych na Morzach Południowych, ponieważ wszystko zależało od precyzyjnej nawigacji Franka Worsleya opartej na obserwacjach, które należało przeprowadzić w najbardziej niesprzyjających warunkach za pomocą sekstantu.
Piętnastego dnia walki z żywiołem, który wystawił szalupę i jego załogę na ostateczną próbę, 10 maja 1916 r. udało im się osiągnąć Georgię Południową. Sprawiała wrażenie groźnej i wyjątkowo niegościnnej, a to znaczyło, że przeciwności losu jeszcze się nie skończyły. Osada i stacja znajdowały się po przeciwległej stronie wyspy. Kapitan odrzucił pomysł popłynięcia do niej, ponieważ szalupa ledwo się trzymała. Jedyną opcją była 40-kilometrowa piesza wędrówka przez rejon surowych gór i lodowców, gdzie nikt nigdy się jeszcze nie zapuścił. Przez 36 godzin poruszali się w ekstremalnie forsownym marszu, bez odpoczynku ani obozowania, wyposażeni jedynie w kilka metrów liny i siekierę ciesielską. Shackleton oraz wprawny sternik Worsley, którego umiejętności w dużej mierze przyczyniły się do sukcesu przeprawy, i Tom Crean, stawiali czoła niezbadanym terenom, lodowcom, przełęczom, urwiskom i górom przekraczających 2000 m. Nie brakowało po drodze zamieci śnieżnych i wszechobecnych szczelin, głębokich czasami na 150 m pęknięć lodowej czapy. 20 maja pracownicy stacji wielorybniczej Stromness ujrzeli wyłaniające się na obrzeżach osady „ludzkie wraki” – wyczerpanych, obdartych, brudnych i zarośniętych osobników. Ich męka dobiegła końca.