„Apokalipsa była! A w literaturze spokój”

Tadeusz Borowski w 1943 r. trafił do Auschwitz... Przeżył. Po wojnie opublikował wstrząsające opowiadania. Potem chciał wierzyć, że komunizm będzie przepustką do nowego wspanialszego świata. A jednak 3 lipca 1951 r. popełnił samobójstwo.

Publikacja: 07.02.2025 04:59

Tadeusz Borowski (pierwszy z lewej) w podróży do Murnau, 1945 r.

Tadeusz Borowski (pierwszy z lewej) w podróży do Murnau, 1945 r.

Foto: PAP/Muzeum Literatury (3)

Koniec tamtego [1946] roku obfitował w więcej spektakularnych wydarzeń. Po miesiącach wypisywania się z życia Tadeusz wraca do niego pełną parą – i od razu wdaje się w awanturę. Tak już właściwie będzie do końca. To mu zostało z czasów tajnych kompletów, doświadczenia obozowe chyba tylko wzmocniły tę jego zaczepność, odwagę mówienia na głos, prowokowania. Co, może nie?! Nie prowokował dla efektu. Niezrozumiała dla otoczenia pasja poszukiwania prawdy w oszukańczym świecie i fanatycznego stawania w jej obronie czyniła go w oczach środowiska furiatem.

Powrót do życia nieprzypadkowo zapewne łączy się z powrotem Tuśki. Pod koniec listopada Tadeusz jedzie do Wrocławia na wieczór autorski ze swoją „Bitwą pod Grunwaldem”, którą ostatecznie skończył pisać, zamiast skakać z mostu (cztery dni pijaństwa z profesorem Mikulskim), podróżuje też do Gdańska, Gdyni, Olsztyna, Łodzi. Walka o nową normalność nie jest łatwa, Marii ciągle wydaje się, że śledzi ją NKWD. Tymczasem przed styczniowymi wyborami władze niepokoi przeciągająca się nieobecność młodych twórców w oficjalnym życiu kulturalnym nowej ludowej ojczyzny. Literatura ma moc, której władza nie może lekceważyć. U progu 1947 roku rządzący wiedzą, że wojna się nie skończyła, przeniosła się tylko do lasu. Podziemie się organizuje, Emigracja nie traci posłuchu. Nierozwiązany wciąż „problem AK”, brak konkretnych deklaracji ze strony tego środowiska, brak zwarcia szyków i zaistnienia w kulturze jednego konsekwentnego stanowiska młodych twórców ponaglają władze do działania. Związek Walki Młodych, młodzieżowa przybudówka PPR, wydająca „Pokolenie”, w listopadzie 1946 roku organizuje w Sejmie zjazd młodych środowisk twórczych i naukowych. Pokoleniowcy stają tam jak w oku cyklonu. „Nie krew nas dzieli, towarzysze walki z AK, i nie dzielą nas groby na wspólnej drodze, prowadzącej do wyzwolenia. Dzieli nas zrozumienie tego, co dojrzewało wczoraj, co się dokonywuje dzisiaj i co będzie jutro. Nie o przystosowanie się do naszej rzeczywistości chodzi i nam, i Wam, a o przezwyciężenie tej rzeczywistości, która wczoraj jeszcze w Was tkwiła, a która była rzeczywistością dnia odchodzącego” – na łamach „Pokolenia” tłumaczy „towarzyszom walki z AK” Włodzimierz Sokorski, który w 1943 roku organizował w ZSRR komunistyczny Związek Patriotów Polskich, narzędzie polityki Stalina w kwestii polskiej. Przezwyciężenie dnia wczorajszego okazuje się trudniejsze, niż zakładano, władza postanawia więc zapoznać ze sobą środowiska młodych, dobrze rokujących, lecz wciąż niezjednoczonych we wspólny front twórców. Alicja Lisiecka pisze: „Był to pierwszy kontakt silnego ośrodka marksistowskiego w Łodzi z literacką Warszawą, która w dużym stopniu stanowiła wówczas »mekkę« akowskiej młodzieży inteligenckiej”.

Czytaj więcej

Tadeusz Borowski – świadek dwóch totalitaryzmów

Młodzi gniewni kontra łódzcy pretorianie

Trochę z boku trzymali się krakowscy „inaczejowcy”, członkowie grupy literackiej „Inaczej”: Wisława Szymborska, Władysław Machejka, Adam Włodek, Tadeusz Sokół. Tam właśnie Tadeusz Drewnowski, późniejszy biograf i edytor dzieł Borowskiego, wieloletni kierownik działu kultury tygodnika „Polityka”, po raz pierwszy spotkał starszego od siebie o cztery lata pisarza.

„Stali wtedy pod ścianami, na galerii, w różnych kątach dużej sali, zgrupowani według odcieni światopoglądowych, młodzi, gniewni, z zaciśniętymi pięściami, gotowi w razie potrzeby wyzwać cały świat albo stworzyć cały świat na nowo – pisała badaczka. – Ustawili się, ilustrując nieświadomie ówczesny układ sił politycznych w środowiskach młodej inteligencji: po lewej stronie łódzcy pretorianie. Jak zawsze skupiony i ascetyczny Braun, z twarzą cierpiących za wiarę pierwszych chrześcijan; grzeczny, cichy i pełen jakby wewnętrznej słodyczy blondynek Drewnowski; dziewiętnastoletni ledwie Woroszylski, z trądzikiem młodzieńczym na twarzy i wypychającym kieszeń naganem; nieco dalej aktywny ZWM‑owiec, poeta Jerzy Miller. Obok – poetessy i intelektualistki z »Kuźnicy«: Pogonowska, Buczkówna, Kulągowska – cały fraucymer. Na prawo »pokoleniowcy« – grupa akowska: niespokojny, pełen energii organizacyjnej Bratny, popularna wówczas postać »ruchu«, autor słynnej rozprawki o dramatyzacji poezji, twórca ekspresjonistycznych wierszy szokujących wytworne, klasycyzujące gusty, męski ideał przystojnych eks‑akówek; towarzyszył mu tęgawy już, dobroduszny Piórkowski, »pozytywista« z temperamentu Zalewski – wkrótce autor słynnych produkcyjniaków. Z nimi trzymał się jeszcze wówczas Tadeusz Borowski, pełen wewnętrznego napięcia, szarpiących niepokojów, rozpaczliwych buntów, mieszanina entuzjazmu i fanatyzmu, wspaniała indywidualność”.

Wspaniała indywidualność kryjąca się w „małym, czupurnym bruneciku” wtargnęła wtedy nieproszona na mównicę, gwałtownie stając w obronie przyjaciół – „z innej barykady”, których dobre imię śmiał szargać przybyły do Sejmu z grupą łódzką dziewiętnastoletni Wiktor Woroszylski. „Łódzcy pretorianie” jechali na ten zjazd ciężarówką Komitetu Wojewódzkiego w bojowych nastrojach. Wściekli, że wiekopomną misję tworzenia „pisma młodych” władza powierzyła warszawskim AK‑owcom, obcym klasowo, wrogom prawie, zamiast im, swoim ludziom. Woroszylski był zdecydowanie lepiej zorientowany w nastrojach społecznych niż nowo poznany warszawski kolega. W brzuch uwierał go zatknięty za paskiem pistolet, do którego jeszcze się nie przyzwyczaił. Dostał go niedawno, kiedy zaczęła się akcja przedwyborcza. „Byle minąć Łowicz”, powiedział kierowca. „Potem już nie wyskoczą zza krzaka”. Przemawiając gniewnym tonem w sejmie, Woroszylski potępiał „faszystowskie inklinacje” inteligenckiej młodzieży czasów okupacji. Nagle, jak opowiadał wiele lat później, przypomniał sobie słowa tak chętnie do niedawna śpiewanej piosenki, której autora nie znał. Był to „Wymarsz Uderzenia” Trzebińskiego. Jako dowód swoich zapalczywych oskarżeń przytoczył słowa refrenu: „»Imperium gdy powstanie, to tylko z naszej krwi!« Jakie imperium?!” – grzmi Woroszylski. W tym momencie odskakuje mu guzik marynarki, oczom zebranych ukazuje się zatknięty za paskiem bębenkowiec. Zrobiło się groźnie. Na mównicę wdziera się Tadeusz.

„Oni nie żyją!”

„Kto dał wam prawo szydzić z ludzi, którzy nie mogą się bronić? Może się mylili, może pisali niemądre wiersze, ale oni nie żyją!” – krzyczy. W porywczej wypowiedzi staje w obronie umarłych poetów, sprzeciwia się stanowczo odwoływaniu się do tamtych doświadczeń w celu wykorzystania ich w obecnych narracjach w zupełnie innej rzeczywistości.

„Demokracja to stare słowo, pod którego przykrywką zrobiono niejedno świństwo! Patrzcie demokracji na ręce!” – krzyczy do skonsternowanych adeptów rewolucji. Z sali podnosi się głos tłumaczący „niedojrzałemu ideowo”, że istnieje różnica między demokracją burżuazyjną a jej wyższą formą, gwarantowaną przez władzę robotników. „Dobra!”, macha ręką Borowski. „A jak ją mierzyć? Ilość ludzi trzymanych w mamrze też może być wskaźnikiem demokracji!”. Z tymi słowami schodzi z trybuny.

Było to jego pierwsze wystąpienie publiczne, które stało się niemal legendą. Jacek Bocheński przypomina sobie: „W tych jego wystąpieniach i przemówieniach było coś histerycznego i patologicznego, ta porywczość, ten głos trochę za wysoki. Mi się wtedy wydawało, że po powrocie z Oświęcimia to nie był do końca normalny człowiek. Okropne słowo. Ale tak go wtedy widziałem. Nie zmienia to faktu, że był to wielki intelekt. Miał w sobie wiele sprzeczności, a wtedy, w tych pierwszych latach, bardzo krytycznie patrzył na to, co my robimy”.

Woroszylski nie znał wtedy ani Tadeusza, ani jego opowiadań. Uznał go za wariata, ale mimo to swoją żarliwością, odwagą i gotowością do poniesienia odpowiedzialności za słowa chłopak mu zaimponował. Po wszystkim w kuluarach rozmawiano o potrzebie skupienia młodych sił, stworzenia zwartego środowiska, klubu. „Bar pod Marksem może?!” – wypala ironicznie Borowski. „Albo tawerna pod czerwonym sztandarem?”. Ten jego szyderczy, przenikliwy śmiech długo odbija się echem w sejmowych korytarzach. Zrobił wtedy wrażenie.

„Pryszczaci”, czyli „chłopcy w czerwonych krawatach”

Wiktor Woroszylski, z którym niebawem połączy Tadeusza przyjaźń, już za moment, w czasach obowiązującej doktryny socrealizmu, będzie uchodzić za przywódcę formacji pryszczatych. Zdania na temat „pryszczatości” są podzielone: autorstwo terminu przypisuje się wielu starszym twórcom, między innymi Zofii Nałkowskiej, którą młodzi pisarze‑krytycy „rozpatrzyli negatywnie” pod kątem reguł realizmu socjalistycznego.

W pamięci Jacka Bocheńskiego został Julian Przyboś, rzucający kiedyś publicznie: „Przyszli jacyś młodzi, pryszczaci, okropne rzeczy wygadują”. Mówi się o Różewiczu, młodym przecież twórcy, sprzeciwiającym się jednak „pryszczatym”. Wiele pamięci, wiele narracji, wspólne w nich jest to, że legenda pryszczatych, „chłopców w czerwonych krawatach”, utrwaliła się w historii jako tradycja negatywna. Trudno nam dziś inaczej ocenić postawy karierowiczów i w ogóle czasy socrealizmu – „długiego pogrzebu literatury polskiej”. Wśród jego bojowników, wśród młodych i starszych literatów nie brakowało z pewnością takich, którymi powodował konformizm, koniunkturalizm. Dla wielu młodych jednak, szczególnie tuż po wojnie, komunizm nie był oportunizmem. Był religią.

Woroszylski, osiemnastoletni repatriant z Kresów Wschodnich, przyjechał w 1945 roku do Łodzi kipiący nienawiścią do starego świata, ogarnięty chęcią zadośćuczynienia, pełen żarliwych i patetycznych wizji komunizmu, które za pośrednictwem filmów i lektur dostarczała do Grodna Armia Czerwona. To on, odznaczający się rzeczywiście efektownym trądzikiem młodzieńczym i ogromnym zapałem do zmieniania świata, spoglądający każdego ranka na wiszący nad łóżkiem portret Majakowskiego, mówił: „To chyba oczywiste, że nasze zaangażowanie nosiło charakter emocjonalny. Ale towarzyszył mu, był jego nieodłączną częścią ruch umysłowy – radosny i wytężony – pełen odkryć i niespodzianek – wspaniała przygoda intelektualna imieniem marksizm”.

Po wojnie rodzina Borowskich przeprowadziła się do Olsztyna. Na zdjęciu widzimy od lewej: Tadeusza B

Po wojnie rodzina Borowskich przeprowadziła się do Olsztyna. Na zdjęciu widzimy od lewej: Tadeusza Borowskiego, jego matkę Teofilę i brata Juliusza. Olsztyn, czerwiec 1946 r.

Foto: Muzeum Literatury

Czytając z wypiekami na twarzy dzieła Marksa, Engelsa, poezję Majakowskiego, „Imperializm jako najwyższe stadium kapitalizmu” Lenina, „Zagadnienia leninizmu” Stalina, pryszczaci odkrywali nowy porządek świata i przygotowywali się ideologicznie do walki politycznej prowadzonej na szlachetnych kartach dzieł literackich. Odrobinę szlachetności tej artystycznej walce odbierał może stopień zażyłości intelektualistów i władzy – Andrzej Braun wspominał, że na zebrania łódzkiego Akademickiego Związku Walki Młodych wpadał prezydent miasta i szef miejscowego UB. Jakoś im się to jednak nie kłóciło z młodzieńczym idealizmem. Na łódzkiej polonistyce Woroszylski spotkał się między innymi z pochodzącymi z rodzin inteligenckich żołnierzami Armii Krajowej – Andrzejem Braunem, bratem Michaliny Wisłockiej, i Tadeuszem Drewnowskim, którego brat Jerzy był pierwszym komendantem Polskiej Ludowej Akcji Niepodległościowej, tworzonej w 1939 roku przez Gustawa Herlinga‑Grudzińskiego.

Debiutujący na łamach „Kuźnicy” poloniści, zdruzgotani klęską powstania, rozczarowani mieszczańskim konserwatyzmem i tradycjami narodowo‑katolickimi podtrzymywanymi przez Emigrację, wierzyli w „polską drogę do socjalizmu” i używaną przez propagandę sowiecką ideologię antywojenną. Do łódzkich pryszczatych dołączą potem inni. Z warszawskiej grupy – kontrowersyjny, pełen dramatycznych zwrotów w biografii Bratny i jego koledzy z AK oraz z powstania Witold Zalewski i Jerzy Piórkowski. „Już niebawem przestano nas odróżniać, wielkie przymierzanie kostiumów dobiegło końca i poczuliśmy się pokoleniem, które wspólnie dokonało wyboru”, opowiadał Woroszylski.

Podobnie jak on repatriantem ze wschodu był dziewiętnastoletni Tadeusz Konwicki, który w 1945 roku w pociągu z Wilna do Polski centralnej śpiewał z kolegami z akowskiej partyzantki patriotyczne piosenki. Rozbity wielką wojenną katastrofą, majowy koniec wojny przyjął jak wielką szansę. „Wtedy ludzie wznosili się na apogeum człowieczeństwa. Żyłem w ekosferze moralnej, w atmosferze napięć. Dlatego łatwo mi było przyjąć taką propozycję lepszego urządzenia świata. Jeszcze przy przekonaniu, że głupi świat doprowadził do tej hekatomby. Gdybym ja dziś powiedział polskiemu biznesmenowi, że trzeba poprawić świat, on by mnie wyśmiał, a wtedy to nie było śmieszne” – tłumaczył na początku tego wieku dziennikarkom „Gazety Wyborczej”.

Jacek Bocheński, syn pisarza uważającego politykę za rzecz brudną, skłaniającego się jednak po przewrocie majowym ku etosowi marszałka Piłsudskiego, przybył do Warszawy w 1947 roku razem ze swoim stworzonym w Lublinie czasopismem „Światło”. Tutaj chciał je rozwijać, wierząc w możliwość swobody twórczej. „Proszę pomyśleć, że pierwszym doświadczeniem mojego świadomego życia była wojna – mówił krytykowi literackiemu na początku lat siedemdziesiątych. – Głównie pod wpływem lekcji wojennej ideologia marksistowska stała się dla mnie objawieniem, nadzieją i naczelną rozkazodawczynią wszystkich poczynań zaraz po wojnie. (…) Ideologia ta miała charakter kamienia filozoficznego”.

Pochodzący z rodziny szlacheckiej Witold Wirpsza przed wojną studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim i grywał koncerty fortepianowe. Niewielu pryszczatych wywodziło się par excellence ze środowiska komunistycznego: Andrzej Mandalian, którego „Pieśń o walce klasowej” przez lata rozbrzmiewać będzie na akademiach i uroczystościach ku czci, był synem działaczy Kominternu; Bohdan Czeszko, autor zekranizowanej przez Andrzeja Wajdę powieści „Pokolenie”, od 1942 roku był żołnierzem Gwardii Ludowej. Poza nimi i przekonanym w czasie okupacji Woroszylskim pozostali pryszczaci obietnicę komunizmu dostrzegli już po wojnie.

Nieocalony. Tadeusz Borowski. Biografia Znak Literanova, Kraków 2025

Nieocalony. Tadeusz Borowski. Biografia Znak Literanova, Kraków 2025

„Z nami albo przeciw nam”

Borowski, nigdy nieprzyjmujący niczego bezkrytycznie, zawsze nieufny w stosunku do państwa i wszelkich ideologii, zawsze wybierający prywatność ponad konieczność dziejową, w pierwszych powojennych latach pozostaje w wielkim napięciu. Poza rozedrganą psychiką jest jeszcze kwestia twórczości, całej metody twórczej. Odkrycie, którego dokonał w obozie, prawda o świecie, w której upewnił się w Monachium, gwałtownie domaga się demaskowania mitów, odzierania literatury z płaszcza wyczerpanych tradycji, a dyskusji społecznej – z fasady fałszywej moralności elit. Borowski broni się jednak przed prostą, coraz wyraźniej rysującą się alternatywą: z nami albo przeciw nam. Zabiegają o niego nie tylko „Twórczość” Wyki, „Nowiny Literackie” Iwaszkiewicza, „Odrodzenie” Kuryluka. Wbrew naciskom ze wszystkich stron nie decyduje się na stałe członkostwo w żadnej z dwóch najważniejszych w tej chwili redakcji: marksistowskiej „Kuźnicy” Żółkiewskiego, reprezentującej środowisko „starszych braci”, ani „Pokolenia” Bratnego. Współpracuje z obiema gazetami, myśląc intensywnie o własnym piśmie.

Nastrojów w kraju jakby nie dostrzega. Sfałszowane styczniowe wybory przebiegały w atmosferze zastraszania, potem logika terroru rozwijała się stopniowo i konsekwentnie. Obok walki z podziemiem trwa krwawa walka z opozycją, niszczenie Kościoła katolickiego, zastraszanie, aresztowania. Tylu ludzi nie wraca do domu na obiad. Wielu obywateli „nowej, ludowej, suwerennej” rzeczywistości przyzna potem, że w tym okresie nie trzeba było zagłębiać się w pisma i studiować doktryny, by zrozumieć, czym jest stalinizm – aby usłyszeć jego grozę, wystarczyło przejść obok więzienia. Borowski widocznie nie przechodził. Ani w listach, ani w twórczości – żadnego śladu tego typu rozterek. Ostatni wyraz wątpliwości to ta obrazoburcza wypowiedź w sejmie, gdzie wspomniał o ludziach w więzieniach.

Jeśli patrzy demokracji na palce, to wnioski zostawia dla siebie. Czy obracając się w gronie luminarzy nowej kultury, rzeczywiście nie ma jeszcze wtedy wiedzy o metodach działania nowej władzy? Koledzy literaci przecież już barują się z cenzurą, oni też żyją w strachu, że im „coś wygrzebią” w papierach – AK, kuzyna księdza, ciotkę za granicą. Obłęd ankiet personalnych już trwa. On wydaje się być całkowicie skupiony na życiu literackim. To w tej rzeczywistości dokonuje odkryć i realizuje swoją walkę.

„Pamflet na starszych braci”

Przygotowywany dla „Kuźnicy” artykuł krytyczny w formie rozmowy ze Stanisławem Marczakiem, głośny „Pamflet na starszych braci”, mający być niejako odpowiedzią na artykuł Żółkiewskiego „O młodszym bracie”, ostatecznie puszcza w „Pokoleniu”. Urządzając sobie przejażdżkę po niemal całym pejzażu współczesnej literatury polskiej, nie oszczędził w „Pamflecie” nikogo, ani młodych, ani starych, przede wszystkim jednak tym ostatnim zarzucając mieszczańskość, tradycyjność, bogoojczyźnianość i niespełnianie zobowiązań ideowych „łagodnej rewolucji”. Jeśli wracał z Monachium zdruzgotany tym, jak płynnie świat przechodzi do porządku nad moralną katastrofą wojny („Wszystko zapomnieć trzeba. Zapłacą pieniędzmi./ Tak – forsa oddziela świat i krematorium”), to teraz, na ziemi rozstrzelanych, głośno domaga się zupełnie nowej jakości, przełomu, rewolucji twórczej. „Pamflet” jest pierwszym głośnym wołaniem Borowskiego o nową postawę pisarza, wołaniem, które w zawoalowanej ironicznej formie będzie kontynuował w tomie opowiadań „Kamienny świat”. Wypominając pisarzom tkwienie w tradycjach dwudziestolecia, w postawie „prawdy na wychodne i prawdy po domu”, Borowski domaga się twórczości, która rzeczywiście uniesie ciężar konfrontowania się ze współczesnym życiem narodu, z problemami człowieka w nowej rzeczywistości obnażonych prawd. Zużyte poetyki, skompromitowane tradycje, zdewaluowane wartości tego nie zrobią. „Apokalipsa była! Poszła! A w literaturze spokój”, diagnozuje. Czuć w tym ogromne rozgoryczenie. Głos, którego użył w „Pamflecie”, porywczy, zaczepny w tonie, jest w istocie wyrazem sformułowanej przez Kazimierza Brandysa zasady estetyki marksistowskiej mówiącej, że „wartość dzieła literackiego mierzy się jego stosunkiem do rzeczywistości, a nie jego stosunkiem do tradycji literackiej”.

Już tamtym grudniowym wystąpieniem sejmowym nie zyskał sobie przyjaciół. Teraz, po opublikowanym na początku 1947 roku „Pamflecie”, nie lubią go jeszcze bardziej. Nie lubią – ale liczą się z nim. Po pierwszych opowiadaniach obozowych, które wywołały ogromny ferment, po wystąpieniu w „numerze młodych” „Kuźnicy”, którego Żółkiewski doczekał się wreszcie w grudniu 1946 roku, Borowski ma już dosyć ugruntowaną pozycję świetnego prozaika, ale i bezkompromisowego krytyka. W „Kuźnicy” opublikował opowiadającą o Freimannie „Bitwę pod Grunwaldem” oraz druzgoczącą recenzję powstańczej powieści „W rozwalonym domu” katolickiego pisarza Jana Dobraczyńskiego, powieści zdaniem recenzenta Borowskiego nie tylko słabej literacko, lecz przede wszystkim generującej szkodliwe mity spłaszczające prawdziwy obraz wojny. Prawda, której tak głośno domaga się pisarz, jest tu zdeformowana, obraz powstania zmitologizowany, całość sformatowana pod potrzeby twórców hołdujących ideologii chrześcijańskiej w wersji bogoojczyźnianej.

Seminarium literackie w Nieborowie. Tadeusz Borowski stoi drugi od prawej. Zdjęcie wykonano na dwa m

Seminarium literackie w Nieborowie. Tadeusz Borowski stoi drugi od prawej. Zdjęcie wykonano na dwa miesiące przed śmiercią Borowskiego (zm. 3 lipca 1951 r.)

Foto: Muzeum Literatury

Traf chciał – a może i nie traf – że nieznośny patos i umoralniające wnioski Borowski skrytykował u Dobraczyńskiego – centralnej postaci katolickiego czasopisma „Dziś i Jutro”. Żółkiewski zachwycony. Cieszy się, że ma wreszcie u siebie „jaja intelektualne”.

„Niewąski opierdol od całej prasy katolickiej”, jak oznajmia Borowskiemu, to zdaje się wyraz tej polaryzacji, na którą mocno liczył redaktor. Do Borowskiego spływają kolejne propozycje. Z wrocławskiej grupy profesora Mikulskiego Wojciech Żukrowski pisze: „Słuchajcie Borowski! Zachwycony Waszym penetratywnym spojrzeniem i uderzającą odwagą, z jaką rozprawiliście się z poczciwym, a tak bezbronnym Dobraczyńskim (…) proponuję i oczekuję recenzji z wylizanej prozy Brandysa. Jeżeli potraficie przełamać kapliczkowy solidaryzm, któremu ulega nawet Żółkiewski (…), będę miał dla Was szacunek i parę uwag. (…) Obiektywnie lewica nie ma pisarza, oczywiście prócz Was”.

Że o „kapliczkowy solidaryzm” posądzać go nie można, udowodnił dobitnie w „Pamflecie o starszym bracie”. Młody pisarz wyraźnie nie chce się utożsamiać z żadną z formujących się grup, ale musi mieć chyba świadomość, że już sam gest publikacji w danym tytule ma teraz swoją wagę. Zmiana autorytetów nie jest gwałtowna i łatwa, Tadeusz przecież znowu studiuje, pracuje z profesorem Krzyżanowskim, utrzymuje wciąż kontakt z Mikulskim. W końcu jednak zamieni przedwojennych profesorów na nowych prawodawców estetyki normatywnej. Nie żyje przecież w próżni.

Decydując się na mówienie światu „tak” i na walkę o moralność po apokalipsie, z kimś musi się stowarzyszyć. We wstępniaku do grudniowej „Kuźnicy” dumny naczelny, któremu udało się wreszcie zgromadzić na swoich łamach wszystkie młode środowiska literackie – łódzkie, lubelskie, warszawskie i krakowskie – pisze: „To gremialne związanie się polskiej młodzieży literackiej z najbardziej radykalnym i postępowym pismem literackim Obozu Wielkiej Reformy w Polsce ma jednoznaczną wymowę ideową, artystyczną i polityczną”. Ten numer pisma jest w istocie – tuż przed nadchodzącymi wyborami – przeglądem sił i zagraniem na nosie środowiskom katolickim i politycznym przeciwnikom. Literatura jest z nami – tak w skrócie brzmi ten komunikat. (...)

Fragment książki Marty Byczkowskiej-Nowak „Nieocalony. Tadeusz Borowski. Biografia”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Literanova. Tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Koniec tamtego [1946] roku obfitował w więcej spektakularnych wydarzeń. Po miesiącach wypisywania się z życia Tadeusz wraca do niego pełną parą – i od razu wdaje się w awanturę. Tak już właściwie będzie do końca. To mu zostało z czasów tajnych kompletów, doświadczenia obozowe chyba tylko wzmocniły tę jego zaczepność, odwagę mówienia na głos, prowokowania. Co, może nie?! Nie prowokował dla efektu. Niezrozumiała dla otoczenia pasja poszukiwania prawdy w oszukańczym świecie i fanatycznego stawania w jej obronie czyniła go w oczach środowiska furiatem.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
80. rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Świat słucha świadectwa ocalonych
Materiał Promocyjny
Koszty leczenia w przypadku urazów na stoku potrafią poważnie zaskoczyć
Historia
Pamięć o zbrodniach w Auschwitz-Birkenau. Prokuratura zamknęła dwa istotne wątki
Historia
Był ślub w Auschwitz. Tylko jeden
Historia
Zbrodnie Auschwitz obciążają niemieckie elity
Historia
80. rocznica marszu śmierci z KL Stutthof. 170 km w mrozie sięgającym poniżej 20 stopni