Pani książki z serii „Matki Rzeszy” przybliżają specyfikę instytucji Lebensborn, którą w grudniu 1935 r. władze III Rzeszy powołały do istnienia w celu przyspieszenia wzrostu demograficznego „narodu panów”. Rezultat ten miał zostać osiągnięty poprzez opiekę nad każdą „wartościowo rasową” kobietą w ciąży i jej dzieckiem, a także – niestety – poprzez porywanie wybranych dzieci z okupowanych krajów. I chociaż znajdujące się pod skrzydłami Lebensborn kobiety stanowiły ewidentnie jedynie narzędzie w rękach nazistowskich przywódców, to dla wielu z nich znalezienie się w placówce stanowiło spełnienie marzeń. Dlaczego ta idea była dla kobiet tak kusząca?
Wokół instytucji Lebensborn, która oficjalnie funkcjonowała jako stowarzyszenie opiekuńczo-charytatywne, narosło wiele mitów. Powtarzane są historie o kobietach zmuszanych do odbywania stosunków płciowych z esesmanami, o odbieranych siłą dzieciach. Prawdziwy obraz Lebensborn był inny, choć moim zdaniem jeszcze bardziej przerażający, bo zbrodnie dokonywane były tu w „białych rękawiczkach”, poprzez zniewalanie umysłów samych kobiet. W domach matek zarządzanych przez Lebensborn panowały zazwyczaj bardzo dobre warunki. Kobiety, które otrzymały zgodę na pobyt w takich domach, mogły liczyć na opiekę medyczną, na wygodne pokoje i co najważniejsze w czasach wojennego kryzysu – na zdrowe, sycące i pożywne posiłki. W takich ośrodkach bardzo często przebywały i rodziły dzieci żony wysoko postawionych członków SS. Poza tym aborcja była zakazana, a od roku 1943 za jej przeprowadzenie groziła kara śmierci. Lebensborn był zatem doskonałym wyjściem również dla kobiet, które zaszły w nieplanowaną ciążę. Jednak nie każda kobieta mogła otrzymać miejsce w domu matki. Kandydatka musiała przejść szereg testów wykluczających choroby dziedziczne i genetyczne, nie mogła też posiadać żydowskich przodków. Kobiety Lebensborn były w pewnym sensie wyróżnione, uważano je za idealne Niemki, które mogą urodzić dziecko dla Rzeszy. Dziś łatwo nam potępić kobiety, które pragnęły sprowadzić na świat potomka dla Hitlera, bo zapominamy, jak silna była wówczas propaganda i indoktrynacja. Już kilkulatki uczyły się np. rozpoznawać na ulicy Żyda, który w szkolnych podręcznikach, a nawet bajkach był ukazywany jako roznosiciel chorób, złodziej, porywacz dzieci itp. Musimy też pamiętać, że wówczas nie można było przełączyć programu radiowego czy kupić innej gazety, aby zweryfikować słowa politycznych przywódców. „Prawda” była jedna, a za myślenie w inny sposób groziła niezwykle surowa kara.
W pierwszej połowie XX w. niemal w całej Europie – a już zwłaszcza w protestanckich krajach takich jak Niemcy – obowiązywały sztywne zasady moralne dotyczące sfery seksualności kobiet, zgodnie z którymi np. zajście w ciążę pozamałżeńską było absolutnie piętnowane. Tymczasem nazistom udało się zmienić ten punkt widzenia o 180 stopni w zaledwie kilka lat. Jak tego dokonali?
Moim zdaniem była to zmiana czysto teoretyczna. To prawda, że naziści pragnęli dzieci, bo aby prowadzić wojny, trzeba zminimalizować straty, a każdy nowy obywatel miał się w przyszłości stać żołnierzem walczącym dla III Rzeszy. Władze zachęcały więc mocno do rodzenia dzieci, nawet tych panieńskich. 24 grudnia 1939 r. Rudolf Hess opublikował „List do niezamężnej matki”, w którym możemy znaleźć m.in. taki fragment: „(…) dlatego jeśli nieskazitelnie rasowo młodzi mężczyźni wyruszający w teren pozostawią po sobie dzieci, które przekażą ich krew przyszłym pokoleniom, dzieci zrodzone przez równie zdrowe dziewczęta w odpowiednim wieku, nawet jeśli małżeństwo z jakichś powodów nie jest natychmiast możliwe, to zachowanie tego cennego dobra narodowego będzie zapewnione”. W tym samym roku Heinrich Himmler wydał specjalny rozkaz wyruszającym na front żołnierzom, zalecając im przed wyjazdem na wojnę spłodzenie dziecka – choćby i poza małżeństwem. Jednak w praktyce nawet takie rozkazy nie wpłynęły znacząco na postrzeganie niezamężnych ciężarnych kobiet. Szczególnie w mniejszych miastach i konserwatywnych wsiach takie kobiety były zwalniane z pracy i wyrzucane z rodzinnych domów. I tu wracamy do tematu domów matek, gdzie ciężarne mogły urodzić dzieci w spokoju, a potem zgodnie z potrzebą i możliwościami zabrać je ze sobą, zostawić tam na pewien czas lub oddać do adopcji. Jednak Lebensborn odradzał to ostatnie rozwiązanie, twierdząc, że dziecko najlepiej może wychować biologiczna matka.
Dzieci urodzone w jednym z ośrodków Lebensborn, 1943 r.