Reklama

Marek Aureliusz, niedoszły król Polski

W dzień europejskich wyborów można przypomnieć, że niecałe dwa tysiące lat temu Polska, a właściwie ówczesna kraina między Odrą i Wisłą mogła stać się częścią imperium rzymskiego. Możliwe, że już wtedy bylibyśmy częścią zjednoczonej przez Rzym Europy.

Publikacja: 09.06.2024 10:13

Marek Aureliusz, niedoszły król Polski

Foto: stock.adobe.com

Jakże inaczej wyglądał by los Polski, gdyby Marek Aureliusz żył nieco dłużej, a jego następcy nie zawarli haniebnego pokoju z Germanami grzebiąc w ten sposób śmiały plan przekroczenia Karpat i podbicia terenów dzisiejszej Polski, które odtąd pozostawały daleko na północ od rzymskiego limes. Owszem Rzymianie je znali, mamy wiele dowodów na handlowe relacje tych krain z Rzymem. Wybierali się za Karpaty po niewolników i skóry, ale głównie po grecki electron, czyli jantar, od którego zresztą historycy późniejszych wieków ukuli nazwę „bursztynowego szlaku”. Były to jednak tereny pokryte niekończącymi się puszczami, bez dróg i niebezpieczne, gdzie o prymat w najstraszniejszym okrucieństwie konkurowały dzikie bestie i jeszcze dziksze plemiona barbarzyńców.

I nagle pojawia się Marek Aureliusz, władca – filozof, jeden z najlepszych rzymskich cesarzy. Rzym w tym czasie trawią nieszczęścia, głód, rozruchy, pożary, epidemie i szarańcza. Cesarstwo słabnie, więc rzucają się na nie liczne hordy barbarzyńców. Jednak to jeszcze nie epoka schyłkowa; legiony wciąż jeszcze najstraszliwszą armią świata. Potencjał państwa cezarów jest na tyle wielki, że z Markiem Aureliuszem na czele Rzym nie tylko radzi sobie z plagami, ale również podejmuje walkę w germańskimi Markomanami.

Plany wodza są ambitne. Przesunąć granice wpływów Rzymu na północ, nad Bałtyk. Upokorzyć Germanów, zemścić się za piekącą wciąż hańbę klęski w lesie Teutoburskim, dokonać tego, co nie powiodło się przed wiekami ani Warusowi, ani później Germanikowi. Fortuna mu sprzyja, ale tylko do czasu. Mimo przewag wojennych umiera na dżumę w roku 180 po Ch., całkiem niedaleko od naszych granic w starożytnej Vidibonie, czyli dzisiejszym Wiedniu. Jak blisko stąd do przyszłej słowiańszczyzny, wie każdy, kto podróżował ze stolicy Habsburgów do Bratysławy.

Oto więc umiera Cesarz – filozof, a jego syn i następca zawiera pokój z Markomanami i wraca do Rzymu. Nic dziwnego, nosi znane nam świetnie z filmowego „Gladiatora” imię Kommodus i bardziej od ambicji poszerzania granic Pax Romana kuszą go wdzięki stołecznym gladiatorów. Zastanawiam się, co by było, gdyby Marka Aureliusza w Vidibonie nie dosięgła zaraza. Nie był jeszcze człowiekiem starym. Nie miał sześćdziesięciu lat. Pełen wigoru, w poczuciu misji niewątpliwie pokonałby Markomanów i w kolejnej wyprawie poszedł jeszcze dalej. Wyprawą w kierunku Renu przywróciłaby Rzymowi dawną prowincję Germanię. Ale równie naturalna byłaby wyprawa na wschód, w stronę Odry i Wisły, gdzie mieszkali wówczas Burgundowie i Wandalowie, a jeszcze dalej plemię Wenetów.

Myślę, że Marek Aureliusz nie miałby wyboru. W trosce o bezpieczeństwo nowej prowincji musiałby rzucić na kolana wszystkie okoliczne plemiona germańskie, nie tylko Markomanów, ale ich sojuszników ze wschodu, a limes ustanowił na Bugu lub Wiśle. Jakże po takich wyprawach mógłby wyglądać nasz świat. Romanizacja terenów nad Wisłą przyniosłaby rzymskie prawo i język. Rzymską kulturę i budownictwo. Zromanizowani Germanowie staliby się ludnością dla Rzymu sojuszniczą. Kościół zawędrowałby tu nie z sześćsetletnim poślizgiem, ale już w czasach Konstantyna lub wcześniej. Wcześniej mielibyśmy ceglane bazyliki, a potem romańskie rotundy. Wcześniej klasztorne roczniki i zapisy kronik. Wcześniej miasta, światłe rody i lokalne dynastie. Możliwe, że po dziś dzień mówilibyśmy jakąś odmianą zwulgaryzowanej łaciny, nie gorszej, niż Hiszpanie, Włosi, czy Francuzi. Również wcześniej bylibyśmy w sercu Europy.

Reklama
Reklama

Cóż… Nie wyszło. Dżuma zabrała Marka Aureliusza, a bezwzględna genetyka uczyniła po nim cesarzem idiotę. To przez Kommodusa straciliśmy naszą jedyną szansę. Powinien być patronem polskich eurosceptyków, ów tak karykaturalnie przedstawiony przez Ridleya Scotta rzymski cesarz. Nie wyszło.

Z tym większym podziwem należy patrzyć na naszych bezpośrednich przodków, Mieszka i jego następców. Ileż wysiłku musieli włożyć w dzieje, by nas jednak przywiązać do Europy. Jakże wielkie było ich dzieło, kiedy się pomyśli, że w czasach początku budowy paryskiej Notre –Dame, w piastowskiej Polsce dominowało jeszcze jako budulec drewno. Ileż przebiegłości władców, woli przetrwania, determinacji w krzewieniu chrześcijaństwa musieli wykazać, by w końcu powstał Wawel i rodzime gotyckie kościoły, miasta i te nieliczne wysepki renesansu, jakie rozsypali w swojej domenie Jagiellonowie. Jakiż to maleńki świat w porównaniu z bogactwem i splendorem Europy. Nie trzeba być Zbigniewem Herbertem, by poczuć tę różnicę, dystans i tęsknotę.

Po wielu klęskach jesteśmy znów na tej mapie, w którą wpisywali się pierwsi Piastowie. A mógł Marek Aureliusz. Cóż, dżuma nie wybiera.

Historia
W Kijowie upamiętniono Jerzego Giedroycia
Historia
Pamiątki Pierwszego Narodu wracają do Kanady. Papież Leon XIV zakończył podróż Franciszka
Historia
Wielkie Muzeum Egipskie otwarte dla zwiedzających. Po 20 latach budowy
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama