Problem byłby mniej ryzykowny, gdyby wybierać z katalogu bytów szytych na miarę – niestety, prawdziwy świat oferuje tylko te opcje, jakie istnieją. Ponad 100 lat temu przed takim dylematem stały włoskie elity balansujące na skraju otchłani.
Po publicystycznych manowcach błąka się mit o zamachu stanu i siłowym wzięciu władzy przez włoskich faszystów. W rzeczywistości Mussolini był za słaby na obalenie systemu, a wręcz nie miał takiego zamiaru. Władzę mu oddano – a mówiąc wprost – podarowano z ozdobną kokardą i poczuciem ulgi. I chociaż procedura nie przebiegła zbyt demokratycznie, to była konstytucyjna.
Czytaj więcej
101 lat temu, 27 października 1922 r., Benito Mussolini poprowadził swoich zwolenników na Rzym, b...
Marsz na Rzym trudno opisać jako manifestację faszystowskiej potęgi. Na Wieczne Miasto szło może 10 tys. czarnych koszul, z czego część zatrzymały służby porządkowe już na przedmieściach. Nie mieli wystarczającej siły liczebnej i militarnej; mało który bojówkarz zdobył jakąś broń palną, skradzioną lub kupioną na czarnym rynku. Tyle starczyło do pacyfikacji strajków i socjalistycznych bojówek, ale nie w walce z karabinierami i regularną armią – skądinąd gotową odeprzeć pochód mimo sympatii części wojska dla Mussoliniego. Zresztą on sam nie szedł do Rzymu – poprzestał na zdjęciach propagandowych z kolumną marszową i wbity w kanapę czekał na rozwój wypadków. Zatem 28 października 1922 r. na zgraję pałkarzy czekał gen. Pugliese z wojskiem i gotowym planem blokady miasta. Co mogło pójść nie tak?
Zatrzymać faszystów nie pozwoliło prawo, gdyż Włochy były na wskroś praworządne. Bez konstytucyjnego pozwolenia armia nie może, ot tak, wyjść z koszar i kiwnąć palcem. Owszem, dekret o stanie oblężenia (na kształt stanu wyjątkowego lub wojny) był gotowy, lecz król odmówił podpisu. W zamian przesłał Mussoliniemu prośbę o sformowanie rządu, więc przyszły Duce wsiadł w pociąg do Rzymu jako premier.