30 lat temu brał pan udział i w rozmowach dwa plus cztery i w negocjowaniu traktatów polsko-niemieckich. Dziesięć lat później uczestniczył pan w negocjacjach z Niemcami i Austrią na temat odszkodowań dla ofiar nazizmu. W obu wypadkach z dobrym skutkiem, ofiary doczekały się wypłat na ich rzecz. Dziś z kolei polski rząd domaga się od Niemiec reparacji za straty wojenne. Zacznijmy więc może od wyjaśnienia obu tych pojęć: czym się różnią reparacje od odszkodowań?
Nowym zjawiskiem po II wojnie światowej było pojawienie się obok zakotwiczonych już w prawie międzynarodowym roszczeń państwa napadniętego wobec państwa-agresora, roszczeń ofiar indywidualnych. Z różnych powodów, jak utrata zdrowia, jak poniesione szkody materialne, a także strata życia bliskich. To był efekt szczególnie okrutnego sposobu prowadzenia wojny przez III Rzeszę, wojny totalnej, wyniszczającej.
Takich wojen wcześniej nie było?
Zdarzały się. Jednak nazistowskie Niemcy popełniały zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości na niespotykaną wcześniej skalę, począwszy od deportacji ludności i pracy przymusowej aż po ludobójstwo, którego symbolem są obozy koncentracyjne i zagłady. I właśnie do ofiar tych zbrodni odnosi się ta nowa kategoria i związane z nią pojęcia „odszkodowanie” i „zadośćuczynienie”, po niemiecku „Entschädigung” i „Wiedergutmachung”. To drugie pojawiło się w niemieckim prawie krajowym z lat 50. ubiegłego wieku, wprowadzonym przede wszystkim z myślą o własnych obywatelach poszkodowanych podczas wojny i tylko w pewnym zakresie dotyczącym ofiar zbrodni nazistowskich. A ofiary zamieszkałe w byłych państwach socjalistycznych w ogóle nie dostały żadnych świadczeń, bo zostały wyłączone z kręgu ich odbiorców najpierw – w argumentacji niemieckiej – ze względu na brak stosunków dyplomatycznych z tymi krajami, a później na przedawnienie roszczeń.