Amerykańska Unia zaczęła się rozpadać pod koniec lat 50. XIX wieku, kiedy politykę i kraj podzielił spór o przyszłość niewolnictwa. W tym czasie świat coraz szybciej wkraczał w epokę wielkiej rewolucji industrialnej. Wszystko się zmieniało. Nic nie było już tak jak dawniej.
W sierpniu 1858 r. zakończono kładzenie na dnie Oceanu Atlantyckiego kabla telegraficznego. Już 1 września zorganizowano z tej okazji paradę w Nowym Jorku, w której udział wzięło 15 tys. osób. Na jednym z transparentów ktoś napisał: „Rozdzielone 4 lipca 1776 r. – połączone 12 sierpnia 1858 r.”. Nagle świat się skurczył. Brytyjczycy nie byli już postrzegani jako wrogowie czy opresorzy. Stali się poważnymi partnerami handlowymi. Od tej pory Wall Street nie musiała już oczekiwać kilka dni lub tygodni na notowania z Giełdy Londyńskiej. Tego samego dnia czytelnicy amerykańskich gazet mogli się dowiedzieć, co się dzieje w parlamencie brytyjskim, a handlowcy przyjąć zamówienie na określoną ilość towarów przeznaczonych na eksport do Europy. Zaczynała się era szybkiej komunikacji. Jeden z jej prekursorów, słynny współtwórca alfabetu swojego imienia, wówczas 67-letni Samuel Finley Breese Morse, twierdził, że telegrafia rozpocznie erę światowego pokoju. Skoro ludzie odlegli o setki lub nawet tysiące kilometrów mogą w ciągu kilku minut poznać swoje myśli, to nie będzie już nieporozumień. Niestety, wielki wynalazca się mylił. Telegraf miał wkrótce przyczynić się do wybuchu wojny o rozmiarach nieznanych przez Amerykanów.
Lato 1858 r. nie przeszło do historii tylko z powodu kabla telegraficznego na dnie Atlantyku. W tym samym czasie w Illinois odbyła się pierwsza z serii debat o przyszłości niewolnictwa pomiędzy republikańskim kongresmenem Abrahamem Lincolnem a demokratycznym senatorem Stephenem Arnoldem Douglasem. Prasa brukowa drwiła sobie z rozmówców, ponieważ senator Douglas był niskim krępym mężczyzną, którego fizjonomia wypadała komicznie przy wysokim i chudym Lincolnie. Nikt jednak nie żartował sobie z tematu dyskusji. Douglas wierzył, że niewolnictwo, choć samo w sobie jest zjawiskiem nagannym, powinno być utrzymane, ponieważ taka była wola obywateli stanów południowych. Ich wybór określał mianem suwerenności obywatelskiej (popular sovereignty). Lincoln był zdecydowanym przeciwnikiem niewolnictwa, choć w czasie jednej z debat zapytany o to, co sądzi o niższości rasy czarnej, odpowiedział: „Zgadzam się z sędzią Douglasem, że Murzyn nie jest mi równy pod wielu względami, z pewnością nie pod względem koloru i może nie pod względem poziomu moralnego lub intelektualnego. Ale w prawie jedzenia chleba [...], na który zapracuje własnymi rękami, jest mi równy i równy sędziemu Douglasowi oraz równy każdemu żyjącemu człowiekowi”. Ten pogląd był trudny do zaakceptowania nawet przez abolicjonistów. Większość z nich wierzyła, że posiadanie niewolników jest grzechem, ale Afrykanie powinni powrócić do Afryki. Pod tym względem poglądy Lincolna jawiły się jako radykalne, ponieważ uważał on, że: „nie ma absolutnie żadnego powodu, aby Murzyn nie mógł korzystać na równi z człowiekiem białym ze wszystkich praw naturalnych wymienionych w Deklaracji Niepodległości: z prawa do życia, wolności i dążenia do szczęścia”.
W czasie jednej z tych debat senator Douglas nagle zwrócił się z pytaniem do przysłuchującej się rozmowie publiczności: „Pytam was, czy jesteście za nadaniem Murzynom praw i przywilejów obywatelskich?”. Na sali zapanowała wrzawa, rozjuszony tłum zaczął skandować: „Nie, nie chcemy!”.
Z okazji 100. rocznicy debaty Lincoln–Douglas Poczta Stanów Zjednoczonych wydała znaczek upamiętniający to wydarzenie