Latem 1940 r. Wielka Brytania sprawiała wrażenie samotnej wyspy opierającej się niemieckiej fali zalewającej Europę. Mogło się zdawać, że lada chwila i ten bastion padnie. Tych żołnierzy, których zdołano ewakuować spod Dunkierki, witano w kraju (ku ich ogromnemu zdziwieniu) jak bohaterów. Znaczna większość jednostek regularnej armii stacjonowała wówczas bowiem w koloniach i trudno je było szybko ściągnąć na Wyspy Brytyjskie. Ogromne luki w systemie obrony musiano więc wypełnić za pomocą oddziałów Home Guard, czyli obrony terytorialnej zwanej „armią tatusiów". Oddziały złożone w dużej mierze z mężczyzn w wieku przedemerytalnym i uzbrojone w broń z poprzedniej wojny miały stawić czoła doborowym jednostkom Wehrmachtu. Niemiecka bezpieka już się szykowała na okupację „perfidnego Albionu". Przygotowała listę proskrypcyjną, na której znaleźli się przedstawiciele brytyjskich elit. Rozstrzelani mieli być nawet arystokraci znani z przyjaznego nastawienia do Niemiec. I nagle nastąpił cud: niemieckie lotnictwo przegrało toczoną od 10 lipca do 31 października bitwę o dominację powietrzną nad Wyspami Brytyjskimi. Szykowaną z wielkim mozołem operację „Lew Morski", czyli desant na angielskie wybrzeże, Niemcy musieli odwołać. Wielka Brytania została uratowana, a losy wojny odmienione. Tak przynajmniej mówi oficjalna wersja, która jest dziurawa niczym szwajcarski ser.