Na wystawie pokazywane jest po raz pierwszy od 80 lat dzieło „Bitwa pod Oliwą w 1627 roku". Obraz ten, odrestaurowany przez prof. Dariusza Markowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, do niedawna uważany był za zniszczony przez Niemców w 1939 r. podczas plądrowania galerii morskiej w Gdyni. Na wystawie można też oglądać obraz – darowiznę PRL-owskiego armatora Polskie Linie Oceaniczne – który przedstawiał transatlantyk „Batory"; rzecz w tym, że Marian Mokwa namalował MS „Piłsudski", ale ponieważ był to obraz niepoprawny politycznie, przemalowano go, oczywiście anonimowo, „w staropolskim duchu". I tu dochodzimy do drugiego dna wystawy, okazuje się bowiem, że marynistyka polska ma dzieje równie pogmatwane i trudne, jak życie i twórczość Mariana Mokwy i historia Polski w ogóle.
Marian Mokwa jeszcze jako chłopiec lekcje rysunku pobierał w Starogardzie Gdańskim. Tam też w 1905 r. miała miejsce pierwsza wystawa 16-letniego młodzieńca. Poszedł tą drogą – studiował tam, gdzie mógł, czyli w Norymberdze, Monachium i Berlinie. W 1910 r. ówczesna „Gazeta Grudziądzka" wysłała własnego korespondenta – Mariana Mokwę – na Bałkany i Bliski Wschód. Korespondent nie zasłynął jako dziennikarz, ale jako akwarelista, w Stambule. Z Turcji via Odessa dotarł do Moskwy i dalej do Azji Środkowej.
W odrodzonym kraju promował ideę „Polski morskiej": malował nasze morze, wystawiał w kraju i za granicą. Matejko malował lądową historię Polski, Mokwa – naszą historię morską. Stworzył wielki historyczny cykl „Apoteoza Polski morskiej" eksponowany w należącej do niego Galerii Morskiej w Gdyni. Władze PRL-u oczywiście nie mogły tolerować takiego stanu, pozbawiły więc artystę praw własności do tego gmachu. Ale malarz kochał morze i Polskę, a nie jej władze, toteż – poszukując zleceniodawców – nawiązał współpracę z Polskimi Liniami Oceanicznymi, Dalmorem, Centromorem, Dowództwem Marynarki Wojennej i Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Nie doczekał prawdziwie wolnej Polski – zmarł w 1987 r. Jego imię nosi ulica w Sopocie, stoi przy niej Dom Pracy Twórczej ZAiKS-u.
Ale polska marynistyka na Marianie Mokwie się nie kończy. Dr Monika Jankiewicz-Brzostowska z Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku poświęca jej krótki, ale treściwy esej „Rzut oka na polską marynistykę przed 1939 r.". Laikom otwiera oczy na to zagadnienie. Dla felietonisty to łatwizna, ale nie mogę oprzeć się pokusie przytoczenia jednego akapitu: „Poeci romantyczni wierzyli, że dzieła sztuki powstają z boskiej inspiracji, która w postaci natchnienia zstępuje na artystę. Historycy sztuki sądzą, że jest inaczej: na artystów wpływ mają ich poprzednicy, wykształcenie, które otrzymują, źródła finansowania, a także możliwości wystawiennicze. W przypadku polskich malarzy czynniki te zyskały w XIX wieku szczególną konfigurację, co skierowało malarstwo marynistyczne na tory odmienne niż w innych krajach. Po rozbiorach polskie wybrzeże Bałtyku przeszło pod władanie państwa pruskiego, a później niemieckiego. W odniesieniu do marynistyki oznaczało to bardzo istotne różnice w porównaniu z sytuacją w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Holandii. Mówiąc najprościej: bez polskiego państwa nie było polskiej marynarki wojennej do malowania, bez polskich armatorów nie było statków pod polską banderą ani przedsiębiorców, którzy zamawialiby ich wizerunki. Polskie malarstwo marynistyczne nie miało zatem bazy finansowej w postaci rynku zleceń i musiało obrać inny kierunek niż w pozostałych państwach Europy – stał się nim czysty pejzaż morski".
Oczywiście, nie pozostało tak na zawsze, o czym można się przekonać na wystawie w gdańskim Spichlerzu.