Prasa tradycyjnie żyje z nikczemności dygnitarzy i dwulicowości moralistów. Choć w początkach XX w. francuska cenzura wciąż zabraniała publikowania nieprzyzwoitych karykatur Edwarda VII, koronowane głowy już nie były bezpieczne od unurzania w drukarskiej farbie. Jednak i wtedy nie brakło autorytetów moralnych, których krytyka uchodzi za niegodziwość. Jeszcze w 1901 r. taką osobistością był Leopold II, król Belgii i Wolnego Państwa Kongo. I bynajmniej nie szło o monarszą godność, lecz o wizerunek bezinteresownego filantropa i mecenasa nauki. Leopold mógłby uchodzić za pierwowzór celebrytów walczących o prawa człowieka, pokój na świecie i ochronę przyrody równocześnie. Któż jak nie Leopold ratował miliony istnień, finansując badania nad śpiączką afrykańską? Ataki na bożyszcza dobrych ludzi do dziś uchodzą za podłość. A Leopold nie tylko głosił słuszne poglądy, lecz też śmiało wprowadzał je w czyn, największym dziełem króla zaś było Wolne Państwo Kongo.