Obaj esbecy, którzy przyjechali po mnie w Trzech Króli 1982 roku, byli bardzo uprzejmi, a już srebrnozębny uśmiech był doprawdy urzekający. Dziś myślę, że ta scena miała coś z symboliki całej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Oto naiwne dziecko zachwyca się nieoczekiwanym wytworem prymitywnej protetyki, jak pokolenia urodzone w PRL przyjmowały za dobrą monetę obietnice szczęśliwości społecznej, równie piękne jak srebrny ząb.

Są jeszcze tacy, którzy nadal w te obietnice wierzą, a okres Polski Ludowej wspominają jak miodowe lata nieprzerwanych świąt. Nie przeszkadzają im pozostałości owej świetlanej przeszłości. Norman Davies dziwi się, dlaczego warszawiacy nie zdemontowali Pałacu Kultury i Nauki, symbolu obcej dominacji i szpetnej wyobraźni architektonicznej. Inni cudzoziemcy pytają, dlaczego nie rażą nas grobowce komunistycznych zbrodniarzy obok mogił ich ofiar na Powązkach.

Jeszcze gorsze od ikon PRL są zmiany w świadomości, czyniące z licznych rodaków indywidua godne miana homo sovieticus. To albo bierność, albo przedsiębiorczość oparta na kłamstwie i złodziejstwie oraz skłonność do marnotrawienia i zaboru publicznych pieniędzy. Politycy żądają finansowania partii, bo „inaczej będą musieli się korumpować”. Pierwszy milion „trzeba koniecznie ukraść”. Staszek dostaje wysokie stanowisko z państwowego nadania, bo „chce się sprawdzić w biznesie”. Czy PRL się naprawdę skończyła?

Funkcjonariusze SB najpierw szukali mnie w mieszkaniu ojca, skąd już dawno się wymeldowałem (co świadczy o typowym, socjalistycznym bałaganie nawet w policji politycznej). Zaskoczony, stary człowiek podał im właściwy adres, a ja – głupi – przestałem się do ojca odzywać. Umarł rychło na wylew. Dziś jakoś nie potrafię współczuć generałom, którym „stan zdrowia” nie pozwala stanąć przed sądem.