Zmieniano, zależnie od sytuacji politycznej i kolei wojny, plany operacyjne, warunki rozpoczęcia i zakres walk powstańczych, ale nie tę myśl uzgodnioną z rządem RP na uchodźstwie. „Chcieliśmy być wolni i wolność sobie zawdzięczać” – zwięźle cel powstania w stolicy ujął delegat rządu wicepremier Jan Stanisław Jankowski.
„Póki będzie istniała Polska – uważa historyk Jerzy Kłoczowski, żołnierz „Baszty” – będziemy świadkami dyskusji polsko-polskiej na temat powstania 1944 roku, z całą gamą stanowisk zajmowanych nie tylko przez historyków, ale wszystkich ludzi utożsamiających się z Polską”.
Inny historyk spotkał młodych ludzi w Muzeum Powstania Warszawskiego. – Byli tak rozpłomienieni, tak rozentuzjazmowani, że nie jestem pewien, jak odpowiedzieliby na pytanie, czy powstanie skończyło się naszym zwycięstwem, czy klęską – opowiadał.
Krytycy decyzji wyznaczającej godzinę „W” podnoszą na przykład, że lepiej byłoby zaczekać na rozpoczęcie sowieckiego szturmu na Warszawę. Albo wystąpić wcześniej, 25 lub 26 sierpnia, gdy załoga niemiecka wpadła w panikę. Że błędem było ogłoszenie 27 sierpnia mobilizacji i nazajutrz jej odwołanie. I zmiana terminu rozpoczęcia walki z przedświtu na popołudnie. Argumenty te znali i rozpatrywali dowódcy Armii Krajowej przed podjęciem decyzji. Czy gdyby zastosowali się do nich, los powstania mógłby się zasadniczo odmienić? Nie ma pewnych odpowiedzi na tego typu pytania, lepiej byłoby może powstrzymać się od kategorycznych potępień, jakie ferują krytycy.
Byli również już wówczas zasadniczy przeciwnicy wzniecania powstania w sierpniu 1944 roku, zarówno w Komendzie Głównej AK, jak i wśród dowódców Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, na przykład Władysław Anders i Kazimierz Sosnkowski. Gdy ważyła się decyzja o wszczęciu powstania, Anders był z II Korpusem we Włoszech i wpłynąć na decyzję nie mógł. Naczelny wódz Sosnkowski też wyjechał wtedy do Włoch, głównie jednak po to, żeby nie być w tym momencie w Londynie i za decyzję nie odpowiadać.Generał Stanisław Tatar „Tabor”, szef Wydziału Operacyjnego KG AK, co najmniej od jesieni 1943 roku uważał, że powstanie nie ma sensu. Przewidywał, że znajdziemy się w strefie wpływu ZSRR, zachodni alianci nie przyjdą nam z odsieczą, a powstanie będzie wydane na łaskę Stalina. Proponował zasadniczą reorientację polskiej polityki zagranicznej, porozumienie się z Sowietami, choćby nawet za cenę wielkich ustępstw granicznych. Gdy jednak z Warszawy przeniesiono go do Londynu (a na jego miejsce generała Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”, gorącego zwolennika powstania) na zastępcę do spraw krajowych szefa sztabu naczelnego wodza, w decydującej chwili się nie sprzeciwił. Zdaniem generała Mariana Kukiela chciał nawet, by jeśli powstanie w stolicy zakończy się niepowodzeniem, wzniecić kolejne, na przykład w Krakowie. Liczył, że dzięki temu premier Stanisław Mikołajczyk, z którym wtedy był związany, zyska argumenty do przygotowywanych właśnie pertraktacji ze Stalinem.