Były prezydent zeznawał wczoraj jako świadek w procesie o sprawstwo kierownicze masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku, który toczy się przed warszawskim sądem. Oskarżeni to: generał Wojciech Jaruzelski, ówczesny wicepremier PRL Stanisław Kociołek, były wiceszef MON gen. Tadeusz Tuczapski i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących protesty.
Co zeznał były prezydent? Ocenił m.in. rolę generała Jaruzelskiego. – Wpływ generała na tłumienie protestów był niewielki. O wszystkim decydowała partia, on niewiele mógł – twierdził Wałęsa pytany, czy wie, kto kazał strzelać do robotników. – Mówię to nie dlatego, żebym bronił generała – zaznaczył i przyznał, że na powitanie podał Jaruzelskiemu rękę „jak kapral generałowi”.
W czasie, gdy doszło do tragicznych wydarzeń, Lech Wałęsa był jednym z członków komitetu strajkowego w Stoczni Gdańskiej. Załoga wydelegowała go, by przedstawił dyrektorowi stoczni listę postulatów i rozmawiał z milicją o wypuszczeniu aresztowanych stoczniowców. – Starałem się hamować tłum – mówił wczoraj w sądzie były prezydent.
Z jego relacji wynikało, że w czasie, gdy trwała demonstracja, udało mu się wejść do komendy Milicji Obywatelskiej, by negocjować zwolnienie zatrzymanych. – Komendant obiecał to i prosił mnie, bym zapanował nad tłumem – twierdził Wałęsa. Jak zeznał, udało mu się „uciszyć” wzburzonych ludzi. Ale nie na długo, bo milicja, wbrew obietnicom, zaatakowała tłum. Pod adresem Wałęsy padły wówczas okrzyki „zdrajca”.
– Komendę obrzucono tysiącem kamieni – mówił były prezydent. Opowiedział, że po tym wydostał się z komendy przez okno. Jego koledzy sądzili, że milicja go zabiła.