Całość dopełniają wstrząsające wspomnienia dwóch obywateli II Rzeczypospolitej – Icka Erlichsona i Wiesława Adamczyka – którzy podczas II wojny światowej znaleźli się na „nieludzkiej ziemi”.
Erlichson, młody komunizujący Żyd spod Starachowic, w 1939 r. dobrowolnie przedostał się do sowieckiej strefy okupacyjnej. Myślał, że idzie do raju, a trafił do piekła. Aresztowany jako „angielski szpieg” przeszedł na NKWD ciężkie śledztwo.
– W jednej sprawie rewolucja dotrzymała słowa. Obiecywała nam wyzwolenie. I rzeczywiście nas wyzwoliła. Od człowieczeństwa. Byłem komunistą i uwierzyłem w coś, co nie istnieje. Oni wyleczyli mnie ze wszystkich iluzji, zdjęli mi zaćmę z oczu. Nic nie zostało z naszych snów. Nawet popiół. Sam palący wstyd – mówił Erlichsonowi w więziennej celi niejaki Feldman. Stary KPP-owiec, który przed wojną siedział w Polsce za komunizm.
Erlichson przez pięć lat spędzonych w Związku Sowieckim był w kilku więzieniach i obozach koncentracyjnych. Był świadkiem masowego rozstrzelania w Lesie Katyńskim (tu jego relacja wzbudza pewne wątpliwości), a po podpisaniu paktu Sikorski-Majski miał możliwość podróżowania po całym imperium. Obdarzony zmysłem obserwacji i fenomenalną pamięcią, w swojej książce w pasjonujący sposób przedstawił sowiecką rzeczywistość.
Składały się na nią nie tylko powszechny strach, donosicielstwo i przemoc, ale również przerażająca niekompetencja i bałagan. Do tego nieprawdopodobnie wręcz rozprzestrzeniona biurokracja produkująca absurdalne zarządzenia i przepisy. „Bo Związek Sowiecki to państwo nie tylko okrutne, ale i śmieszne. Aż do obłędu” – notował Erlichson w swojej książce napisanej po wojnie w Paryżu i wydanej w 1953 r. w jidyisz. Na trop zapomnianych wspomnień dopiero niedawno wpadł krakowski badacz Tadeusz A. Kisielewski.