– Latałem na najlepszych bombowcach świata lancasterach. W większości to były nocne loty, ale i tak Niemcy ostro dali mi się we znaki. Nad Norymbergą atakowały mnie myśliwce, nad Bremą wleciałem w zaporę ogniową. W kadłubie miałem kilka sporych dziur. Całe szczęście pociski nie uszkodziły żadnych kluczowych urządzeń – opowiada w rozmowie z "Rz" kapitan Tadeusz Wierzbowski.
To mieszkający obecnie w Wielkiej Brytanii weteran polskiego 300. Dywizjonu Bombowego. Od stycznia 1945 r. brał udział w nalotach na Trzecią Rzeszę.
– We wrześniu niewiele sobie powalczyłem. Wziąłem udział tylko w jednym locie z lotniska polowego pod Dęblinem na inne lotnisko pod Lwowem. W powietrzu nie napotkałem nieprzyjaciela. Dopiero potem, gdy już pilnowałem maszyny w niewielkim lasku, przeleciały nade mną dwa niemieckie bombowce. Może mnie nie zauważyły, a może leciały już z pustymi lukami – wspomina Wierzbowski.
Po zakończeniu kampanii wrześniowej przedostał się do Francji, a potem do Wielkiej Brytanii. Właśnie tam otrzymał swój pierwszy przydział bojowy.
Był jednym z wielu uczniów obchodzącej właśnie 85. rocznicę istnienia lotniczej szkoły w Dęblinie – którzy w czasie II wojny światowej walczyli z Niemcami z biało-czerwoną szachownicą na skrzydłach.