Specjalną pozycję na wielkanocnym stole zajmowało wędzone lub pieczone prosię nadziewane kaszą, często gryczaną, z jajkiem lub jabłkiem, korzeniem chrzanu w ryju. Nieodzowna była też szynka, gotowana, pieczona, wędzona, dekorowana drobno siekanymi żółtkami czy goździkami, układającymi się w napis „Alleluja". Nie mogło zabraknąć kiełbas, wędzonych, białych, pieczonych z cebulą; układano je na półmiskach w zwoje i wieńce, niekiedy otaczały pagórek ułożony z pisanek. „Poza tym były też różne inne wyroby mięsne: wędliny, np. baleron, baranina pieczona, cielęcina pieczona i wędzona, cietrzew, dzika kaczka w piórach, indyk pieczony, także faszerowany, np. farszem rodzynkowym (indyk miał nóżki ozdobione wycinanym papierem), jęzory, kabanosy, kapłon pieczony, kaszanka, królik, pasztety, pasztetowa, polędwica wieprzowa i wołowa, półgęski, rolada, salami, salceson, sarna, schab pieczony, serwolatka, szynka cielęca marynowana, udziec barani, wątrobianka, wołowina pieczona" (W. Auleytner, „Spotkania i rozstania"). Wszystko to były mięsa i wędliny na zimno, ponieważ w święta Wielkiejnocy rozpalanie dużego ognia pod kuchnią i poważne gotowanie było niestosowne, można było jedynie podgrzać już wcześniej ugotowany rosół, barszcz, zagotować wodę na kawę czy herbatę.
Na zimno podawano głuszca w upierzeniu (na Kresach) z rozpostartym ogonem, najczęściej przytwierdzonym sprytnym sposobem przez kucharza. Taki głuszec miał także przypięte skrzydełka i łebek. W centralnej Polsce tu i ówdzie podawano pawia w piórach. Smak zaostrzały kiszone ogórki, solone rydze, marynowane borowiki, żurawiny, borówki, chrzan, ćwikła, sos tatarski, gruszki i śliwki w occie, majonez i musztarda domowej roboty. Nie mogło zabraknąć bigosu ani jaj, w wielu domach jaja specjalnie gotowano „w rosole od szynek".
Specjalne miejsce zajmował i zajmuje mazurek – ten typowo polski specjał wywodzi się z kuchni tureckiej. Natomiast przepis na sękacza Polacy przejęli od Jaćwingów, plemienia bałtyckiego zamieszkującego w średniowieczu tereny na północ od Mazowsza.
„Wiele osób zasiadało do stołu – opisuje Jerzy Rozwadowski („Ostatnie pokolenie. Na ekranie wspomnień") – mimo to jednak nie mogliśmy temu wszystkiemu dać rady, choć dobrze płukało się gardło napitkami. Dlatego później zdarzały się problemy ze wstaniem od stołu, niejeden biesiadnik długo w nocy przewracał się w boleściach". Były to szczęśliwe czasy, gdy nie rozróżniano żywności „zdrowej" i „niezdrowej", nie znano pojęcia „kalorie" ani „cholesterol".