Historia tej rzeźby jest równie zagmatwana jak pisownia nazwiska jej twórcy. Wydawałoby się, że to proste podać je prawidłowo, podobnie jak pochodzenie pomniczka. A skądże – każde opracowanie mówi co innego.
I tak twórcą figury stojącej dziś przy Krakowskim Przedmieściu był Simone Giuseppe Bellotti, pojawiający się w publikacjach jako Belloti bądź Belotti. Warszawa spolszczyła te imiona oraz nazwisko i powstała forma Szymon Józef Beloti, a to dlatego, że przebywał u nas długo. Budował świątynie, m.in. kościół św. Krzyża, i współpracował ze znanym architektem Tylmanem z Gameren. A poza tym mieszkał tu i założył rodzinę, więc z czasem stał się warszawiakiem.
Początek w zarazie
Podczas epidemii roku 1679 Bellotti złożył przyrzeczenie, że jeśli jego rodzina ocaleje, to on wystawi figurę wotywną. I istotnie wyrzeźbił ją, ale ofiarował Janowi III Sobieskiemu po wiedeńskim zwycięstwie. Przedwojenny gawędziarz i varsavianista Franciszek Galiński sugerował, że Włoch zrobił to z premedytacją, gdyż liczył, że król zrefunduje mu koszta i doda coś jeszcze za kunszt. Nie pomylił się, ale stało się to przyczyną późniejszych nieporozumień. Oto bowiem w 1923 r. „Rzeczpospolita" napisała, że dzieło powstało „sumptem Jana III, a wykonane zostało przez umyślnie w tym celu sprowadzonego rzeźbiarza włoskiego". Z kolei osiem lat później „Gazeta Świąteczna" podała, iż rzeźba to „Matka Boska Zwycięska". Ale to nie wszystkie pomyłki...
Wracając do twórcy, mamy jeszcze w mieście jedną pamiątkę po nim – Muranów. Otóż Bellotti urodził się na lagunie weneckiej i na pamiątkę tego miejsca nazwał teren otrzymany (podobno) od króla Murano. Nic dziwnego, bo niegdyś były tam liczne zbiorniki wodne oraz mokradła (stąd późniejsze ulice Stawki czy Nalewki). Za jego życia miejsce to nazywało się wygonem Miasta Nowej Warszawy, a dworek Bellottiego, wedle Galińskiego, stał w rejonie, gdzie dziś mieści się wieżowiec Intraco.
Rzeźba zarośnięta świerczyną
Figurę ustawiono na postumencie, prawdopodobnie w 1684 r. W pobliżu były liczne budynki, w których obok zacnych osób mieszkały takie jak królewska rajfura, niejaka Lhullier prowadząca wesoły domek. Co ciekawe, miejsce to, będące przedłużeniem pl. Zamkowego, zwano wówczas pl. Bernardyńskim.