Bo też trzeba być bez serca, aby nie przerazić się widokiem oszalałej masy ludzi, która tratując się w zapamiętaniu, rwie do trapów i relingów.
A później bezradny tłum, bo przecież łodzi ratunkowych nigdy nie starcza dla wszystkich, szamoce się w lodowatej wodzie, która rychło przyniesie rozbitkom okrutną śmierć.
Jednak najbardziej wstrząsająca jest malarska wizja wielkiego mistrza francuskiego romantyzmu Theodore'a Gericaulta na słynnym obrazie „Tratwa »Meduzy«", który był artystycznie przetworzoną relacją ze świeżej katastrofy morskiej. Umęczone z wysiłku i trwogi ludzkie ciała usiłują jeszcze walczyć o przetrwanie. Bez skutku. Na dnie każdego morza spoczywają tragiczne znaki niesłychanych tragedii, znaki niezliczonych opowieści o śmierci, beznadziei, straszliwym lęku, ale też o niezwykłym heroizmie. Niejeden bowiem kapitan schodził z mostka ostatni. I pewnie dobrze, że są tacy, którzy za pomocą rozmaitych, wielce nowoczesnych urządzeń wyprawiają się w groźne odmęty po okruchy tych opowieści.
Jednakże nie jestem pewien, czy każde z tych przedsięwzięć ma sens, również w sensie moralnym. Ale cóż, historyk nie może się obawiać naruszenia spokoju zmarłych.
Co więcej, myśl, która rzuca nas w odkrywcze przedsięwzięcia, jest z gruntu zdrowa i procywilizacyjna. Tyle że wielu dzisiejszych eksploratorów tragicznych wraków kieruje się miazmatem złota czy innych dóbr materialnych, najlepiej błyszczących czy brzęczących. Krótko mówiąc, są to stare jak świat wyprawy po skarby. Naturalnie tyczy to również imprez lądowych czy podziemnych.
Taka sobie odwieczna dziecinada, że uda się znaleźć jakiś skarb, że będą kołacze bez pracy, że wygramy los na loterii. Nieczęsto się to udaje, chyba częściej dochodzi do morskich katastrof. No i zawsze trzeba pamiętać, że owszem, był sobie Ali Baba, ale było też 40 rozbójników.
—Jarosław Krawczyk, redaktor naczelny „Mówią wieki"