Dla warszawiaków stan wojenny różnił się od poprzednich dni przede wszystkim tym, że mieliśmy godzinę milicyjną. I o 22 na ulice wyruszały silne patrole, a jak pamiętam, Świętokrzyską od Wisły regularnie gnały na pełnym gazie trzy albo i cztery bojowe wozy piechoty. – Zupełnie jak überfallkommando w okupację – mówiła moja matka, wspominając niemieckie pogotowie policyjne.
Stan wojenny zaowocował zamknięciem wszystkich gazet z wyjątkiem partyjnej „Trybuny Ludu" i wydawanego przez główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego „Żołnierza Wolności". Nic innego nie było w kioskach.
Poza tym to okres totalnego odmóżdżenia – kina i teatry zamknięte, muzea i biblioteki też, a telewizja nieczynna przez dwa dni, później zaś na jednym tylko programie przez pięć godzin. Księgarnie także puste, a tu zbliżało się Boże Narodzenie. Co dać w prezencie?
Wódka wewnętrznego eksportu
Z ostatniego numeru „Expressu Wieczornego", wydanego przed 13 grudnia, dowiedzieć się można było, że ludziom wydawane będą dodatkowe kartki na cukier, zwane wtedy bonami. Ale ich nie było, bo miano je dostarczyć po świętach, więc gazeta sugerowała, żeby zużyć na pieczenie ciast te, które rodakom należały się jak psu zupa, a pod koniec roku pójść po „świąteczne". Nieco akrobatyczne działanie, ale wtedy tak się żyło.
Najlepszymi zawodami w tym czasie były – pracownik stacji benzynowej (wiadomo dlaczego) i sprzedawca w peweksie. Cokolwiek młodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie, iż Pewex to przedsiębiorstwo eksportu wewnętrznego. W nazwie tej kryje się sprzeczność, bo nie ma eksportu krajowych towarów na wewnętrzny rynek, lecz wszystko wówczas mieliśmy abstrakcyjne. Pewex był siecią sklepów, w których sprzedawano towary za dolary, a ich kurs gnał w górę w miarę pogrążania się ustroju.