Reklama
Rozwiń
Reklama

Intencje partii są czyste

Tylko jednego produktu nie brakowało 30 lat temu przed Bożym Narodzeniem roku 1981. Octu

Publikacja: 24.12.2011 10:00

Sprzedaż choinek przed Halą Mirowską. W parę miejsc drzewka dostarczali żołnierze; fot. Cezary Langd

Sprzedaż choinek przed Halą Mirowską. W parę miejsc drzewka dostarczali żołnierze; fot. Cezary Langda

Foto: PAP

Dla war­sza­wia­ków stan wo­jen­ny róż­nił się od po­przed­nich dni przede wszystkim tym, że mie­li­śmy go­dzi­nę mi­li­cyj­ną. I o 22 na uli­ce wy­ru­sza­ły sil­ne pa­tro­le, a jak pa­mię­tam, Świę­to­krzy­ską od Wi­sły re­gu­lar­nie gna­ły na peł­nym ga­zie trzy al­bo i czte­ry bo­jo­we wo­zy pie­cho­ty. – Zu­peł­nie jak über­fall­kom­man­do w oku­pa­cję – mó­wi­ła mo­ja mat­ka, wspo­mi­na­jąc nie­miec­kie po­go­to­wie po­li­cyj­ne.

Stan wo­jen­ny za­owo­co­wał za­mknię­ciem wszyst­kich ga­zet z wy­jąt­kiem par­ty­jnej „Try­bu­ny Lu­du" i wy­da­wa­ne­go przez głów­ny Za­rząd Po­li­tycz­ny Woj­ska Polskiego „Żoł­nie­rza Wol­no­ści". Nic in­ne­go nie by­ło w kio­skach.

Po­za tym to okres to­tal­ne­go od­móż­dże­nia – ki­na i te­atry za­mknię­te, mu­zea i bi­blio­te­ki też, a te­le­wi­zja nie­czyn­na przez dwa dni, póź­niej zaś na jed­nym tyl­ko pro­gra­mie przez pięć go­dzin. Księ­gar­nie tak­że pu­ste, a tu zbli­ża­ło się Bo­że Na­ro­dze­nie. Co dać w pre­zen­cie?

Wód­ka we­wnętrz­ne­go eks­por­tu

Z ostat­nie­go nu­me­ru „Expres­su Wie­czor­ne­go", wy­da­ne­go przed 13 grud­nia, do­wie­dzieć się moż­na by­ło, że lu­dziom wy­da­wa­ne bę­dą do­dat­ko­we kart­ki na cu­kier, zwa­ne wte­dy bo­na­mi. Ale ich nie by­ło, bo mia­no je do­star­czyć po świę­tach, więc ga­ze­ta su­ge­ro­wa­ła, że­by zu­żyć na pie­cze­nie ciast te, któ­re ro­da­kom na­le­ża­ły się jak psu zu­pa, a pod ko­niec ro­ku pójść po „świą­tecz­ne". Nie­co akro­ba­tycz­ne dzia­ła­nie, ale wte­dy tak się ży­ło.

Naj­lep­szy­mi za­wo­da­mi w tym cza­sie by­ły – pra­cow­nik sta­cji ben­zy­no­wej (wia­do­mo dla­cze­go) i sprze­daw­ca w pe­wek­sie. Co­kol­wiek młod­szym czy­tel­ni­kom na­le­ży się wy­ja­śnie­nie, iż Pe­wex to przed­się­bior­stwo eks­por­tu we­wnętrz­ne­go. W na­zwie tej kry­je się sprzecz­ność, bo nie ma eks­por­tu kra­jo­wych to­wa­rów na we­wnętrz­ny ry­nek, lecz wszyst­ko wów­czas mie­li­śmy abs­trak­cyj­ne. Pe­wex był sie­cią skle­pów, w któ­rych sprze­da­wa­no to­wa­ry za do­la­ry, a ich kurs gnał w gó­rę w mia­rę po­grą­ża­nia się ustro­ju.

Reklama
Reklama

Przed Bo­żym Na­ro­dze­niem ro­ku 1981 pod pe­wek­sa­mi gro­ma­dzi­ły się tłu­my, a ko­lej­ka do dzia­łów z żyw­no­ścią by­ła ogrom­na. Za ob­cą wa­lu­tę mo­gli­śmy na­być do­bre al­ko­ho­le, głów­nie kra­jo­we, pol­ską szyn­kę w pusz­kach, ma­ro­kań­skie sar­dyn­ki i an­cho­is oraz ana­na­sy, rów­nież w pusz­kach. Dziś ten ze­staw bu­dzi śmiech, ale wte­dy gdy ktoś przy­niósł na Wi­gi­lię sar­dyn­ki, to two­rzył w ten spo­sób wspa­nia­ły świą­tecz­ny na­strój.

W pe­wek­sach ku­po­wa­no pol­ską żu­brów­kę i czy­stą wód­kę, bo tych nie by­ło na ryn­ku, na któ­rym kró­lo­wa­ły tynk­tu­ry wy­że­ra­ją­ce na­lep­kę od środ­ka. Na mie­siąc przed sta­nem wo­jen­nym oże­ni­łem się i w urzę­dzie po­wie­dzia­no mi, że do­sta­nę przy­dział wód­ki we­sel­nej. Ile te­go by­ło? Dzie­sięć, mo­że 20 litrów, ale na pew­no nie wię­cej. Nie chcia­łem brać, bo to wstyd było lu­dziom po­ka­zać. A urzęd­nicz­ka na to: – Niech pan nie bę­dzie głu­pi, jak raz na wy­mia­nę. No i mia­łem za „wó­dę" mię­so na świę­ta.

W tym sa­mym cza­sie „Try­bu­na Lu­du" za­chwy­ca­ła się: „Za­kła­dy mię­sne na Słu­żew­cu do­star­czą w trze­cim ty­go­dniu grud­nia 500 ton mię­sa z im­por­tu. A w Wi­gi­lię bę­dzie pie­czy­wa aż 1400 ton. Sprze­daż pro­sto z sa­mo­cho­dów". Po zmarz­nię­ty chleb na­le­ża­ło udać się na Brac­ką 18 lub Pu­ław­ską 105 (do skle­pu no­szą­ce­go dum­ną na­zwę Dom Chle­ba). In­nych ad­re­sów nie­ste­ty nie pa­mię­tam.

Ba­zar

Pew­nym ra­tun­kiem by­ły ba­za­ry, ale tam gra­so­wa­ły kon­tro­le wy­ła­pu­ją­ce oso­by, któ­re han­dlo­wa­ły to­wa­ra­mi ze skle­pów. Strasz­na rzecz wy­da­rzy­ła się w So­cha­cze­wie, gdzie mi­li­cja za­dzia­ła­ła „bez po­bła­ża­nia dla spe­ku­lan­tów" i zła­pa­ła ko­bie­ci­nę han­dlu­ją­cą odzie­żą, bie­li­zną oraz ar­ty­ku­ła­mi żyw­no­ścio­wy­mi. Wy­obraź­cie so­bie, że ta oso­ba „ni­gdzie nie pra­co­wa­ła". Ga­ze­ta su­ge­ro­wa­ła, że przez po­dob­nych prze­stęp­ców mie­li­śmy ta­kie kło­po­ty na ryn­ku. Zgro­za.

Po odwiedzeniu bazaru na Hali Mirowskiej wró­ci­łem do do­mu bez pa­ru bu­te­lek strasz­nej wód­ki, a za to z grzyb­ka­mi ma­ry­no­wa­ny­mi, ja­kimś mię­sem i kon­ser­wa­mi. Ale nie by­łem tak spryt­ny jak naj­więk­si ry­zy­kan­ci. Ponieważ „Try­bu­na Lu­du" in­for­mo­wa­ła, że w Wi­gi­lię han­del i za­kła­dy ga­stro­no­micz­ne czyn­ne są do godz. 17 (go­dzi­nę mi­li­cyj­ną Woj­sko­wa Ra­da Oca­le­nia Na­ro­do­we­go ła­ska­wie za­wie­si­ła), na­le­ża­ło ob­sta­wić od­po­wied­nie skle­py.

Wia­do­mo by­ło, że naj­lep­sze, to zna­czy bra­ku­ją­ce to­wa­ry

Reklama
Reklama

(w tym i żyw­ność) do­star­cza­ne są do skle­pów, ale w ap­te­kar­skich ilo­ściach. Ro­dzi­na sprze­daw­ców i zna­jo­mi za­opa­try­wa­li się przez drzwi od po­dwór­ka. Ale przed za­mknię­ciem skle­pów ich kie­row­nic­two mu­sia­ło resz­tę sprze­dać, bo mo­gła tuż po świę­tach przyjść in­spek­cja i ka­rać za ukry­wa­nie to­wa­ru. Więc róż­ne spry­ciu­le cze­ka­ły do wpół do pią­tej wie­czo­rem i ku­po­wa­ły, jak le­ci. Pa­mię­tam, że ciot­ka coś tam wy­cze­ka­ła, a ja ku­pi­łem ład­ną cho­in­kę za gro­sze. Usły­sza­łem: „A bierz pan, bo i tak na wy­rzu­ce­nie".

O sło­dy­czach nie wspo­mi­nam, bo to ra­ry­ta­sy. Do dziś nie wiem, skąd lot­ni­cy mor­scy wzię­li „na świę­ta 50 kg sło­dy­czy dla dzie­ci z Do­mu Dziec­ka". Pew­nie wy­grze­ba­li w ma­ga­zy­nach ka­syn ofi­cer­skich. Tym­cza­sem „Żoł­nierz Wol­no­ści" miał się czym chwa­lić. In­for­mo­wał tak­że – ku ucie­sze war­sza­wia­ków, któ­rym wpa­dła w rę­ce ta ga­ze­ta – że „trwa nie­prze­rwa­ny dy­żur bo­jo­wy".

Czy­je­go ata­ku oba­wia­no się? Pew­nie tych, któ­rych in­ter­no­wa­no w no­cy z 12 na 13 grud­nia. A resz­ta agen­tów i wi­chrzy­cie­li cho­dzi­ła prze­waż­nie pie­cho­tą, bo ben­zy­ny by­ło jak na le­kar­stwo. Ca­łe mia­sto obie­gła aneg­do­ta z pla­cu Dzier­żyń­skie­go (dziś Ban­ko­wy – przyp. red.), na któ­rym pa­trol woj­sko­wy za­trzy­mał kie­row­cę ma­łe­go fia­ta, a ten przy­znał się, że ma ka­ni­ster z ben­zy­ną w ba­gaż­ni­ku. Zmu­szo­no go za ka­rę, aby wo­ził ja­kieś pacz­ki woj­sko­we. Nikt z za­trzy­ma­nych póź­niej do kon­tro­li nie chwa­lił się już za­pa­sa­mi.

Bra­ku­je świe­czek

No i przy­szła Wi­gi­lia. WRON­--a po­zwo­li­ła na wy­dłu­że­nie pro­gra­mu te­le­wi­zyj­ne­go. Wie­czo­rem pusz­czo­no „Re­be­kę" Al­fre­da Hitch­coc­ka, a w pierw­szy dzień świąt nie­śmier­tel­nych „Sa­mych swo­ich" i ja­kiś tan­det­ny we­stern.

Bo­że Na­ro­dze­nie prze­bie­gło bez sen­sa­cji. Żoł­nie­rze grza­li się przy kok­sow­ni­kach, bo no­cą by­ło do –12 stop­ni i wa­lił mo­kry śnieg. Nie wol­no im by­ło przyj­mo­wać cie­płych na­poi od ob­cych, gdyż wcze­śniej od­no­to­wa­no sze­reg przy­pad­ków pod­tru­cia, głów­nie środ­ka­mi prze­czysz­cza­ją­cy­mi.

Po­za tym pa­no­wał spo­kój, bo miesz­kań­cy sto­li­cy by­li zmę­cze­ni pa­nu­ją­cym od wie­lu dni na­pię­ciem. Po pa­ru dobach do­wie­dzie­li­śmy się, że „war­szaw­scy stra­ża­cy spę­dzi­li na swo­ich po­ste­run­kach spo­koj­ne świę­ta". Spaliła się tyl­ko jed­na cho­in­ka. A dla­cze­go? Bo by­ły mniej­sze do­sta­wy świe­czek. „Try­bu­na Lu­du" ubo­le­wa­ła 22 grud­nia, że bę­dzie ich „2,5 to­ny, przy za­po­trze­bo­wa­niu 20 ton, więc tra­fią do za­kła­dów prze­my­sło­wych". Tą nie­zwy­kle waż­ną spra­wą za­ję­ła się sa­ma za­stęp­czy­ni dy­rek­to­ra do spraw Ar­ty­ku­łów Prze­my­sło­wych Biu­ra Han­dlu WSS Spo­łem. Tu nie mo­gło być prze­krę­tów, gdyż – jak po­in­for­mo­wa­ła ta sa­ma ga­ze­ta na dzień przed Wi­gi­lią – „in­ten­cje par­tii są czy­ste".

Dla war­sza­wia­ków stan wo­jen­ny róż­nił się od po­przed­nich dni przede wszystkim tym, że mie­li­śmy go­dzi­nę mi­li­cyj­ną. I o 22 na uli­ce wy­ru­sza­ły sil­ne pa­tro­le, a jak pa­mię­tam, Świę­to­krzy­ską od Wi­sły re­gu­lar­nie gna­ły na peł­nym ga­zie trzy al­bo i czte­ry bo­jo­we wo­zy pie­cho­ty. – Zu­peł­nie jak über­fall­kom­man­do w oku­pa­cję – mó­wi­ła mo­ja mat­ka, wspo­mi­na­jąc nie­miec­kie po­go­to­wie po­li­cyj­ne.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Reklama
Historia
Kongres Przyszłości Narodowej
Materiał Promocyjny
Bank Pekao uczy cyberodporności
Historia
Prawdziwa historia agentki Krystyny Skarbek. Nie była polską agentką
Historia
Niezależne Zrzeszenie Studentów świętuje 45. rocznicę powstania
Historia
Którędy Niemcy prowadzili Żydów na śmierć w Treblince
Historia
Skarb z austriackiego zamku trafił do Polski
Materiał Promocyjny
Transformacja energetyczna: Były pytania, czas na odpowiedzi
Reklama
Reklama