Orkiestra, której nigdy nie było

Orkiestra Samotnych Serc Sierżanta Pieprza była wybitnym osiągnięciem popkultury XX wieku. Dała też początek słynnemu hipisowskiemu latu miłości

Publikacja: 01.06.2012 06:50

1 czerwca 2012 mija czterdziesta piąta rocznica premiery "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles, jednej z najważniejszych płyt w historii muzyki pop. Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Nigdy wcześniej stworzenie albumu nie zajęło dziewięciu miesięcy, ale też dzieło czwórki z Liverpoolu było wyjątkowe pod względem fabuły, projektu plastycznego, brzmienia, w tym udziału orkiestry symfonicznej.

Ucieczka od przekleństwa sławy

Wszystko zaczęło się od wąsów. Kiedy pod koniec sierpnia 1966 r. Beatlesi dali swój ostatni koncert w San Francisco, bo doszli do wniosku, że przy ówczesnym stanie techniki muzycznej nie można na estradzie osiągnąć efektów brzmieniowych uzyskiwanych w studiu - Paul McCartney postanowił wypocząć we Francji. By móc się spokojnie poruszać po kraju, poprosił firmę pracującą przy produkcji filmu "A Hard Day's Night" o sztuczne wąsiska idealnie pasujące do koloru włosów.

Idea nadania Beatlesom nowej tożsamości skonkretyzowała się podczas powrotu McCartneya z safari w Kenii pod koniec listopada 1966 r.

- Pomyślałem, żeby stworzyć zespół naszych alter ego - wspomina Paul. - To dawało poczucie wolności, bo dość już mieliśmy wizerunku czterech utalentowanych chłopców z list przebojów. Przecież staliśmy się dojrzałymi mężczyznami, komponowaliśmy, graliśmy w filmach, John Lennon pisał książki. Nie chcieliśmy wciąż być uważani za wykonawców, tylko za artystów. To była naturalna forma rozwoju.

- Nie podobało mi się, że mój publiczny portret kreowali fotoreporterzy przyłapujący mnie w dziwnych sytuacjach, gdy mogłem reagować tylko uśmiechem czy miną - mówił John. - Dlatego pomysł na nowy album przypadł mi do gustu.

Ponieważ był to czas mody na zespoły z Kalifornii noszące długie, barokowe nazwy - jak Fred And His Incredible Shrinking Grateful Airplanes - Paulowi przyszło do głowy, by zespół nazwać Country Joe and the Fish, Lothar and the Hand People czy The Bonzo Dog Doo-Dah Band. Jednak najlepsza okazała się Orkiestra Samotnych Serc Sierżanta Pieprza. Gdy cała czwórka zaaprobowała pomysł - pozostało wymyślić dla nowej grupy role i kostiumy, określić upodobania i wybrać artystycznych mistrzów, w gronie których mieli się muzycy sierżanta pokazać na okładce w portretowym kolażu. Ich nazwiska były spontanicznie spisywane na kartkach papieru. Zaczęło się od futbolowych gwiazd znanych z opowieści rodziców, a potem padły poważniejsze propozycje - Albert Einstein, Aldous Huxley, Marlon Brando, James Dean.

"Sgt. Pepper" uważany jest za pierwszy concept album w historii rocka, czyli płytę, której kompozycje stanowią tematycznie spójną całość. Tytułowa, pierwsza piosenka śpiewana przez McCartneya jest zaproszeniem do udziału w koncercie spointowanym w "With a Little Help from My Friends" przez Ringo Starra, który jest zapowiedziany jako... Billy Shears. Ringo podkreślał po latach uwieczniony na płycie klimat występu na żywo odpowiadający konwencji ówczesnych audycji radiowych nadawanych z udziałem publiczności reagującej śmiechem, bijącej brawo. Tylko George Harrison kontrował, że wszystkie opowieści o concept albumie są nadinterpretacją, w studiu nagrywał bowiem po prostu nowe piosenki. Jego dystans do projektu brał się pewnie z tego, że poza skomponowaniem niesamowitej hinduskiej piosenki "Within You without You" nie odgrywał poważnej roli w przedsięwzięciu. Praca straciła zespołowy charakter, liczyło się nazbyt mozolne dla najmłodszego bitelsa doskonalenie aranżacji i kolejnych wersji nagrań. Ale były to eksperymenty, które posunęły naprzód muzykę psychodeliczną lat 60. Beatlesi rejestrowali na taśmie puszczonej na zwolnionych obrotach odgłosy fortepianu, perkusji, organów i dialogów. Odtworzona w szybszym tempie miała pogłębione brzmienia. Taśmę z nagraniem organów parowych muzycy cięli na kawałki, a potem lepili na chybił trafił - uzyskując efekt niepowtarzalnych muzycznych kolaży.

Sztuczne raje

Skandal wywołała kompozycja "Lucy in the Sky with Diamonds", której tytuł zawierał zakamuflowaną nazwę LSD, w związku z czym piosenka znalazła się na liście utworów nienadawanych przez wiele stacji radiowych. O ile trudno zaprzeczyć, że piosenka jest opisem odmiennych stanów świadomości, o tyle anegdota o tym, w jak niewinnych okolicznościach powstała, jest rozczulająca. Kiedy Paul odwiedził Johna w jego domu, przyjaciel pochwalił się przyniesionym z przedszkola rysunkiem syna Juliana przedstawiającego czteroletnią koleżankę otoczoną obłokiem gwiazd, z podpisem, który został uwieczniony w tytule piosenki. Panowie zachwyceni plastycznością wizji chłopca szybko napisali piosenkę o wyjątkowo odlotowym charakterze. Lennon wspominał, że szedł tropem wizyjnej prozy Lewisa Carrolla, autora "Alicji w Krainie Czarów".

Już całkiem zdecydowanie muzycy zaprzeczali pogłoskom, że inna piosenka - "Fixing a Hole" - jest opowieścią o heroinie. Wyjaśniali, że to utwór o marihuanie, niekonwencjonalnym sposobie myślenia i wychodzeniu poza schemat. Beatlesi jak żaden inny zespół szukali inspiracji w prasie. I tak "She's Leaving Home" powstało pod wpływem lektury "Daily Mail". Dziennik opisywał historię dziewczyny, która uciekła z domu, czemu dziwił się jej ojciec, mówiąc, że miała przecież wszystko - samochód, biżuterię, modne ubrania. Muzycy, poświęcając uciekinierce piosenkę, nie zdawali sobie sprawy, że śladem ich bohaterki pójdzie niedługo wielu młodych ludzi pragnących zerwać z konsumpcyjnym, mieszczańskim trybem życia i szukających szczęścia w komunach hipisowskich. "Good Morning" to opowieść Lennona o nudzie życia na wsi, oglądaniu w telewizji mydlanej opery "Spotkać żonę" i... zapowiedź rozstania z żoną Cynthią - po spotkaniu z Yoko Ono.

Jeden taki koncert

Ale największym osiągnięciem na płycie jest "A Day in the Life". Z myślą o orkiestrowym nagraniu Beatlesi przenieśli się do Studia nr 1 na Abbey Road, gdzie nagrywał swoje symfoniczne płyty m.in. sir Yehudi Menuhin. Gdyby zajrzał tam 10 lutego 1967 r., mógłby przeżyć szok - studio wypełniły kolorowe balony i śmietanka rock and rolla. Byli The Rolling Stones z muzą Micka Jaggera - Marianną Faithfull, Donovan, Graham Nash z The Hollies. Grupa duńskich performerów krążyła w tłumie przebrana za postaci z Tarota, grając na tamburynach, nawołując dzwonkami do zajęcia miejsc. Pośrodku sali stali producent Beatlesów George Martin i Paul McCartney, którzy mieli kierować orkiestrą symfoniczną.

Jej muzycy zostali poproszeni o przybycie w smokingach, Beatlesi obiecali ubrać się tak samo, ale nie dotrzymali słowa. Mimo to przekonali instrumentalistów, by na czas występu użyli zwariowanych karnawałowych gadżetów, które w zestawieniu z wieczorowymi strojami dały mocno psychodeliczny efekt. David McCallum, lider London Philharmonic, założył czerwony sztuczny nos, a jego koledzy plastikowe okulary z wybałuszonymi oczami klaunów, pogięte kapelusze albo głowy goryli. Potężne brzmienie kompozycji "A Day in the Life" wzmacniało nagłośnienie najnowszej generacji.

Ten kolejny utwór zainspirowany lekturą brytyjskich dzienników opowiadał o Tarze Browne, wnuku światowej sławy browarnika Edwarda Guinnessa. Chodził do elitarnej szkoły w Eton, a gdy skończył 25 lat, miał na koncie pierwszy milion funtów. Wybrał jednak życie w towarzystwie rockowej bohemy. Brał LSD wraz z muzykami The Rolling Stones i zginął pod wpływem narkotyków w wypadku samochodowym, gdy jechał swoim luksusowym lotusem elanem.

Producent George Martin, który pomysł zaangażowania 90-osobowej orkiestry symfonicznej uznał początkowo za pozbawiony sensu i świadczący o rozrzutności muzyków, po dokonaniu nagrania i aplauzie publiczności przyznał, że jego podopieczni po raz kolejny przekroczyli granice muzyki pop, poszerzając ją o doświadczenia muzycznej awangardy lat 60., m.in. Johna Cage i Luciana Berio.

Hołd Hendriksa

Ostatnie prace w studiu zakończono pod koniec kwietnia 1967 r. Trzeba było jeszcze zorganizować sesję zdjęciową z myślą o okładce. Na pierwszym planie fotosu znaleźli się Beatlesi z instrumentami dętymi, ubrani w haftowane kostiumy będące swobodną przeróbką kurtek muzyków dawnej orkiestry wojskowej, choć nie da się wykluczyć tropu cyrkowego. Był to bowiem znak rozpoznawczy autora projektu Petera Blake'a, jednego ze współtwórców pop-artu, którego specjalnością były kolaże rekwizytów kultury masowej - współczesnej i retro, zapożyczonych właśnie z cyrku, niemego kina i sztuk jarmarcznych. Idealnie pasowały do charakteru kompozycji "Being for the Benefit of Mr Kite" powstałej pod wpływem wiktoriańskiego plakatu cyrkowego kupionego przez Johna w antykwariacie. W stylu muzycznych teatrzyków variétés uwielbianych przez ojca McCartneya utrzymane było "When I'm Sixty Four", napisane, kiedy Paul miał ledwie 16 lat.

Zmieniła się koncepcja galerii słynnych postaci mających tworzyć tło dla muzyków na okładce. Zdecydowali się pokazać ludzi, którzy wpłynęli na historię XX wieku. Lennon zaproponował Hitlera, ale po skandalu wokół jego wypowiedzi, że Beatlesi są popularniejsi od Chrystusa, ostro zaoponował wydawca zespołu - EMI. W sesji nie użyto też kartonowych podobizn Alfreda Jarry'ego i Brigitte Bardot. Nie było zgody EMI na Mahatmę Ghandiego, koncern fonograficzny obawiał się bowiem protestów w Indiach, gdzie sprzedawał miliony płyt. Gdy muzycy obstawali przy swoim, doszło do burzliwego spotkania Paula McCartneya z prezesem firmy. Domagał się on uzyskania pisemnej zgody od każdej osoby, której podobizna miała się znaleźć na okładce płyty. Pierwszy telegram został wysłany do Leonarda Bernsteina. Odpisał, że jest zachwycony pomysłem. Później na korespondencję nie było już czasu. Ostatecznie w zbiorowym portrecie Orkiestry Sierżanta Pieprza pozostali m.in. Carl Gustav Jung, Edgar Allan Poe, Aldous Huxley, Karol Marks, Oskar Wilde, George Bernard Shaw, Marlena Dietrich i Bob Dylan.

Beatlesom nie udało się przeforsować innych pomysłów plastycznych, a chcieli dołączyć do płyty m.in. papierowe wąsy Sierżanta i jego epolety. Nie zrezygnowali za to z pomysłu, by po rozłożeniu wewnętrznych skrzydeł albumu powstał duży portret muzyków. Wydrukowali też słowa piosenek, co było precedensem i naruszało interesy potężnych w tamtych czasach wydawnictw nutowych. O skali przedsięwzięcia mówią koszty projektu okładki. Gdy na początku kariery Beatlesów wynosił on 25 funtów - tym razem zainwestowano 1,5 tysiąca funtów. Było warto, bo powstało jedno z najsłynniejszych dzieł pop-artu.

Album miał entuzjastyczne przyjęcie godne swojej klasy. Najwięksi konkurenci, czyli The Rolling Stones, po raz kolejny odczuli, że nie mają szans w rywalizacji. Imitacja projektu Sierżanta Pieprza na ich płycie "Their Satanic Majesties Request" była żenująca. Później beatlesowski projekt sparodiował Frank Zappa, a pomysł muzyczny - The Beach Boys na płycie "Pet Sounds". W latach 70. powstał film "Sgt. Pepper's Lonely Heart Club Band" z udziałem Bee Gees, Petera Framptona i innych gwiazd tamtej dekady z niezapomnianą interpretacją "Come Together" w wykonaniu Aerosmith. Ale najwięcej frajdy przyniósł Beatlesom cztery dni po premierze krążka londyński występ Jimiego Hendriksa, który widząc muzyków na sali, rozpoczął show od tytułowej piosenki albumu.

Tekst z archiwum tygodnika Plus Minus

Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy