- Nie podobało mi się, że mój publiczny portret kreowali fotoreporterzy przyłapujący mnie w dziwnych sytuacjach, gdy mogłem reagować tylko uśmiechem czy miną - mówił John. - Dlatego pomysł na nowy album przypadł mi do gustu.
Ponieważ był to czas mody na zespoły z Kalifornii noszące długie, barokowe nazwy - jak Fred And His Incredible Shrinking Grateful Airplanes - Paulowi przyszło do głowy, by zespół nazwać Country Joe and the Fish, Lothar and the Hand People czy The Bonzo Dog Doo-Dah Band. Jednak najlepsza okazała się Orkiestra Samotnych Serc Sierżanta Pieprza. Gdy cała czwórka zaaprobowała pomysł - pozostało wymyślić dla nowej grupy role i kostiumy, określić upodobania i wybrać artystycznych mistrzów, w gronie których mieli się muzycy sierżanta pokazać na okładce w portretowym kolażu. Ich nazwiska były spontanicznie spisywane na kartkach papieru. Zaczęło się od futbolowych gwiazd znanych z opowieści rodziców, a potem padły poważniejsze propozycje - Albert Einstein, Aldous Huxley, Marlon Brando, James Dean.
"Sgt. Pepper" uważany jest za pierwszy concept album w historii rocka, czyli płytę, której kompozycje stanowią tematycznie spójną całość. Tytułowa, pierwsza piosenka śpiewana przez McCartneya jest zaproszeniem do udziału w koncercie spointowanym w "With a Little Help from My Friends" przez Ringo Starra, który jest zapowiedziany jako... Billy Shears. Ringo podkreślał po latach uwieczniony na płycie klimat występu na żywo odpowiadający konwencji ówczesnych audycji radiowych nadawanych z udziałem publiczności reagującej śmiechem, bijącej brawo. Tylko George Harrison kontrował, że wszystkie opowieści o concept albumie są nadinterpretacją, w studiu nagrywał bowiem po prostu nowe piosenki. Jego dystans do projektu brał się pewnie z tego, że poza skomponowaniem niesamowitej hinduskiej piosenki "Within You without You" nie odgrywał poważnej roli w przedsięwzięciu. Praca straciła zespołowy charakter, liczyło się nazbyt mozolne dla najmłodszego bitelsa doskonalenie aranżacji i kolejnych wersji nagrań. Ale były to eksperymenty, które posunęły naprzód muzykę psychodeliczną lat 60. Beatlesi rejestrowali na taśmie puszczonej na zwolnionych obrotach odgłosy fortepianu, perkusji, organów i dialogów. Odtworzona w szybszym tempie miała pogłębione brzmienia. Taśmę z nagraniem organów parowych muzycy cięli na kawałki, a potem lepili na chybił trafił - uzyskując efekt niepowtarzalnych muzycznych kolaży.
Sztuczne raje
Skandal wywołała kompozycja "Lucy in the Sky with Diamonds", której tytuł zawierał zakamuflowaną nazwę LSD, w związku z czym piosenka znalazła się na liście utworów nienadawanych przez wiele stacji radiowych. O ile trudno zaprzeczyć, że piosenka jest opisem odmiennych stanów świadomości, o tyle anegdota o tym, w jak niewinnych okolicznościach powstała, jest rozczulająca. Kiedy Paul odwiedził Johna w jego domu, przyjaciel pochwalił się przyniesionym z przedszkola rysunkiem syna Juliana przedstawiającego czteroletnią koleżankę otoczoną obłokiem gwiazd, z podpisem, który został uwieczniony w tytule piosenki. Panowie zachwyceni plastycznością wizji chłopca szybko napisali piosenkę o wyjątkowo odlotowym charakterze. Lennon wspominał, że szedł tropem wizyjnej prozy Lewisa Carrolla, autora "Alicji w Krainie Czarów".
Już całkiem zdecydowanie muzycy zaprzeczali pogłoskom, że inna piosenka - "Fixing a Hole" - jest opowieścią o heroinie. Wyjaśniali, że to utwór o marihuanie, niekonwencjonalnym sposobie myślenia i wychodzeniu poza schemat. Beatlesi jak żaden inny zespół szukali inspiracji w prasie. I tak "She's Leaving Home" powstało pod wpływem lektury "Daily Mail". Dziennik opisywał historię dziewczyny, która uciekła z domu, czemu dziwił się jej ojciec, mówiąc, że miała przecież wszystko - samochód, biżuterię, modne ubrania. Muzycy, poświęcając uciekinierce piosenkę, nie zdawali sobie sprawy, że śladem ich bohaterki pójdzie niedługo wielu młodych ludzi pragnących zerwać z konsumpcyjnym, mieszczańskim trybem życia i szukających szczęścia w komunach hipisowskich. "Good Morning" to opowieść Lennona o nudzie życia na wsi, oglądaniu w telewizji mydlanej opery "Spotkać żonę" i... zapowiedź rozstania z żoną Cynthią - po spotkaniu z Yoko Ono.
Jeden taki koncert
Ale największym osiągnięciem na płycie jest "A Day in the Life". Z myślą o orkiestrowym nagraniu Beatlesi przenieśli się do Studia nr 1 na Abbey Road, gdzie nagrywał swoje symfoniczne płyty m.in. sir Yehudi Menuhin. Gdyby zajrzał tam 10 lutego 1967 r., mógłby przeżyć szok - studio wypełniły kolorowe balony i śmietanka rock and rolla. Byli The Rolling Stones z muzą Micka Jaggera - Marianną Faithfull, Donovan, Graham Nash z The Hollies. Grupa duńskich performerów krążyła w tłumie przebrana za postaci z Tarota, grając na tamburynach, nawołując dzwonkami do zajęcia miejsc. Pośrodku sali stali producent Beatlesów George Martin i Paul McCartney, którzy mieli kierować orkiestrą symfoniczną.