Gustaw Holoubek: Orędownik słowa i teatru

Gustaw Holoubek był aktorem wybitnym. Jak mało kto potrafił przekazać sens tekstu, wagę myśli. I choć zagrał w kilkudziesięciu filmach, to nade wszystko cenił teatr: jako miejsce zmagań ze słowem i bastion świata marzeń.

Aktualizacja: 16.05.2019 17:18 Publikacja: 16.05.2019 16:30

Gustaw Holoubek jako Profesor w filmie „Gangsterzy i filantropi” (1962)

Gustaw Holoubek jako Profesor w filmie „Gangsterzy i filantropi” (1962)

Foto: EAST NEWS

Kiedy mówimy Gustaw Holoubek, to od razu na myśl nam przychodzą Mickiewiczowskie „Dziady" w reżyserii Kazimierza Dejmka wystawione na scenie Teatru Narodowego w Warszawie i zdjęte z afisza przez ówczesne władze, co stało się zaczynem studenckiego buntu w marcu 1968 r. Skojarzenie jest silne, zwłaszcza że 6 marca minęło 11 lat od śmierci aktora i 51 od sprzeciwu środowisk inteligenckich wobec reżimu Gomułki i PRL-owskich włodarzy. W ub. roku została wznowiona książka Małgorzaty Terleckiej-Reksnis „Holoubek. Rozmowy" będąca zapisem wielu spotkań dziennikarki z mistrzem sceny. A ponieważ rozmowy „toczyły się niespiesznie w różnych miejscach, latach, sytuacjach i kontekstach", powstał nie tylko wielowymiarowy portret aktora, ale także przenikliwy obraz powojennej Polski widzianej oczami artysty cieszącego się uznaniem i autorytetem. Także tam odnajdziemy wykładnię Holoubka na temat teatru, mocy słowa wypowiadanego ze sceny i aktorskich zmagań z materią tekstu. Jako przykład aktor podaje Mickiewiczowskie „Dziady" i swoją rolę Gustawa-Konrada, który w „Wielkiej Improwizacji" mówi:

„Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi!

Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie:

Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie,

A słowa myśl pochłoną i tak drżą nad myślą,

Jak ziemia nad połkniętą, niewidzialną rzeką".

Interpretowane przez Holoubka słowa przemówiły z wielką mocą do teatralnej publiczności, choć wcale nie było jego intencją wywołanie rewolucji, a już na pewno nie było to intencją Kazimierza Dejmka. Mimowolnie Holoubek stał się wyrazicielem tłumionych w społeczeństwie emocji, chociaż uchodził za aktora zdystansowanego, intelektualnego, specjalistę od romantycznej spuścizny. Jak sam przyznał w przywołanej wyżej książce, „w próbie zrozumienia i odczucia sensu tego, co przyniósł nam romantyzm, poczułem się kimś w rodzaju majstra, fachowca odkrywającego tajniki realności, śledzącego zracjonalizowaną myśl, niezakamuflowaną żadną mistyką, żadną tajemnicą". Przywiązywał niezwykłą wagę do sposobu mówienia, dykcji, umiejętnego stosowania pauz, a nawet milczenia: „aktor musi stać się orędownikiem słów, aby mówiąc, za każdym razem podejmować walkę o ich trafność".

Nie byłoby jednak tak wyrazistej interpretacji Gustawa-Konrada, gdyby nie wcześniejsze kreacje aktorskie Holoubka, doświadczenia czasu wojny, walka ze śmiertelną chorobą, ale też lektury pochłaniane w młodości – Trylogia Sienkiewicza, twórczość Słowackiego, Mickiewicza, a nade wszystko Jana Kochanowskiego. Nie bez znaczenia było także miejsce, z którego się wywodził, miasto – kronika dziejów Polski, tygiel intelektualno-artystyczny. Kraków.

W podwawelskim grodzie

W 1999 r. ukazały się „Wspomnienia z niepamięci". Co znamienne, na kartach książki Gustaw Holoubek skupił się na codzienności, która go ukształtowała. Zaczął więc od rodzinnego domu i wyznawanych w nim wartości. Urodził się 21 kwietnia 1923 r. w Krakowie jako jedyne wspólne dziecko spolonizowanego Czecha Gustawa Holoubka (żołnierza Legionów Polskich) i chłopki z małopolskiej wsi – oboje pochowali swych wcześniejszych małżonków, on miał syna i córkę, ona – trzech synów.

Po latach w jednym z wywiadów aktor wspominał: „Jaki był nasz dom? Pełen życia, wojskowego hurraoptymizmu, kultu sprawności fizycznej i sportu. Ojciec, jak to wojskowy, lubił dyscyplinę i porządek. Wydawał komendy i rozkazy. Matka natomiast miała poczucie humoru i upodobanie do pewnego romantycznego bałaganu wokół siebie. Świetnie gotowała i na karmieniu nas wyczerpywała się jej rola". Niestety, ukochany i podziwiany ojciec zmarł, gdy „Gucio" miał zaledwie dziesięć lat. Dlatego starsze przyrodnie rodzeństwo odegrało niebagatelną rolę w rozwoju „Gucia": bracia zachęcali go do uprawiania sportu, siostra Helena dbała o jego rozwój duchowo-religijny.

Z dużą nostalgią we „Wspomnieniach z niepamięci" Holoubek opowiadał o tym, jak pochłaniał Kraków i jak to miasto odciskało na nim swe piętno. Bo dla niego Gród Kraka to zarówno ukochany Wawel, kościół Mariacki, Sukiennice, jak i Zwierzyniec, Błonia. Sacrum i profanum. Witraż Wyspiańskiego „Bóg Ojciec" w kościele Franciszkanów i stadion Cracovii.

Oczywiście, była też nauka – najpierw tzw. szkoła powszechna na ul. Smoleńsk, potem przy alei Krasińskiego, a następnie dobre gimnazjum im. Nowodworskiego. Holoubek wspomina te lata jako czas lektur, czytania m.in. Andersena, braci Grimm, Konopnickiej, Makuszyńskiego, Londona, Maya i wreszcie Sienkiewicza. We „Wspomnieniach..." odnajdziemy takie słowa: „Dzieło Henryka Sienkiewicza stało się dla mojego pokolenia własnością duchową, jak polska książeczka do nabożeństwa, jak polski krajobraz ze słotną jesienią. (...) z Sienkiewicza, z jego patriotyzmu, wzięła się u nas wiara w naszą mocarstwowość, w niezwyciężoną siłę naszego oręża (...). To z tego powodu nie trzeba nas było namawiać, (...) abyśmy w '39 z radością, w cudownym poczuciu niezagrożenia, my, szesnastoletni, zarzucili karabiny na ramię i poszli na wojnę".

Lata wojny i walki z gruźlicą

Gustaw Holoubek wziął udział w kampanii wrześniowej: zaciągnął się na ochotnika do oddziałów przysposobienia wojskowego. Przydzielono go do 20. Pułku Piechoty do kompanii pomocniczej, której wręczono karabiny (angielskie remingtony) i pasy z amunicją. Gdy jego oddział uległ rozproszeniu, wraz z kilkoma kolegami dotarł do Lwowa, stamtąd do Tarnopola, a po napaści Sowietów na Polskę przedarł się pod Przemyśl. Gdy przekraczali San, zatrzymał ich niemiecki patrol. Tak 16-letni Holoubek trafił do obozu jenieckiego w Altengrabow koło Magdeburga, skąd przeniesiono go do obozu w Toruniu. Tam z powodu koszmarnych warunków i siarczystych mrozów zapadł na gruźlicę, ale szczęśliwie w kwietniu 1940 r. matce udało się wybłagać uwolnienie go. Wyniszczony i schorowany wrócił do Krakowa, choć już nie do rodzinnego domu, tylko do mieszkania starszej siostry przy placu Dominikańskim, gdzie zamieszkała także matka.

Do końca wojny pracował w krakowskiej Gazowni Miejskiej – z powodu gruźlicy pełnił zwykle służbę w straży fabrycznej. Nie przywiązywał szczególnej wagi do tego zajęcia. Lata niemieckiej okupacji spędzał z grupą przyjaciół, należał do konspiracyjnego kółka teatralnego. Jakkolwiek obrazoburczo by to brzmiało – biorąc pod uwagę, że trwała wojna – dla tej grupy nastolatków był to czas towarzyskich spotkań w willi przy ul. Królowej Jadwigi, wspólnych wyjazdów w góry do Lanckorony, pierwszych zauroczeń i młodzieńczych miłości.

Po wojnie Holoubek zdał egzaminy do krakowskiego Studia Dramatycznego przy Teatrze im. Juliusza Słowackiego założonego przez Karola Frycza, które ukończył w 1947 r. Wtedy też debiutował na scenie jako Charys w „Odysie u Feaków" Stefana Flukowskiego w Starym Teatrze w reżyserii Józefa Karbowskiego. Co ciekawe, na początku kariery w teatrach krakowskich grywał głównie niewielkie role komediowe. Rzadko jednak występował, ponieważ gruźlica znowu dała o sobie znać. Na półtora miesiąca wyjechał do sanatorium na Chramcówkach w Zakopanem. Potem były kolejne nawroty wyniszczającej choroby – aż do apogeum w 1955 r. (szczęśliwie nowe leki i długi pobyt w zakopiańskim sanatorium uwolniły Holoubka od gruźlicy).

W latach 1947–1949 był również asystentem Władysława Woźnika w krakowskiej szkole teatralnej, gdzie uczył gry aktorskiej. Woźnik, dziś niemal zapomniany, stał się dla Holoubka mentorem. Tak o nim pisał we „Wspomnieniach...": „Było jeszcze wielu nauczycieli, teoretyków i świetnych aktorów praktyków, ale ponad wszystkimi mój własny święty, patron uczących się aktorstwa". W 1949 r. wraz z grupą młodych adeptów sztuki (wśród których znalazła się także Danuta Kwiatkowska, pierwsza żona Holoubka) podążył za Woźnikiem do katowickiego Teatru im. Wyspiańskiego.

Doświadczenie zdobyte na Śląsku

Holoubek w cytowanej wyżej książce Małgorzaty Terleckiej-Reksnis tak wspominał swoje pierwsze wrażenia po przeprowadzce do Katowic: „Z uładzonego Krakowa, pełnego zbytków i pięknej architektury, nagle wylądowałem w czymś, co wydawało mi się piekłem: stare familoki, huty ziejące ogniem, kopalnie z hałdami węgla i  jedna wielka plątanina szyn kolejowych. (...) Ale od razu pochłonął mnie teatr. (...) W Teatrze Śląskim mogłem w końcu skonfrontować podstawową wiedzę, którą mi przekazano w szkole, z wielkim dramatycznym repertuarem z jednej strony, a z drugiej z oczekiwaniami prostej, robotniczej publiczności. I muszę powiedzieć, że dla mnie osobiście okazało się to bezcennym doświadczeniem, prawdziwą szkołą aktorstwa". Grał wtedy w pełnej charakteryzacji – co niekiedy dodawało mu kilkudziesięciu lat, jak choćby w roli starca Pierczychina w „Mieszczanach" Maksyma Gorkiego (reż. Edward Żytecki). Były to też czasy tzw. teatrów objazdowych – zespół Teatru Śląskiego regularnie odwiedzał blisko 40 miejscowości. Dawano przedstawienia w domach kultury, salach kinowych i klubach, często zmieniano repertuar, a największą popularnością wśród robotniczej publiczności cieszyła się klasyka: „Dożywocie" Fredry, „Balladyna", „Mazepa" czy „Fantazy" Słowackiego.

Holoubek dużo grał i naprawdę się podobał. O jego roli króla Jana Kazimierza w „Mazepie" (premiera: 28 marca 1953 r.) Zygmunt Greń tak napisał: „stworzył postać pełną, żywą, przekonującą, co zaś najważniejsze, trafną; pokazał króla odartego z maski konwencjonalności, obłudnika, świętoszka i dziwkarza, więzionego przez swoje namiętności. Pokazał na scenie rzeczywistego sprawcę tragedii" („Życie Literackie" 18/1953). Swoją pozycję utalentowanego aktora umocnił tytułową rolą w „Fantazym", zaczął także reżyserować (debiut: „Trzydzieści srebrników" Howarda Fasta w 1951 r.), a w latach 1954–1956 pełnił funkcję dyrektora artystycznego katowickiego Teatru im. Wyspiańskiego. Z tego czasu na uwagę zasługują wyreżyserowana przez niego „Nora" na podstawie „Domu lalki" Ibsena oraz „Czarująca szewcowa" Lorki w inscenizacji przygotowanej przez Tadeusza Kantora i przełamującej socrealistyczny schemat. Holoubka odwołano ze stanowiska, tyle że on walczył wówczas z ostatnim nawrotem gruźlicy. Po długim leczeniu wygrał. I wyjechał do Warszawy – jak się okazało – na zawsze.

Na dużym i małym ekranie

Zanim jednak trafił do Warszawy, zahaczył o Łódź. Trafił tam na zdjęcia próbne do „Pętli" Wojciecha Jerzego Hasa. I choć miał już za sobą filmowe epizody – Feliksa Dzierżyńskiego w „Żołnierzu zwycięstwa" i nauczyciela Sądeja w „Tajemnicy dzikiego szybu" – to rolą alkoholika Kuby zdobył serca zarówno publiczności, jak i krytyków. „Film" (wówczas tygodnik) w 1957 r. uznał jego występ w „Pętli" za jedną z najlepszych kreacji aktorskich w powojennym kinie polskim.

A skoro już przy kinie jesteśmy, to przy nim pozostańmy. Holoubek nie przywiązywał zbytniej wagi do swej filmowej kariery, mimo że wystąpił w kilkudziesięciu filmach. Kilka z nich trzeba jednak choćby odnotować, ponieważ zalicza się je do kanonu polskiej kinematografii. Holoubek niezwykle cenił Hasa, reżyser zaś odpłacał mu ciekawymi rolami w swoich filmach, m.in. „Pożegnaniach" (1958), „Rozstaniu" (1960), „Rękopisie znalezionym w Saragossie" (1964), „Sanatorium pod Klepsydrą" (1973).

Miał szczęście do wybitnych reżyserów i dobrych ról. W 1962 r. zagrał w komedii kryminalnej „Gangsterzy i filantropi" Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. Niezastąpiony był jako Andrzej Kenig – ostatni sprawiedliwy na ziemiach zachodnich w kolejnym obrazie obu reżyserów: „Prawo i pięść" (1964) to film utrzymany w konwencji westernu. U Leonarda Buczkowskiego wraz z Beatą Tyszkiewicz stworzył niezwykle sugestywny duet w „Marysi i Napoleonie" (1966). Nie można też pominąć jego owocnej współpracy z Tadeuszem Konwickim w „Salcie" (1965), „Jak daleko stąd, jak blisko" (1971), przede wszystkim zaś w „Lawie" (1989) będącej filmową wariacją na temat „Dziadów" Mickiewicza. Holoubek zagrał tu Konrada jako dojrzałego poetę, mędrca wadzącego się z Bogiem, świadomego przyszłych dramatycznych losów Polski. Jego przejmujący i teatralny w formie monolog w „Wielkiej Improwizacji" przeszedł do historii polskiego aktorstwa.

Nie można też pominąć kilkudziesięciu ról w spektaklach realizowanych na potrzeby telewizji. Nie każdemu dane było podziwiać Holoubka w teatrach, a dzięki telewizyjnym transmisjom mogła go oglądać szeroka publiczność. Co ciekawe, w kolejnych dziesięcioleciach powracał w znanych sobie rolach z tzw. klasyki. Były więc m.in. nowe jego interpretacje bohaterów „Fantazego" i „Mazepy", ale też wyreżyserowani przez niego „Mieszczanie". Grał wybitne role w filarach polskiej dramaturgii – „Weselu" Wyspiańskiego czy „Kordianie" Słowackiego, a także sztukach Sofoklesa: „Antygonie" i „Królu Edypie". Długo by wymieniać... A przecież kino i telewizja to tylko działania „przy okazji". Żywiołem Holoubka przez blisko 50 lat były warszawskie teatry.

Pół wieku w stolicy

Po przyjeździe do Warszawy w 1957 r. dostał angaż w Teatrze Ateneum, ale wtedy w zespole Janusza Warmińskiego nie było dla niego miejsca. Dopiero w październiku 1958 r. warszawska publiczność Teatru Polskiego zobaczyła go w „Trądzie w pałacu sprawiedliwości" Uga Bettiego w roli sędziego Custa. To był przełom. „Jego bohater wydaje się zawsze człowiekiem współczesnym – niezależnie od kostiumu – gdyż interesują go jako aktora trwałe elementy natury ludzkiej, namiętności zróżnicowane w formach wyrazu, ale niezmienne w treści. Nie znosi zresztą wewnętrznego stylizowania, obca jest mu wszelka stylizacja treści emocjonalnych" – napisał Andrzej W. Kral na łamach „Teatru" (6/1959). W środowisku teatralnym zaczęto mówić o „fenomenie Holoubka".

W kolejnym sezonie przeniósł się do Teatru Dramatycznego, gdzie ugruntował swą pozycję wybitną kreacją w „Diable i Panu Bogu" Sartre'a, a w recenzjach pojawiły się określenia, którymi później najczęściej opisywano jego aktorstwo: dystans, ironia, inteligencja. Na deskach Dramatycznego zmierzył się także z głównymi rolami w „Królu Edypie" Sofoklesa, „Płatonowie" Czechowa i „Hamlecie" Szekspira (ten spektakl również reżyserował). W latach 1964–1968 występował na scenie Teatru Narodowego. Współpraca z Kazimierzem Dejmkiem (ówczesnym dyrektorem TN) zaowocowała doskonałymi rolami: tytułowym Ryszardem II według Szekspira i w reż. Henryka Szletyńskiego (1964), Przełęckim w „Uciekła mi przepióreczka" Żeromskiego w reż. Jerzego Golińskiego (1964), Riccardem w „Namiestniku" Hochhutha w reż. Kazimierza Dejmka (1966) i w końcu Gustawem-Konradem w Dejmkowskich „Dziadach" Mickiewicza. Po odwołaniu przez władze Kazimierza Dejmka ze stanowiska dyrektora Holoubek solidarnie z grupą aktorów opuścił Teatr Narodowy.

Powrócił do Dramatycznego, którym w latach 1971–1982 kierował. „Jako dyrektor tej sceny stworzył teatr o wysokiej randze artystycznej, dbał o repertuar współczesny, współpracował ze znakomitymi twórcami, reżyserami (...). Stworzył jeden z najlepszych w powojennej Polsce zespołów teatralnych. Występowali u niego m.in.: Jadwiga Jankowska-Cieślak, Zbigniew Zapasiewicz, Andrzej Szczepkowski, Piotr Fronczewski, Marek Walczewski. Teatr Dramatyczny pokazywał wówczas swoje przedstawienia m.in. w Stanach Zjednoczonych, ówczesnej Republice Federalnej Niemiec, Związku Radzieckim" – czytamy u Moniki Mokrzyckiej-Pokory („Gustaw Holoubek", Culture.pl). Grał i reżyserował repertuar klasyczny, ale stworzył także doskonałe kreacje w dramacie współczesnym: Skrzypka w „Rzeźni" Mrożka w reż. Jerzego Jarockiego (1975), Teddora Hickmana w „Przyjdzie na pewno" O'Neilla w reż. Jerzego Antczaka, Fiora w „Operetce" Gombrowicza w reż. Macieja Prusa (1980) oraz Superiusza w „Pieszo" Mrożka w reż. Jerzego Jarockiego (1981).

W latach 70. Holoubek u PRL-owskich władz miał wysokie notowania i jego pozycja wydawała się niezachwiana (przez ponad dekadę był prezesem SPATiF-u). Po wprowadzeniu stanu wojennego Holoubek zrezygnował z mandatu poselskiego (w Sejmie zasiadał w latach 1976–1982; tu warto dodać, że w wolnej Polsce w latach 1989–1991 był senatorem), tym samym na cenzurowanym znalazł się prowadzony przez niego Teatr Dramatyczny. W 1983 r. Holoubek stracił stanowisko i ponownie trafił do Teatru Polskiego, gdzie reżyserował Kazimierz Dejmek, ale ich współpraca nie układała się najlepiej: w ciągu siedmiu lat zagrał tylko pięć ról.

W 1989 r. związał się ponownie z Teatrem Ateneum (od 1997 r. pełnił funkcję dyrektora artystycznego tej sceny). W rozmowie z Małgorzatą Terlecką-Reksnis podkreślał, że „Ateneum od zawsze odznaczał się pewną odrębnością (...), w tym teatrze w centrum uwagi znajduje się twórczość aktorska. (...) Teatr ma bardzo określone kryteria piękna. Od początku świata eliminuje ze swojego arsenału wszystko to, co jest bliskie dosłowności i fizjologii. Zajmuje się wyłącznie znamieniem człowieczeństwa, penetracją indywidualności człowieka, poszukiwaniem jego miejsca na świecie". Tego nauczał w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i tego oczekiwał od zespołu Ateneum. Ostatnie reżyserowane przez niego spektakle to surowy i skupiony na słowie „Król Edyp" Sofoklesa (2004) oraz pastiszowy „Cyrulik Sewilski" Pierre'a Beaumarchais (2006).

Holoubek prywatnie

Pisząc o Gustawie Holoubku, nie można pominąć jego życia osobistego. Trzy żony, każda – aktorka. Z pierwszego małżeństwa z Danutą Kwiatkowską miał córkę Ewę, Maria Wachowiak urodziła mu córkę Magdę. I wreszcie Magdalena Zawadzka: od 1973 r. ukochana żona, matka ich jedynego syna Jana (dziś cenionego operatora filmowego), wierna przyjaciółka i najlepsza ambasadorka zawodowych dokonań męża. Przez 35 lat była jego oparciem, stworzyła mu dom przystań, dbała o jego codzienność. Poniekąd zastąpiła mu też matkę – pielęgnując go w chorobie. Dała z siebie znacznie więcej, matka Holoubka bowiem – zmarła w wieku 86 lat – nigdy nie opuściła Krakowa, a syna widziała na scenie tylko raz podczas jego debiutu w 1947 r. Tu warto tylko dodać, że matka nie przepadała za kolejnymi synowymi i mówiła o nich „one". We „Wspomnieniach z niepamięci" Holoubek pisał o niej z miłością: gdy odwiedzał ją w Krakowie, „na ogół bez uprzedzenia, niezmiennie czekał na mnie wspaniały obiad, niezmienna jej czułość". W 2011 r. ukazała się książka „Gustaw i ja", w której Magdalena Zawadzka dowcipnie, a przy tym z wielkim podziwem dla geniuszu Holoubka opisała ich wspólne życie.

W warszawskiej codzienności towarzyszył aktorowi ktoś jeszcze – Tadeusz Konwicki. Ich przyjaźń była niezaprzeczalna, a o wspólnych spacerach i spotkaniach przy stoliku u Bliklego krążyły legendy. Dzięki wieloletniej współpracy filmowo-teatralnej i intelektualno-emocjonalnej bliskości często rozumieli się bez słów. Obaj odcisnęli swój ślad w historii kultury Polski. /©?

Historia
Co naprawdę ustalono na konferencji w Jałcie
Historia
Ten mały Biały Dom. Co kryje się pod siedzibą prezydenta USA?
Historia
Most powietrzny Alaska–Syberia. Jak Amerykanie dostarczyli Sowietom samoloty
Historia
Dlaczego we Francji zakazano publicznych egzekucji
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Historia
Tolek Banan i esbecy
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń