– Czy pan Igo Sym? – zapytał mężczyzna w płaszczu, jeden z dwóch niespodziewanych gości. – Owszem, czym mogę służyć? – odparł mężczyzna w sile wieku ubrany w szlafrok. Zamiast odpowiedzi rozległ się huk wystrzału: śmiertelnie trafiony w serce gospodarz osunął się na ziemię. Nieznajomi oddalili się biegiem.
Artykuł z archiwum Rzeczpospolitej
Scena ta, rozmaicie opisywana, to egzekucja wyroku śmierci za zdradę, który zapadł na Igona Syma w Sądzie Specjalnym Związku Walki Zbrojnej. Igo Sym był aktorem filmowym i rewiowym, przedwojennym bożyszczem kobiet, który rywalizował z samym Eugeniuszem Bodo o miano pierwszego amanta polskiego kina. Nie zachwycał może talentem, ale do kariery wystarczyły mu oszałamiająca uroda i wdzięk osobisty.
Jako pół-Austriak występował w niemieckich produkcjach filmowych, raczej w drugoplanowych rolach, nawiązał przy tej okazji romans z samą Marleną Dietrich. Gdy wybuchła wojna, brał aktywny udział w obronie Warszawy, ale po klęsce wrześniowej szybko zarejestrował się jako folksdojcz i znów zaczął się piąć po szczeblach kariery. Dostał zezwolenie na otwarcie i prowadzenie Theater der Stadt Warschau (dawnego Teatru Polskiego) i kina Helgoland (dawniej Palladium).
Stał się postacią numer jeden koncesjonowanego życia artystycznego okupowanej Warszawy, a zarazem jednym z największych jawnych kolaborantów stolicy. Szczególne oburzenie wzbudziło werbowanie przez niego polskich aktorów do kręconego na zlecenie Goebbelsa antypolskiego filmu propagandowego „Heimkehr".