Tej płyty miało nie być.
– Nagrywanie albumów koncertowych uważano na przełomie lat 60. i 70. za mało poważne zajęcie, bo liczyły się tylko nagrania studyjne – mówi basista Roger Glover w dokumencie dołączonym do wydawnictwa. – Ale japońska firma fonograficzna nalegała.
Zespół postawił warunki: album ukaże się tylko w Japonii, realizacji nagrań zaś dokona Martin Birch współpracujący z grupą. Warunki zostały przyjęte, a praca przebiegała w pionierskich warunkach. Martin Birch siedział w osobnym pokoju poza salą, mając tylko kontakt wzrokowy z grupą. Miksował na żywo. Tak było podczas trzech wieczorów – 15 i 16 sierpnia w Osace oraz 17 sierpnia w Tokio.
– Nie traktowaliśmy nagrań poważnie, priorytetowo – mówi Roger Glover. – Dopiero gdy wróciliśmy do Anglii, posłuchaliśmy taśm i uznaliśmy, że musimy wydać płytę.
Wtedy zaczęły się schody. Warner Music, wydawca zespołu w Ameryce, nie zgodził się na premierę. Żądał nowej studyjnej płyty. Muzycy spełnili życzenie i nagrali w Rzymie „Who Do We Think We Are" – album z japońskimi reminiscencjami, czyli przebojem „Woman from Tokyo". W tym czasie zaczęła się już jednak tworzyć legenda japońskich koncertów, które pojawiały się na amerykańskim rynku w pirackich kopiach. Warner nie chciał tracić pieniędzy i przystał na wydanie płyty live.