Wydawał się nieśmiertelny. Miał 87 lat, kiedy w 1963 r. ustąpił ze stanowiska kanclerza RFN. Stwórca nie obdarzył go jednak końskim zdrowiem. Regularnie chorował na oskrzela, co 20-latka uchroniło przed armią cesarską, ale i było powodem odmowy firmy ubezpieczeniowej, kiedy jako 30-latek chciał zawrzeć ubezpieczenie na życie. Bronchitis powalił kanclerza, gdy jesienią 1955 r. wrócił z wizyty w komunistycznej Moskwie. 12 lat później okazał się już wyrokiem śmierci. Nie pomogła ucieczka z zimowego Bonn do Hiszpanii. Śniegiem sypnęło w Madrycie, gdy kanclerz emeryt zwiedzał nekropolię hiszpańskich królów, a w Dolinie Poległych oddał hołd ofiarom wojny domowej. Śmierć, nie turystyka, wyznaczała lejtmotyw w kraju generała Franco. Jakby stary lis wyczuwał, że tym razem śmierci się już nie wymknie. Kaszel stał się tak nieznośny, że lekarze zabronili mu rozmów. Siedział więc w swoim domku w Rhöndorfie pod Bonn z widokiem na Ren, podejmując bońskich polityków. Ostatni raz opuścił dom, by na Wielkanoc zjawić się w kościele. Powrót zamienił się w koszmar wspinaczki po 54 schodach ogrodowych. Od tej pory leżał otoczony wianuszkiem lekarzy i butli tlenowych. Ale lekarze nie zatrzymali przerzutu zapalenia do płuc. 19 kwietnia 1967 r. po drugim zawale Adenauer wydał ostatnie tchnienie.