Kolonizacja Ameryki Północnej. Trudne początki amerykańskiego snu

Kolonizacja Ameryki Północnej nie zawsze szła po myśli najeźdźców. Czasem to Indianie wygrywali, zwłaszcza gdy pomagał im głód. Tak było w przypadku kolonii Jamestown, która wniosła do historii USA pojęcie „czas głodu”.

Publikacja: 27.02.2025 21:00

Powatan, najważniejszy wódz sojuszu politycznego rdzennej ludności Wirginii, ukazany na środku jako

Powatan, najważniejszy wódz sojuszu politycznego rdzennej ludności Wirginii, ukazany na środku jako górujący nad innymi. Źródło: „The Generall Historie of Virginia, New-England, and the Summer Isles” kapitana Johna Smitha (1624)

Foto: Virginia Museum of History and Culture (2)

Na początku 1609 r. słońce w Jamestown paliło niemiłosiernie. Upały i brak opadów spowodowały, że zwykle podmokłe pola kolonistów w Wirginii pozostały jałowe do końca sezonu wegetacyjnego. Przybywało ludzi do wykarmienia. Kolejne statki przywoziły osadników, ale nie dostarczały dostatecznej ilości zapasów. Wprawdzie osadnicy liczyli na żywność kupowaną od lokalnych plemion indiańskich, ale ci, zwłaszcza z miejscowego plemienia Powatanów, nie byli zainteresowani karmieniem obcych przybyszów – woleliby pozbyć się ich ze swojej ziemi. W efekcie zima zastała kolonię nieprzygotowaną do trudności i z minimalnymi zapasami żywności.

Dieta przybyszów składała się prawie wyłącznie z kukurydzy. Szybko pojawiły się choroby związane z deficytem witamin, pelagra, choroba wywołana niedoborem witaminy B3 i szkorbut wywołany niedoborem witaminy C, które pogłębiały apatię i rozpacz. Nawet polowanie na tych dzikich terenach nie przynosiło poprawy bytu, ponieważ to, co można było złowić, dawno już zostało upolowane i zjedzone. Osadnicy jedli wszystko, co dawało choć odrobinę energii. Nawet krochmal przeznaczony dla utrzymania w należytym stanie garderoby dżentelmenów, skórzane pasy i buty. Wkrótce, co potwierdzają archeolodzy, w osadzie przestały być bezpieczne koty, psy, konie i szczury. Niewiele potrzeba było czasu, aby głód stał się nie do zniesienia.

Czytaj więcej

Wielka tajemnica Krzysztofa Kolumba

To, że kanibalizm był praktykowany w „czasie głodu” (ang. Starving Time), było już znane z co najmniej pół tuzina relacji spisanych na temat tego okresu. George Percy, który był przewodniczącym rady miejskiej w czasie kryzysu, donosił, że „żyjący wykopywali i zjadali zwłoki”. Kolejna relacja stwierdza, że „zjedzono martwych osadników, a także jednego Indianina, który zginął w walce”. Jeszcze inna wspomina męża, który „zabił swoją żonę, a następnie ją zmasakrował, zakonserwował solą i zjadł jej części, zanim został złapany” i stracony.

Przez lata uważano, że te zapiski zostały zmyślone, a świadkowie przesadzali w swoich opowieściach, aby podkreślić heroizm i bohaterstwo kolonizatorów zdobywających Nowy Świat. Całkiem niedawno okazało się jednak, że prawda może być gorsza.

Nie ma złota, nie ma dostaw

Pod koniec 1606 r. angielscy koloniści wyekwipowani przez Virginia Company of London wyruszyli w rejs, aby zdobyć bogactwa w Nowym Świecie. Celem było złoto, a odkrywcy mieli nadzieję powtórzyć sukces Hiszpanów, którzy znaleźli kruszec w Ameryce Południowej. Flota składała się ze statków Susan Constant, Discovery i Godspeed – wszystkie pod dowództwem kapitana Christophera Newporta. Okręty zatrzymały się na Wyspach Kanaryjskich, przybiły do wybrzeża w Portoryko, by ostatecznie wyruszyć na kontynent amerykański 10 kwietnia 1607 r.

Wyprawa dotarła na ląd 26 kwietnia 1607 r. w miejscu, które nazwali Cape Henry. W poszukiwaniu bezpiecznej lokalizacji rozpoczęli eksploatację tego, co obecnie nazywa się Hampton Roads, obejmujące estuarium rzeki Jamesa, do którego uchodzą także liczne rzeki i cieki wodne tuż przed ujściem do zatoki Chesapeake.

Aby zdobyć żywność, przybysze byli w dużej mierze zależni od handlu z Indianami i okresowo przypływających statków zaopatrzeniowych z Anglii

14 maja wytypowali kawałek ziemi, bagnistą wyspę, jako doskonałą lokalizację dla ufortyfikowanej osady. Zakręt rzeki wydawał się znakomitym punktem obronnym – był żeglowny i zostawiał wystarczająco dużo ziemi pod budowę pomostów lub nabrzeży w przyszłości. Za najbardziej korzystny uznano fakt, że nie ma tam Indian. Ci jednak uważali to miejsce za niewarte uwagi. Wyspa była odizolowana, oferowała ograniczoną przestrzeń, była nękana przez komary i oferowała nie zawsze zdatną do picia słonawą wodę rzeczną oraz słabe perspektywy łowieckie. Aby zdobyć żywność, przybysze byli w dużej mierze zależni od handlu z Indianami i okresowo przypływających statków zaopatrzeniowych z Anglii. Koloniści zasiedlili to, co plemiona tubylcze uznały za nieprzydatne.

Ich podstawowy problem polegał na tym, że przybyli zbyt późno, aby zasadzić uprawy. Pora roku była już nieodpowiednia. Na domiar złego tereny te nawiedziła najgorsza od 700 lat susza, która trwała od 1606 do 1612 r., co potwierdzają badania tysiącletnich cypryśników błotnych przeprowadzone przez zespół Jamestown Archaeological Assessment (JAA) w latach 90. XX w. Sytuacji nie poprawiła pierwsza znana anglikańska Eucharystia na terytorium przyszłych Stanów Zjednoczonych, odprawiona 21 czerwca 1607 r. przez Roberta Hunta, byłego wikariusza Reculver w Anglii. A mimo to 144 angielskich mężczyzn i chłopców założyło kolonię Jamestown, nazwaną tak na cześć króla Jakuba I.

22 czerwca 1607 r. Newport odpłynął z powrotem do Londynu, wioząc ładunek rzekomo cennych minerałów, które w rzeczywistości okazały się złotem głupców, czyli rudą żelaza o nazwie piryt. Na miejscu został okręt Discovery pod dowództwem Johna Smitha, który odbył trzy wyprawy eksploracyjne w czerwcu, lipcu i sierpniu po zatoce Chesapeake i wzdłuż licznych rzek, kreśląc mapy oraz poszukując zapasów żywności dla kolonistów. Podczas jednej z nich jego ludzi zaatakowali tubylcy z plemienia Powatanów, a Smitha schwytano. Przed pewną śmiercią uratowała go Pocahontas, córka wodza.

Seria incydentów z Indianami wkrótce przerodziła się w poważne konflikty, kończąc wszelkie nadzieje na sojusz handlowy z nimi. Zmusiło to osadników do życia w ciasnych kwaterach ufortyfikowanej osady, co poważnie ograniczyło ich możliwość uprawiania roli i handlu z innymi plemionami indiańskimi. Próby opuszczenia fortyfikacji i uprawy roli prowadziły do porwań i zabójstw. Próby nawiązania stosunków kończyły się śmiercią wysłanników w zasadzkach tubylców, a wszelkie rozmowy były bezowocne. Indianie z miejscowego plemienia Powatanów nie chcieli na swym terytorium obcych.

Portret kapitana Johna Smitha (zm. 21 czerwca 1631 r. w Londynie – angielski żołnierz, kolonizator,

Portret kapitana Johna Smitha (zm. 21 czerwca 1631 r. w Londynie – angielski żołnierz, kolonizator, gubernator Wirginii, badacz wybrzeży Ameryki Północnej) – tutaj jako „admirał Nowej Anglii”. Źródło: „The Generall Historie of Virginia, New- -England, and the Summer Isles” (1624) kapitana Johna Smitha

Przedstawiciele Virginia Company of London powiedzieli kolonistom, że jeśli nie wygenerują żadnego bogactwa, wsparcie finansowe dla ich wysiłków się skończy. W efekcie wielu mężczyzn spędzało dni na daremnym poszukiwaniu złota, a nie na uprawie pól. Wielu członków grupy było dżentelmenami albo ich służbą. Ani jedni, ani drudzy nie byli przyzwyczajeni do ciężkiej pracy, jakiej wymagało trudne zadanie zbudowania od zera nowej kolonii.

Zapasy żywności malały. Kolonistów nękał głód, Indianie, malaria i surowa zima. Pierwszy rok przeżyło tylko 38 ze 144 przybyszów.

„Pracuj lub głoduj”

Rządy w Jamestown sprawowała siedmioosobowa rada. Niestety, poświęcała ona więcej czasu na walkę o pozycję niż na organizowanie siły roboczej. Jej prezes Edward Maria Wingfield był nieskuteczny i podatny na wpływy bardziej agresywnych członków kłótliwej rady. W efekcie, gdy na horyzoncie zamajaczył statek z zaopatrzeniem, ocalali spośród pierwszych osadników mieszkali w rozsypujących się i byle jak skleconych chatach, żołnierskich namiotach i… dziurach w ziemi. Zaledwie dziesięciu było zdolnych do pracy, pozostali byli „w stanie śmierci, wszyscy całkowicie pozbawieni domów”. Za tę sytuację odpowiadała rada, firma, jak i John Smith. Był dyrektorem naczelnym Virginia Company w Anglii i „nie miało [dla niego] znaczenia nic więcej, jak tylko konkretny zysk, który miał zostać zebrany z pracy tych, którzy zarówno dobrowolnie się przyłączyli, jak i zostali w inny sposób wysłani na wspólny koszt”.

Ocaleni mówili, że głównym interesem firmy było dostarczenie siły roboczej do Wirginii i oczekiwanie, że poradzi sobie sama po przybyciu, zarabiając jednocześnie pieniądze dla akcjonariuszy. W świetle entuzjastycznych raportów z wcześniejszych podróży Anglików do Nowego Świata było to rozsądne założenie – przynajmniej dla dyrektorów firmy siedzących w komforcie swoich londyńskich biur. Mogłoby być również rozsądne, gdyby osadnicy wiedzieli, co muszą zrobić, i mieli sensowne przywództwo. Nie mieli żadnej z tych rzeczy.

Czytaj więcej

Krótka historia handlu niewolnikami

Christopher Newport powrócił z Anglii do Jamestown w styczniu 1608 r. z tym, co nazwano „pierwszą dostawą”, i ponad setką nowych osadników. Przywiózł też niemieckich i polskich rzemieślników, którzy pomogli założyć pierwsze manufaktury w kolonii.

Pierwsi polscy imigranci w kolonii Jamestown znaleźli się dzięki staraniom Johna Smitha. Byli wśród nich: dmuchacz szkła, smolarz, wytwórca mydła i drwal. Już w 1586 r. angielski pisarz Richard Hakluyt sugerował, aby do kolonizacji zatrudnić sprowadzonych z Polski i Prus „ludzi biegłych w spalaniu drewna na popiół [do produkcji mydła] oraz w wytwarzaniu smoły, których można byłoby stamtąd pozyskać za niewielką płacę i którzy będą niczym niewolnicy”. Być może na jego sugestii oparł się Smith, który zabiegał o pozyskanie specjalistów jeszcze przed wyprawą – już od 1603 r.

W 1943 r. w Stanach Zjednoczonych ukazała się książka „Pamiętnik handlowca” – napisana przez Zbigniewa Stefańskiego, Polaka mieszkającego w kolonii Jamestown wraz z Johnem Smithem. Wspomnienia ujawniały nie tylko nazwiska pierwszych osadników (byli to: Michał Łowicki, Zbigniew Stefański, Jan Mata i Stanisław Sadowski), ale zawierała także opisy, jak to uczyli pionierów kopania studni w celu uzyskania wody pitnej, prowadzili strajk o prawo do głosowania i zapoznawali osadników z baseballem (w rzeczywistości był to palant). Wszystko więc wskazuje na to, że nie tylko Francuzów uczyliśmy jeść widelcem, ale także Amerykanów grać w ich sport narodowy.

Obecność Polaków w kolonii potwierdzają zapiski Johna Smitha w jego dziennikach, gdzie wspomina, że dwóch rzemieślników pomogło mu uratować życie podczas ataku Powatanów w pobliżu huty szkła. W latach 1948–1949 na terenie pierwotnej kolonii prowadzono wykopaliska, w których odkryto tygle i duże ilości „pospolitego zielonego szkła”. Znaleziono pozostałości szkła po szybach okiennych, butelkach i dzbankach. Przemysł szklarski w osadzie założyli i prowadzili wyłącznie polscy robotnicy.

Przybycie Newporta z pomocą dla Jamestown zwiększało szanse osady na przetrwanie. Niestety, jeden z nowo przybyłych kolonistów przypadkowo wzniecił pożar, który zniszczył wszystkie kwatery mieszkalne kolonii. Odbudową zajął się kapitan Christopher Newport. Wzmocnił schronienia, nakazał budowę fortyfikacji i rozmieścił uzbrojonych ludzi do obrony upraw przed atakami tubylców. Gdy uznał, że zabezpieczył osadę i przygotował ją na zimę, w kwietniu ponownie wypłynął do Anglii, aby wrócić w październiku z „drugą dostawą”. To wówczas do kolonii trafiły dwie pierwsze kobiety – pani Forrest i jej służąca Anne Burras.

Martwy kolonista, ofiara „czasu głodu” zimą 1609–1610, zostaje usunięty z fortu w Jamestown. History

Martwy kolonista, ofiara „czasu głodu” zimą 1609–1610, zostaje usunięty z fortu w Jamestown. Historyczna rekonstrukcja autorstwa Sidneya E. Kinga. W latach 50. XX w. National Park Service zlecił Kingowi wykonanie serii obrazów przedstawiających wczesne Jamestown

Foto: National Park Service

W okresie między dostawami John Smith odsunął zwaśnionych radnych i przejął władzę. Przez pewien czas zapewniał kolonii przywództwo, ale nawet on nie potrafił sprawić, by plony rosły z dnia na dzień. Pod koniec roku plantatorzy stwierdzili, że chociaż wykarczowali cztery akry pod uprawę, to „głód i choroby nie pozwalały na podjęcie żadnych ważnych spraw”.

Pierwsza i druga misja zaopatrzeniowa kapitana Newporta również zwiększyła liczbę głodnych osadników. Przywiozły one głównie niedoświadczonych pomocników, dżentelmenów i zapasy, które wyczerpały się w ciągu dwóch miesięcy. Wydawało się wówczas pewne, że kolonię w Jamestown spotka ten sam los, co wcześniejsze angielskie próby zasiedlenia Ameryki Północnej, jak choćby Roanoke, której mieszkańcy zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach (najprawdopodobniej zabici lub zasymilowani przez okoliczne plemiona Indian).

Zbawienie, jeśli miało kiedykolwiek nastąpić, leżało w rękach Indian, których koloniści nazywali dzikusami. Smith uznał, że kolonia jest wystarczająco silna, aby bezpośrednio zaangażować Powatanów w inicjatywę dyplomatyczną mającą na celu zapewnienie przynajmniej tymczasowego wytchnienia od strzelanin, porwań i napaści. Liczył także na możliwość kupna żywności.

Wymiana miedzi i koralików, a nawet broni na indyki i kukurydzę utrzymała niepewną pozycję Anglików przez zimę 1608–1609. Gdyby Indianie nie dali się oczarować europejskim narzędziom i drobiazgom, kolonia upadłaby, a bieg amerykańskiej historii uległby zmianie. Zamiast tego Indianie wymienili swoją żywność na przyszłość pełną prześladowań i wyrzeczeń – układ spersonifikowany przez początkowo dojrzałą, a później tragiczną postać Pocahontas.

Czytaj więcej

Zaginiona kolonia Roanoke

Wydawało się, że Smith osiągnął szacunek Indian i pewien sukces w zapewnieniu osadzie stabilności. Niestety, podczas jednej z kontroli okazało się, że w spichlerzu były szczury. „Podczas przeszukiwania naszego beczkowego zboża, znaleźliśmy je zgniłe, a reszta była tak pochłonięta tysiącami szczurów przybyłych ze statków, że nie wiedzieliśmy, jak zatrzymać tę małą ilość… To doprowadziło nas wszystkich do ostateczności” – notował w dzienniku. W dodatku jego działania były torpedowane przez „ocalonych ze starej gwardii”, którzy spiskowali przeciw niemu.

Mimo przeciwności Smith szukał rozwiązań umożliwiających przetrwanie Jamestown. Między innymi stworzył grupę, która miała udać się do współczesnego Hampton, czyli ujścia rzeki Jamesa, aby tam zbierać ostrygi i łowić ryby, które według niego „leżały tak gęsto z głowami nad wodą, że z braku sieci próbowaliśmy je złapać na patelnię, ale okazało się, że to kiepskie narzędzie do łowienia ryb” – Smith nie posiadał prawie żadnych narzędzi połowowych. W konsekwencji grupa z Hampton bardziej kłóciła się, niż łowiła ryby.

Smith jako jedyny próbował zapanować nad głodną i pogrążoną w sporach kolonią. Nie przysparzało mu to popularności i przyjaciół. Nie pomagało głoszone przez niego hasło „pracuj lub głoduj”. Jego odejście przyspieszyła tajemnicza eksplozja prochu, która tak dotkliwie go poparzyła, że „jego życie było niepewne”. Niektóre źródła sugerują nawet zamach na nielubianego przywódcę. Radni Jamestown odesłali go do Anglii „w interesie jego powrotu do zdrowia i przyszłego dobrobytu”. 4 października 1609 r. Smith, który jako jedyny zyskał zaufanie Indian, opuścił kolonię, a po jego odejściu Powatanowie przestali handlować z kolonistami żywnością. Jeśli wierzyć Smithowi, gdyby jego wysiłki nie zostały udaremnione przez „zazdrosną władzę”, nadchodzący „czas głodu” zostałby zażegnany.

Okrutny głód

George Percy, jeden z radnych z pierwszej rady, którzy przeżyli, zastąpił Smitha na stanowisku szefa kolonii. Odziedziczył prawie pusty magazyn. Ale dzięki wysiłkom Smitha zbiory rosły, a liczba osób do wyżywienia malała, ponieważ choroby i Indianie zbierali swoje żniwo. Poza tym Percy wiedział, że pomoc jest w drodze.

W piątek 2 czerwca 1609 r. flota „siedmiu dobrych statków i dwóch pinas [nieduży żaglowiec rozpowszechniony we flotach europejskich w XVI–XVIII w.; wykorzystywane były do przewozu towarów lub jako okręty wojenne], podniosła kotwicę z Plymouth Sound”, zmierzając do Jamestown – czytamy w „The Royal Gazette” wydawanej na Bermudach. Flotyllę prowadził flagowy okręt Sea Venture pod dowództwem admirała sir George’a Somersa. Na pokładzie przebywał nowy gubernatorem, sir Thomas Gates, który miał zastąpić administrację Percy’ego. Towarzyszyli mu kapitan Newport i inni starsi oficerowie. Z tyłu płynęły cięższe transportowce załadowane zaopatrzeniem oraz pięcioma setkami żołnierzy i osadników, wśród nich niezarejestrowana liczba kobiet i dzieci.

Wszystko szło dobrze aż do 23 lipca, kiedy „chmury zaczęły gęstnieć, a z północnego wschodu nadciągnęła straszna burza”. Huragan szalał przez trzy dni, rozbijając Sea Venture na rafie koralowej na Bermudach. Reszta floty została rozproszona lub zniszczona. Te statki, które przetrwały sztorm, udało się odnaleźć i 11 sierpnia wysłać w dalszą drogę w kierunku ujścia rzeki Jamesa. Niestety „większość z nich była mocno zniszczona przez pogodę”. Odnotowano także „dużą stratę ludzi z powodu upału” i tropikalnej gorączki.

Dla Percy’ego flota ratunkowa nie była żadną pomocą

Po sztormie jeden statek (Virginia) powrócił do Anglii. Pozostałe siedem statków bezpiecznie dotarło do Jamestown, dostarczając 200–300 mężczyzn, kobiet i dzieci, ale stosunkowo niewiele zaopatrzenia, ponieważ większość znajdowała się na pokładzie Sea Venture. Kapitan Samuel Argall, dowodzący jednym ze statków „trzeciej dostawy”, która dotarła do Jamestown, był wśród tych, którzy pospieszyli z powrotem do Anglii, aby powiadomić o trudnej sytuacji kolonii. Jednak w tym roku ani wiosną 1610 r. nie przybyły żadne kolejne statki zaopatrzeniowe z Anglii.

Dla Percy’ego flota ratunkowa nie była żadną pomocą. Gates, nowy gubernator, najwyraźniej zaginął na morzu, ale pojawili się nowi przybysze. Nie mając gdzie ich ulokować, Percy zakwaterował ich na siedmioakrowym polu zasianej kukurydzy, którą „w ciągu trzech dni, co najwyżej, całkowicie pożarli”.

George Percy, jeden z pierwszych osadników z Jamestown i autor kilku relacji z pierwszej ręki o kolo

George Percy, jeden z pierwszych osadników z Jamestown i autor kilku relacji z pierwszej ręki o kolonii. Prezentowany portret to XIX-wieczna reprodukcja obrazu z 1615 r. Percy był przewodniczącym Rady w Wirginii – od jesieni 1609 r. do wiosny 1610 r. – i zastępcą gubernatora w 1611 r.

Foto: the Virginia Historical Society

George Percy pozostał przewodniczącym rady i stanął w obliczu śmiercionośnej kombinacji malejących zapasów żywności i rozkazu wodza Powatana, że ​​jego wojownicy powinni atakować kolonistów lub zwierzęta gospodarskie znalezione poza fortem. Percy później napisał w dzienniku, że „Indianie zabijali tak szybko poza fortem, jak głód i zaraza wewnątrz”. Obliczył, że skromne racje żywnościowe w wysokości połowy puszki posiłku dziennie wystarczyłyby im tylko na połowę zimy. Zapisał też, że aby zaspokoić swój głód, niektórzy osadnicy udali się do lasu w poszukiwaniu „węży i żmij, i kopali ziemię w poszukiwaniu dzikich i nieznanych korzeni”, ale ci ludzie „zostali odcięci i zabici przez Powatan”.

Percy postanowił wysłać 50-osobowy oddział do indiańskiego wodza, by nawiązać dobrosąsiedzkie kontakty i wymienić dobra przywiezione przez białych na kukurydzę. Negocjacje nie poszły dobrze. Zaledwie 16 mężczyzn wróciło – z pustymi rękami. Ich dowódca został odarty ze skóry i spalony żywcem przez indiańskie kobiety. „I tak z braku ostrożności nędznie zginął”.

Kolejna próba zdobycia żywności się nie powiodła. Percy jednak się nie poddawał. Postanowił wysłać mały statek, Swallow, z 36 ludźmi na pokładzie, aby kupili żywność od Indianami z nad Potomaku. Transakcja się udała, ale załoga, zamiast wrócić do Jamestown, obrała kurs na Anglię. Kukurydza została zjedzona przez załogę w drodze powrotnej do domu.

Już wcześniej o aktach kanibalizmu wspominał w swoich zapiskach George Percy, ale ostateczny dowód znaleziono w 2013 r.

Sroga zima „czasu głodu” spowodowała, że zdobycie żywności stało się jeszcze trudniejsze. Zjedzono wszystko – od koni przywiezionych przez flotę, po szczury, węże, myszy i korzenie wykopane z lasu, także krochmal, skórzane pasy, buty i inne elementy garderoby. Z braku jakiejkolwiek żywności wygłodniali ocaleni zabrali się za zjadanie zmarłych.

Już wcześniej o aktach kanibalizmu wspominał w swoich zapiskach George Percy, ale ostateczny dowód znaleziono w 2013 r. To wówczas odkryto szczątki około 14-letniej dziewczyny, które zostały poddane analizie kryminalistycznej. Wykazała ona, że na kościach znajdują się ślady charakterystyczne dla rozbiórki mięsa. Archeolodzy znaleźli czaszkę i kości nóg dziewczyny wymieszane z kośćmi „rozebranych koni i psów” w „składowisku śmieci”, w podziemnym pomieszczeniu, które w tamtym czasie służyło jako kuchnia.

Zgodnie z dowodami kryminalistycznymi nacięcia czaszki i kości wyraźnie wskazują, że mózg i jadalna tkanka zostały oddzielone od kości w taki sam sposób, jak w przypadku innych zwierząt, co dla naukowców stanowi „jasny dowód kanibalizmu”. Analiza zębów i kości pokazała, że dziewczyna – którą archeolodzy nazwali Jane – przybyła do Jamestown prawdopodobnie z południowej Anglii.

Nie jest wykluczone, że Jane była ową zamordowaną żoną, którą mąż „zakonserwował solą i zjadł”. Była wprawdzie młoda, ale zgodnie z ówczesnymi zwyczajami niekoniecznie za młoda, aby wyjść za mąż. Jednakże, biorąc pod uwagę jej wiek, dietę i fakt, że nie spędziła w kolonii wiele czasu, archeolodzy badający sprawę doszli do wniosku, że mogła być raczej „służącą w domu dżentelmena”, choćby dlatego że jej dieta nie była tak dobra jak typowa dieta ludzi z wyższych sfer, ale lepsza niż zwykle w niższych sferach. Przyczyna śmierci Jane jest nieznana. Nie ma śladów przemocy poprzedzającej jej śmierć, ale mogła zostać zamordowana w sposób, który nie pozostawił żadnych śladów na stosunkowo niewielu znalezionych kościach. Mogła też umrzeć z głodu lub choroby.

Koniec początku

„Czas głodu” zmniejszył populację osady z około 500 osób do zaledwie 60. „Reszta została albo wyniszczona głodem, albo wycięta przez Powatan”. 22 maja 1610 r. na rzece Jamesa pojawiły się dwa małe statki. Na pokładzie była załoga i pasażerowie rozbitego Sea Venture, wszyscy dobrze odżywieni po dziewięciu miesiącach łatwego życia na Bermudach. Ocaleni, których zobaczył nowy gubernator Gates, wchodząc do fortu w Jamestown, byli w strasznym stanie. Tak to opisał Percy: „wstrząsające jest obserwowanie ich, ponieważ wielu z powodu skrajnego głodu wybiegło ze swoich barłogów, będąc tak chudymi, że wyglądali jak zwierzęta”. Osiedle, według Gatesa, wyglądało bardziej jak ruiny jakiejś fortyfikacji i trudno było uwierzyć, „że mogliby w niej mieszkać jacyś żyjący ludzie”.

Gubernator sir Thomas Gates nie wiedział, jak rozwiązać problem Jamestown. Nie miał też żadnej wiedzy o ewentualnej pomocy nadpływającej z Anglii. Postanowił opuścić osadę i zabrać ocalałych do domu. 7 czerwca wsiedli na jego małe statki. Zostawili swój podupadły fort i zrujnowane domy, aby Indianie je przejęli. Powatanie wygrali. Angielskiej kolonii w Wirginii już nie było. Ale dla Jamestown, jak napisał Winston Churchill w kontekście tej katastrofy, był to dopiero koniec początku.

Na początku 1609 r. słońce w Jamestown paliło niemiłosiernie. Upały i brak opadów spowodowały, że zwykle podmokłe pola kolonistów w Wirginii pozostały jałowe do końca sezonu wegetacyjnego. Przybywało ludzi do wykarmienia. Kolejne statki przywoziły osadników, ale nie dostarczały dostatecznej ilości zapasów. Wprawdzie osadnicy liczyli na żywność kupowaną od lokalnych plemion indiańskich, ale ci, zwłaszcza z miejscowego plemienia Powatanów, nie byli zainteresowani karmieniem obcych przybyszów – woleliby pozbyć się ich ze swojej ziemi. W efekcie zima zastała kolonię nieprzygotowaną do trudności i z minimalnymi zapasami żywności.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Stany Skłócone Ameryki. Podział na północ i południe USA
Historia świata
Pierwsze konklawe. Od kiedy papieża wybierają kardynałowie?
Historia świata
„Elegia dla bidoków”. Wybudzeni z amerykańskiego mitu
Historia świata
Królestwa bawełny w XIX-wiecznej Ameryce
Historia świata
Zmarł agent Secret Service uwieczniony na zdjęciach z zamachu na Kennedy'ego
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”