Co skłania 82-letniego staruszka do napisania wywołujących kontrowersje wspomnień? Pieniądze? Chęć zdobycia sławy? Gdy w 1997 r. pułkownik Philip J. Corso napisał książkę „The Day after Roswell” („Dzień po Roswell”), chyba nie kierował się chęcią zdobycia bogactw i rozgłosu. Miał przed sobą niecały rok żywota, nie narzekał na swój standard życia, a sławę już zdobył. W armii USA zaczął służyć w 1942 r. i był oficerem wywiadu w Afryce Płn. i we Włoszech. Mimo stosunkowo młodego wieku kierował amerykańską służbą kontrwywiadowczą w Rzymie. W czasie wojny w Korei służył w sztabie gen. Douglasa MacArthura, a w latach 1953–1957 pracował w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta Eisenhowera. W 1992 r. złożył w Kongresie USA wstrząsające zeznania o tym, że po wojnie w Korei setki amerykańskich jeńców utknęły w północnokoreańskich łagrach. Do końca życia zachował dużą sprawność umysłu i – jako praktykujący katolik, osobiście znający dwóch papieży – był też daleki od wszelkich ruchów New Age. Każdy sąd uznałby tego zasłużonego weterana za bardzo wiarygodnego świadka. Gdy jednak Corso opublikował swoje wspomnienia, ich treść wywołała szok i konsternację. Napisał on bowiem o swojej pracy z artefaktami mającymi rzekomo pochodzić z pojazdu obcych istot rozbitego w pobliżu miejscowości Roswell w Nowym Meksyku w lipcu 1947 r.
Balon meteorologiczny
Corso na przełomie lat 50. i 60. XX wieku pracował w Biurze ds. Obcej Technologii w Departamencie Obrony. Obcej w znaczeniu zagranicznej. W tej komórce analizowano technologię militarną Sowietów oraz europejskich sojuszników z NATO. Jego zwierzchnikiem był gen. Arthur Trudeau, bohater wojny w Korei, szef Działu Badań i Rozwoju Armii USA. I to właśnie Trudeau powiadomił płk. Philipa Corso o dziwnych artefaktach, które zalegają od ponad dekady w jednej z szaf. Wtedy, gdy badano je po raz pierwszy, uznano, że są one zbyt zaawansowane technologicznie, by cokolwiek z nimi zrobić. Trudeau uznał jednak, że być może nadszedł czas, by je zbadać ponownie. Trzeba było jednak przeprowadzić badania, zachowując najwyższą tajność. – Siły powietrzne będą tego chciały, bo uważają, że to do nich należy. Marynarka wojenna będzie tego pragnęła, bo chce wszystkiego, co mają siły powietrzne. CIA chce, by natychmiast przekazać to Sowietom – ostrzegł generał i dodał, że chodzi o szczątki UFO rozbitego w Roswell w 1947 r.
Czytaj więcej
Wszyscy kosmici, jakich prezentuje nam współczesna fantastyka filmowa, pochodzą w istocie z jednego miejsca we Wszechświecie – z miasta Roswell w stanie Nowy Meksyk.
W lipcu 1947 r. amerykańskie media obiegła sensacyjna wiadomość o katastrofie „latającego spodka” w Nowym Meksyku. Te relacje nie były wyssane z palca, gdyż opierały się na oficjalnym komunikacie wydanym przez porucznika Waltera Hauta, rzecznika bazy sił powietrznych w Roswell (gdzie stacjonowała jedyna na świecie eskadra bombowa wyposażona w broń nuklearną). Haut wydał ten komunikat na polecenie dowódcy bazy – płk. Williama Blancharda (późniejszego wiceszefa sił powietrznych). Generał Roger Ramey, dowódca 8. Armijnej Floty Powietrznej z Fort Worth, nakazał jednak zmienić wersję. Haut zwołał konferencję prasową, na której tłumaczył się, że doszło do głupiej pomyłki – szczątki zwykłego balonu meteorologicznego wzięto za szczątki UFO (pod koniec życia przyznał jednak, że pierwszy komunikat był prawdziwy i że widział zarówno wrak obcego pojazdu, jak i zwłoki obcych istot; jego wersję potwierdziło wielu innych świadków). W latach 90. siły powietrzne USA ogłosiły, że w Roswell rozbił się jednak nie jakiś zwykły balon meteorologiczny, ale balon zbierający dane o sowieckich próbach jądrowych (na dwa lata przed pierwszą taką próbą!) w ramach projektu „Mogul”. Nie wyjaśniono, dlaczego szczątki „balonu” przewieziono do bazy Wright-Patterson w Ohio, w której tradycyjnie analizowano zdobytą zagraniczną technologię lotniczą. Nie wiadomo też, dlaczego gen. Nathan Twining, szef Dowództwa Materiałowego Sił Powietrznych Armii USA, nagle przerwał zaplanowaną podróż do zakładów lotniczych w Seattle i poleciał do Nowego Meksyku, by zapoznać się z „balonem”. Nie wyjaśniono też, dlaczego po katastrofie „balonu” urządzono briefing generałom Curtisowi LeMayowi i Dwightowi Eisenhowerowi ani dlaczego nagle ściągnięto do Roswell grupę prominentnych byłych nazistowskich naukowców.
Hermann J. Oberth (1894–1989) – jeden z ojców nazistowskiego programu rakietowego, po wojnie naukowiec pracujący dla NASA: „Dostaliśmy wsparcie od ludzi z innych światów”