Świat akademicki kwalifikuje paleoastronautykę jako pseudonaukę. Czy słusznie? Nauka nieustannie się zmienia. Spetryfikowane dogmaty głównego nurtu kruszą się w zetknięciu z nowymi koncepcjami, które po pewnym czasie stają się także modelami standardowymi świata akademickiego. Trafnie określił tę nieustanną zmianę amerykański naukowiec i pisarz Arthur C. Clarke, który twierdził, że „z historii wynalazków i odkryć w nauce nauczyliśmy się, że w długim okresie – a często i w krótkim – najbardziej szalone przewidywania okazują się śmiesznie konserwatywne”. Pogardliwe określenie „pseudonauka” jest jedynie przejawem głupoty i megalomanii jego autorów. Nauka to poszukiwanie i nieustanna zmiana paradygmatów, a nie stagnacja i zaślepienie. Jeżeli wyzwoliliśmy się z krępujących więzów średniowiecznego dogmatyzmu światopoglądowego, to tylko dlatego, że ludzie tacy jak np. nasz rodak Mikołaj Kopernik nieustannie podważali rzekomą słuszność obowiązującego w ich czasach opisu rzeczywistości.
Nie twierdzę przy tym, że zwolennicy idei budowania starożytnych cywilizacji przez przybyszów z kosmosu mają rację. Ale z zaciekawieniem przysłuchuję się ich argumentacji – czasami bardzo intrygującej, a czasami niebywale banalnej i infantylnej – że nasz świat mogli odwiedzać wyżsi rozwojowo przedstawiciele pozaziemskich cywilizacji.
Czytaj więcej
Wszyscy kosmici, jakich prezentuje nam współczesna fantastyka filmowa, pochodzą w istocie z jednego miejsca we Wszechświecie – z miasta Roswell w stanie Nowy Meksyk.
Z czysto probabilistycznego punktu widzenia ta koncepcja wcale nie jest absurdalna. Przecież tylko w naszej galaktyce jest ponad 100 miliardów gwiazd, a w znanym nam wszechświecie szacujemy, że jest ponad 100 miliardów galaktyk. Około 10 proc. gwiazd w Drodze Mlecznej jest zbliżone pod względem rozmiarów do Słońca. Aż tysiąc z dotychczas odkrytych znajduje się niemal w naszym „bezpośrednim” sąsiedztwie, oddalone zaledwie o niecałe 100 lat świetlnych od Ziemi. Żeby było ciekawiej, tak na marginesie dodam, że dzięki odkryciu astronomów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine wiemy, że w naszej galaktyce jest także ok. 100 milionów czarnych dziur, co jak na standardy naszego Wszechświata wcale nie jest taką dużą liczbą, skoro jednocześnie Droga Mleczna posiada tysiąc razy więcej gwiazd.
Środowisko naukowe uwielbia dworować sobie z Ericha von Dänikena i jego naśladowców, ale przecież to samo środowisko nieustannie zabiega o gigantyczne dotacje na programy poszukiwania sygnałów życia pozaziemskiego. Dość wspomnieć o niezwykle drogim, wieloletnim i złożonym programie poszukiwania życia pozaziemskiego SETI (ang. Search for Extraterrestrial Intelligence).