W tych dniach obchodzimy 45. rocznicę Porozumień Sierpniowych. Jaką ma pan o nich opinię po tych wszystkich latach?
45 lat temu uważałem, że jest to wielkie zwycięstwo, wielka szansa. Z perspektywy czasu ta opinia tylko się wzmocniła. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Porozumienia Sierpniowe, a to gdańskie z 31 sierpnia było szczególnie ważne, to jest jedno z największych zwycięstw Polaków w historii, nie tylko w XX w. Chociaż oczywiście nie przewidywałem, że już dziewięć lat po tych wydarzeniach będzie rząd z premierem wywodzącym się z Solidarności. Ale jest też smutna refleksja. Dziś obchody 31 sierpnia, a dzieje się to od wielu już lat, nie łączą bohaterów i niespecjalnie wciągają mieszkańców Trójmiasta czy przybyszów z Polski. Są niestety elementem podziału, który dotyczy zarówno głównych architektów tamtych wydarzeń, jak i aktualnej sceny politycznej. Dzisiaj to są odrębne obchody, często dochodzi do polemik, a nawet gorszących wydarzeń. A więc smutne, że nie potrafimy tego jednego z naszych największych zwycięstw narodowych obchodzić wspólnie. I wiem, że już za mojego życia to się nie zmieni.
Czytaj więcej
30 sierpnia 1980 r. ok. godz. 8:30 w świetlicy Stoczni im. Warskiego w Szczecinie podpisano pierw...
Wracając do tamtych wydarzeń, czy pańskim zdaniem historia PRL prowadziła konsekwentnie w kierunku tego, co się wydarzyło 31 sierpnia 1980 r.?
Jestem przeciwnikiem determinizmu historycznego. Tak mogło być, ale wcale nie musiało. Niewątpliwie następowała erozja PRL. Pogarszała się sytuacja ekonomiczna Polski, ale zmieniała pod względem samoświadomości społecznej. Po październiku 1956 r. pod względem zakresu realnych praw, które Polacy sobie wywalczyli, nasz kraj znajdował się w znacznie lepszej sytuacji niż inne państwa bloku radzieckiego. Istniała opozycja demokratyczna. Nie można też pominąć olbrzymiej roli Jana Pawła II i jego pielgrzymki do Polski w roku 1979. Wszystko to dodawało nam skrzydeł. Ale to wcale nie oznaczało, że masowy pokojowy bunt wielkiej części polskiego społeczeństwa, zainicjowany w Stoczni Gdańskiej, musiał zakończyć się sukcesem i przynieść w konsekwencji za następną niecałą dekadę pokojowy upadek PRL i możliwość kształtowania nowej demokratycznej Polski. Tak mogło być, ale wcale nie musiało się tak skończyć.
Podpisanie porozumienia pomiędzy komisją rządową a Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym w sali BHP Stoczni Gdańskiej, 31 sierpnia 1980 r. Na środku, ze słynnym dziś długopisem w dłoni – Lech Wałęsa
Jaki splot wydarzeń doprowadził do sukcesu strajku i powstania Solidarności?
Wspomniałem o tym, że sytuacja ekonomiczna była trudna i pogarszała się. Te miraże, które były tworzone przez ekipę Gierka w pierwszej połowie lat 70., ulatywały, rozwiewały się. Z drugiej strony warto pamiętać, i trzeba to jasno powiedzieć, że ekipa Gierka nie chciała odwoływać się do ostrych represji, zarówno w stosunku do opozycji, jak i buntujących się robotników. Był to wynik m.in. tego, że ta ekipa zadłużyła się na Zachodzie i bardzo im zależało na dobrym wizerunku, a Gierek miał dobry wizerunek. Pamiętam, że kanclerz Schmidt mówił, że chciałby mieć takiego ministra w swoim rządzie. A zatem ostre represje niewątpliwie ten wizerunek i możliwości zaciągania dalszych kredytów bardzo by utrudniły. Ale też trzeba powiedzieć, że po doświadczeniach grudnia 1970 r. panowała chyba pełna świadomość, że ci, którzy przeleją krew Polaków, będą potraktowani jako kozioł ofiarny, tak jak postąpiono z Gomułką w 1970 r. Jest i trzeci element, który trzeba tu uwzględnić. Myślę, że Gierek nie był człowiekiem żądnym krwi, bezwzględnym komunistą, który w imię ideologii gotów był zrobić wszystko. Tak go odbieram jako człowieka, oczywiście, absolutnie mi obcego pod względem ideowym. Człowieka, który nie rozumiał czasów, w których przyszło mu żyć. Wybrał złą drogę ideową w młodości. Ale to nie był człowiek zdolny do dokonania masowej rzezi. Zarówno on, jak i w dużej mierze ludzie, którzy go otaczali. A stłumienie strajku sierpniowego wymagało wielkiego przelewu krwi, bez porównania większego od tego, który nastąpił w grudniu 1981 r. Ale to wszystko oczywiście nie zmienia faktu, że korzystaliśmy z polskiego fenomenu, jakim był sierpień. Było to z jednej strony spotkanie sfrustrowanych, coraz bardziej niezadowolonych ze swojej sytuacji materialnej, z możliwości realizacji własnych aspiracji życiowych szerokich kręgów społeczeństwa ze środowiskami opozycji demokratycznej. Tak było w Gdańsku. Na czele robotniczego buntu stanęli ludzie, którzy już z tym systemem od dłuższego czasu walczyli. Jak się okazało – skutecznie. Inicjatorem strajku sierpniowego był Bogdan Borusewicz, członek KOR-u, który po raz pierwszy wylądował w więzieniu w 1968 r. za robienie ulotek, a przywódcą strajku został Lech Wałęsa, który był członkiem Wolnych Związków Zawodowych (WZZ) Wybrzeża, czyli również działał w opozycji. Wśród członków Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku była spora grupa działaczy WZZ, odgrywali oni czołową rolę w strajku.