Legenda po raz pierwszy pojawiła się, jeszcze bez wymienienia nazwy Wawelu, u mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem, który żył na przełomie XII i XIII wieku i był w latach 1208–1218 biskupem krakowskim. W pierwotnej wersji zabójcą smoka nie był ani Krak, ani szewc Skuba, tylko synowie Kraka, których tenże wysłał, aby kraj uwolnili od potwora. Smokowi bowiem co tydzień trzeba było dawać kilka sztuk bydła, w przeciwnym razie pożerał, niestety, ludzi. Otóż ci synowie usiłują zgładzić smoka różnymi sposobami, ale to im się długo nie udaje. Wreszcie podrzucają mu dwie skóry baranie wypełnione siarką i potwór ginie od wewnętrznego ognia (jeszcze nie ma wersji z piciem wody i pęknięciem). Młodszy syn na dodatek zabija starszego, żeby po ojcu odziedziczyć tron... Co ciekawe, żyjący sto lat wcześniej kronikarz Gall Anonim nic o smoku nie wspomina, ba, on chyba nie zna zupełnie cyklu legend krakowskich. Czym jednak wytłumaczyć fakt, że o wiele późniejszy kronikarz polski Jan Długosz opisuje już inną wersję zabicia smoka?