Wyrokiem krakowskiego sądu grodzkiego Matatiasz został skazany „na publiczne a wyszukane męki, a potem na spalenie żywcem na rynku krakowskim" za obrazę Matki Boskiej podczas kłótni z włoskim księdzem Serwacym Hebellim, duszpasterzem z krakowskiego kościoła św. Wojciecha. Zrozpaczona rodzina żydowskiego lekarza, wykorzystując jego koneksje na dworze królewskim, wywalczyła odwołanie od wyroku sądu grodzkiego do Trybunału Głównego Koronnego w Piotrkowie. Apelacja okazała się jednak błędem. Sąd królewski, będący również najwyższym sądem odwoławczym, uznał Matatiasza Kalahorę za bluźniercę i do wyroku dorzucił inne, jeszcze bardziej wyszukane tortury. Kiedy Kalahora skonał na rynku krakowskim, jego zwłok nie wydano rodzinie, ale zawleczono je na stos i spalono. Popiół nabito w armatę i wystrzelono na „cztery strony świata", aby nie pozostał po nim żaden ślad. Pozostał jednak w pamięci mieszkańców miasta. Świadkowie kaźni nie byli w stanie zapomnieć przeszywającego ich serca krzyku konającego nieszczęśnika.
355 lat po tym wydarzeniu postrzegamy egzekucję Kalahory jako akt barbarzyństwa i przejaw wielkiej nietolerancji naszych katolickich przodków wobec żydowskich sąsiadów. Bez wątpienia dużo w tym prawdy. Nie możemy jednak zapominać o przesłankach moralnych, jakimi kierowali się ówcześni sędziowie grodzcy, a później królewscy. Otóż Maria, matka Jezusa, została w drugiej połowie XVI w. obwołana Królową Polski. Dzisiaj uznajemy ten tytuł wyłącznie za symboliczny. Jednak od XVI do XIX w. był on traktowany przez naszych przodków niezwykle poważnie. A to między innymi za sprawą objawienia Matki Boskiej jezuicie Giulio Mancinelliemu. Ten włoski mistyk twierdził, że Najświętsza Panienka ukazała mu się 14 sierpnia 1608 r. w Mediolanie i zapytała: „A czemu mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie". Rzeczywiście, miłość Polaków do Matki Zbawiciela zdawała się nie mieć równej w ogarniętej wojnami religijnymi Europie.
Ukoronowaniem tego uwielbienia było uchwalenie przez sejm koronacyjny w 1764 r. ustawy Forteca Częstochowska obwołującej matkę Jezusa Najświętszą Królową Polski. W tym akcie nie było niczego symbolicznego. Była to formalna elekcja polskiej monarchini, która miała rządzić Rzeczpospolitą wiecznie.
Proces Kalahory stał się świadectwem religijności, ale także obyczajowości dawnych Polaków. Unaocznił ich stosunek do matek. Jak pisał Zygmunt Gloger: „Matka, po staropolsku mać, w największej czci pozostawała zawsze u Polaków, co wpłynęło na ich pojęcia religijne, podnoszące cześć i miłość dla Matki Boskiej do znaczenia kultu narodowego".
Prawo pozwalało bronić sławy i honoru matki bez żadnych konsekwencji. Już Statut Kazimierza Wielkiego wyznaczał za obrazę czyjejś rodzicielki karę 60 grzywien i obowiązek publicznego oświadczenia: „Com mówił, kłamałem jako pies". Szczególnie surowo karane było podniesienie ręki na własną matkę. „Matce ktoby odpowiedział, albo ją ranił, glejtem królewskim zgwałconym karany być ma" nakazywało prawo z 1420 r. Karane nie było zatem jedynie podniesienie ręki na własną matkę, ale nawet jakakolwiek niegrzeczna pod jej adresem odpowiedź.