Śmierć przypłynęła na okrętach

W kwietniu 1917 r. do I wojny światowej przystąpiły Stany Zjednoczone. Nikt nie mógł przewidzieć, że ratując Stary Świat od Niemców, Amerykanie przywloką ze sobą równie straszliwą zarazę.

Aktualizacja: 23.11.2019 18:09 Publikacja: 23.11.2019 00:01

Operatorki londyńskiej centrali telefonicznej płuczą usta płynem dezynfekcyjnym (1920 r.)

Foto: Getty Images

W poniedziałek, 11 marca 1918 r., do lekarza wojskowego w Forcie Riley w hrabstwie Haskell w stanie Kansas zgłosił się z objawami przypominającymi przeziębienie szeregowy Albert Gitchell, który na co dzień pracował jako kucharz w kantynie. Miał dreszcze, bóle i gorączkę sięgającą 39,5°C. Lekarz dyżurny stwierdził szorstko, że złe samopoczucie nie przeszkodzi Gitchellowi w wydawaniu chleba i kawy. Nie przeczuwał, że w płucach mężczyzny zaczęła „tykać" bomba zegarowa, która miała wkrótce zabić miliony ludzi.

W kilka godzin później do lekarza zgłosił się kapral Lee Drake, a po nim sierżant Adolf Hurby z identycznymi symptomami chorobowymi, sinymi twarzami, rozrywającym kaszlem i temperaturą sięgającą 40°C. Tego samego dnia po południu było już 107 chorych. Wkrótce Fort Riley zamienił się w prawdziwy lazaret. Na przełomie marca i kwietnia zanotowano 1127 przypadków grypy i stwierdzono 46 zgonów. Nikt z przedstawicieli federalnych służb epidemiologicznych ani władz wojskowych nie pochylił się nad zaistniałą sytuacją. Zbagatelizowano problem, uznając, że przyczyną zachorowań mogą być co najwyżej niekorzystne warunki obozowe.

Ulokowany wewnątrz Fortu Riley obóz treningowy Camp Funston o powierzchni 8100 ha był doskonałym miejscem do wybuchu epidemii. Na wiosnę 1918 roku w barakach stłoczono 26 tysięcy (choć niektóre źródła mówią o 56 tysiącach) żołnierzy. Podczas zajęć w obozie rekruci z Funston musieli codziennie wdychać tumany pyłu powstającego z wysuszonych odchodów tysięcy mułów i koni rozlokowanych w pobliżu kwater żołnierskich. Dochodził do tego także pył z odchodów dużej ilości dzikich świń i wałęsającego się po okolicy drobiu. To prawdopodobnie stworzyło mieszankę optymalnie korzystną dla zmutowania się wirusa grypy N1H1, który mógł być przenoszony przez zwierzęta.

O ile pierwszy atak grypy miał relatywnie łagodny przebieg, to druga fala epidemii, która we wrześniu 1918 r. uderzyła w Amerykę Północną, nie mogła zostać już zignorowana. Wirus, który prawdopodobnie zmutował w organizmach pacjentów w Forcie Riley, okazał się o wiele bardziej śmiertelny niż na początku. W bazach wojskowych wokół Bostonu umierali żołnierze oraz robotnicy portowi pracujący przy załadunkach sprzętu wojskowego płynącego do Europy. Do 11 września grypa pojawiła się w Nowym Jorku i w innych rejonach USA. Zaraźliwość była tak wysoka, że nawet służby medyczne i policjanci mieli obowiązek noszenia masek na twarzy. Na początku w ramach prewencji rekomendowano na plakatach tylko jedną radę: „Don't spit", czyli „Nie pluć". Później, w miarę rozwoju pandemii, ostrzegano przed przebywaniem w tłumie, używaniem wspólnych naczyń do picia, ręczników itp.

Hiszpanka z Ameryki

Wyekspediowanie kolejnych oddziałów armii amerykańskiej statkami do Europy spowodowało zawleczenie grypy na Stary Kontynent. Ku zdumieniu lekarzy meldunki o wybuchu epidemii nadeszły także z portowego miasta Freetown w Sierra Leone i bretońskiego portu Brest. Najskuteczniej i najszybciej zareagowały władze Australii, które zarządziły całkowitą blokadę portów (Australia stała się miejscem największej kwarantanny w historii). Maski chroniły jedynie częściowo przed kropelkowym zakażeniem dróg oddechowych wirusem AH1N1.

Zarówno chorzy, jak i zdrowi cywile, którzy pozostali w domach, mieli dzięki izolacji znaczne większe szanse na przeżycie. Najgorzej było w przypadku żołnierzy przebywających w dużych, stłoczonych skupiskach.

Po pewnym czasie chorobie nadano mylną nazwę hiszpańskiej grypy, czyli hiszpanki. A to z tego powodu, że w przeciwieństwie do krajów biorących udział w wojnie Hiszpania zachowała neutralność i nie wprowadziła ostrej wojskowej cenzury prewencyjnej. Prasa mogła swobodnie pisać o rozprzestrzeniającym się wirusie grypy i jego licznych ofiarach w Hiszpanii. Kiedy zachorował sam król Alfons XIII, w świat poszła pogłoska, że początek zarazy miał źródło właśnie w jego kraju. Jak na ironię na Półwyspie Iberyjskim chorobę nazywano francuską grypą.

Rzeczywiście mimo ewidentnie amerykańskiego pochodzenia zdawało się, że grypa najbardziej dotknęła mieszkańców Francji. Wraz z przybyciem pierwszych żołnierzy amerykańskich do obozu wojskowego w Etaples na Francję uderzyła pierwsza fala epidemii. Zanotowano ostre przypadki tej choroby już dwa tygodnie po pojawieniu się epidemii w USA. Kilka tygodni później odnotowano, że liczba chorych żołnierzy sięga już kilkunastu tysięcy. Śmiercionośny wirus zaatakował także cywilów i atakował nowe obszary na całym świecie.

Hiszpanka nie ominęła Polski. Na jesieni 1918 r. w Warszawie z każdym dniem przybywało klepsydr z nekrologami. Pod nazwiskiem dopisywano: „zmarła (lub zmarł) po krótkich ciężkich cierpieniach". Grypa rozszerzała się szybko i zabijała błyskawicznie. Po wojnie polsko-bolszewickiej zebrała krwawe żniwo również wśród jeńców sowieckich.

Tajemnicza chińska choroba

Pandemia grypy zapoczątkowana w 1918 roku do dzisiaj wzbudza dyskusje i kontrowersje. Domyślamy się, kim był tzw. pacjent zero, od którego wszystko się zaczęło. Jednak są badacze, którzy kwestionują koncepcję „pacjenta zerowego". Uważają, że pandemia mogła rozpocząć się na różnych kontynentach równocześnie lub z tak niewielką różnicą czasową, że nikt nie byłby przy ówczesnych środkach komunikacji tak szybko ją w te miejsca zawlec. To oczywiście przyczynia się do rozkwitu różnych teorii spiskowych o świadomym zastosowaniu broni biologicznej przez jedną z walczących stron światowego konfliktu.

Liczba ofiar tej choroby po obu stronach frontu znacznie przewyższyła liczbę poległych w walkach. Brodzący w pełnych wody i błota okopach żołnierze pozbawieni byli podstawowych warunków sanitarnych. Rozprzestrzenianie się grypy przybrało rozmiary pandemii od wiosny 1918 r. Choroba szybko przekroczyła linię frontu i zaczęła siać spustoszenie także wśród żołnierzy niemieckich i austriackich. Z analizy zapisków szpitalnych z lat 1918–1919 wynika, że pandemia grypy nie dotknęła tylko jednego miejsca na świecie: odizolowanej wyspy Marajo, położonej w delcie Amazonki.

Zwolennicy teorii spiskowych wysunęli przypuszczenie, że choroba wcale nie pochodziła z Ameryki, tylko z północnych Chin, gdzie w 1917 roku panowała zakaźna choroba dróg oddechowych, łudząco przypominająca objawy hiszpanki. W 1917 roku sprowadzono z tego regionu 96 tys. robotników chińskich do Francji. Zdumiewało, że Chińczycy znacznie rzadziej się zarażali, a jeżeli już tak się stało, to przechodzili chorobę znacznie łagodniej. Zrodziło to spekulacje, czy wspomniane choroby dróg oddechowych mogły uodpornić ich organizmy na wirus. A może to oni zawlekli do Europy śmiertelnie groźny podtyp A wirusa N1H1?

Pandemia spowodowała wysyp wzajemnych oskarżeń stron walczących po obu stronach frontu. We Francji i Wielkiej Brytanii pojawiły się opinie, że wirusa hiszpanki wyhodowano w niemieckich laboratoriach wojskowych. O ile jednak można było oskarżyć niemieckich generałów o próby zatruwania konserw czy nadużywanie broni chemicznej, o tyle hodowla zmutowanego wirusa grypy nie miałaby sensu, skoro hiszpanka zebrała także straszne żniwo wśród żołnierzy niemieckich, osłabiając w ten sposób siłę wojsk Wilhelma II. Generał Erich Ludendorff stwierdził nawet, że niemiecka ofensywa lipcowa 1918 r. załamała się przez grypę siejącą śmierć w okopach niemieckich.

Powstało zatem podejrzenie, że może istnieje związek między masowymi szczepieniami – głównie przeciw ospie, tyfusowi, także grypie – a wybuchem pandemii hiszpanki. Pałeczki hemofilne typu B mogą być przyczyną powstania takich chorób, jak np. ciężkie zapalenie płuc, zapalenie opon mózgowych czy śmiertelna sepsa. W publikacjach medycznych z tamtego okresu niewiele się wspominało o masowych szczepieniach na bakterie Haemophilus influenzae, które mogły przecież wywołać gwałtowne pobudzenie aktywności wirusa.

Autoimmunoagresja?

Jako jedyny lek na grypę rekomendowano w 1918 roku aspirynę. Późniejsze i obecne badania laboratoryjne potwierdziły, że zażywanie aspiryny w zalecanych w 1918 r. dawkach mogło mieć toksyczny, a więc odwrotny skutek. Mógł zaistnieć tzw. Reye's syndrome, czyli encefalopatia, w której przebiegu występowały: wymioty, puchnięcia mózgu i nerek, krwotoczne zapalenie płuc, otłuszczenie wątroby, delirium i śpiączka.

Kolejnym szokującym przypuszczeniem badaczy było to, że grypa hiszpanka sama w sobie wcale nie musiała być zaraźliwa. Na jesieni 1918 roku przeprowadzono w Bostonie i San Francisco sztuczną próbę zarażenia ochotników wirusem hiszpanki. Pomimo wielu starań żadna z osób biorących udział w eksperymencie nie zaraziła się. To wskazywało, że czynnikiem warunkującym pandemię były ciężkie frontowe warunki wojenne, niedożywienie wojska oraz stłoczenie wielkiej liczby młodych mężczyzn na małej przestrzeni obok tysięcy rozkładających się ciał ich poległych kolegów.

Rodzi się zatem pytanie: dlaczego mimo masowych szczepień doszło do tak ogromniej śmiertelności, zwłaszcza wśród młodych ludzi? Częściową odpowiedź dają wyniki badań laboratoryjnych słynnego wirusologa prof. Yoshihiry Kawaoki ze Szkoły Weterynarii Uniwersytetu Wisconsin-Madison w USA. Po doświadczeniach na makakach uczony doszedł do zdumiewającego wniosku: ofiary grypy zabił... ich własny – mocny skądinąd – system immunologiczny. Atak limfocytów typu T oraz makrofagów na zainfekowane komórki w płucach pobudzał cytokiny do walki z infekcją. W niektórych przypadkach powodowało to samonapędzającą się „burzę cytokin", która prowadziła do niekorzystnego sprzężenia zwrotnego. Paradoksalnie więc silny system immunologiczny w walce z wirusem atakował autoagresywnie swój własny organizm, wywołując krwiotoczne, bakteryjne i śmiertelne zapalenie płuc. W ten sposób mogło się zarazić nawet 500 milionów ludzi.

Pandemia hiszpanki zabiła w ciągu 24 tygodni więcej ludzi niż AIDS w ciągu 24 lat. Liczba ofiar wyniosła ok. 100 milionów, czyli więcej niż łączna liczba zabitych we wszystkich wojnach XX wieku.

Należy przy tym pamiętać, że wirus „ujawnił się" w ostatnim roku Wielkiej Wojny, znajdując idealne warunki do krwawego żeru na ludzkości. To zbrodnia, która dodatkowo obciąża tych, którzy tę wojnę wywołali.

W poniedziałek, 11 marca 1918 r., do lekarza wojskowego w Forcie Riley w hrabstwie Haskell w stanie Kansas zgłosił się z objawami przypominającymi przeziębienie szeregowy Albert Gitchell, który na co dzień pracował jako kucharz w kantynie. Miał dreszcze, bóle i gorączkę sięgającą 39,5°C. Lekarz dyżurny stwierdził szorstko, że złe samopoczucie nie przeszkodzi Gitchellowi w wydawaniu chleba i kawy. Nie przeczuwał, że w płucach mężczyzny zaczęła „tykać" bomba zegarowa, która miała wkrótce zabić miliony ludzi.

Pozostało 95% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką