Przez dziesięciolecia z uporem charakterystycznym dla osła powtarzamy sobie za Churchillem, że demokracja być może ma swoje wady, ale nikt jeszcze nie wymyślił lepszego ustroju. Wady? Przecież to najczystszy przepis na katastrofę! Demokracja w różnych jej odmianach wcześniej czy później prowadzi do oddania władzy oszustom, demagogom i radykałom.
Utrzymuje ona bowiem wyborców w próżnym przekonaniu, że mają rzeczywisty wpływ na losy otaczającego ich świata i że w ten sposób zrównują swoje szanse z tymi, którzy – posiadając odpowiednie środki – sprawują rzeczywistą władzę nad światem. Skąd to naiwne przekonanie? Przecież nigdy w historii demokracja nie była równoznaczna z egalitaryzmem społecznym. Nawet w swojej najbardziej pierwotnej i czystej postaci demokracja ateńska w V wieku p.n.e. nadawała przywilej podejmowania ważnych dla miasta-państwa decyzji tylko określonej grupie jego mieszkańców. I to tylko oni – pełnoprawni obywatele płci męskiej – brali udział w głosowaniu. Ta forma władzy nie uwzględniała poziomu ich wykształcenia, wiedzy, znajomości zagadnień wojskowych czy gospodarczych. Demokracja ateńska była zjawiskiem niezwykłym, ale też i iluzorycznym. Paradoksalnie została zbudowana przez Peryklesa, a więc wojskowego dyktatora, który swoimi decyzjami regulował każdy aspekt życia Ateńczyków. Autokrata znalazł w demokratycznej iluzji klucz do kontroli absolutnej. Wystarczyło tylko odpowiednio przekonać wyborców do swoich racji, a byliby gotowi zagłosować nawet na własną samozagładę. Jeżeli więc ktoś dzisiaj doszukuje się w narodzinach tego ustroju wolnościowych tęsknot starożytnych Ateńczyków, jest w głębokim błędzie. Kto zaś wierzy, że demokracja to rządy „mniejszości", ten już jest jedynie nieukiem.