Huk wystrzałów dobiegający z okolic pl. Na Rozdrożu nie milknie od dłuższego czasu. Ale teraz jest wyraźniejszy. Zbliża się. Po chwili „Kama" zauważa pierwszy samochód. Czarny mercedes jedzie szybko, ale zygzakiem, niczym pijany miota się od rynsztoka do rynsztoka wyboistej uliczki. Łączniczka staje na skraju chodnika, aby mogli ją zauważyć, ale auto nawet nie zwalnia. Migają w pędzie jedynie znajome twarze żołnierzy z jej oddziału. Drzwiczki z prawej strony są niedomknięte, wystają czyjeś nogi. Niedobrze. U wylotu Szwoleżerów pokazuje się półciężarowy chevrolet. Stojący „na pace" „Lis" daje jej jakieś rozpaczliwe znaki – ma się ewakuować, jechać z nimi. Dziewczyna jednak zostaje na posterunku. Jest coraz bardziej zdezorientowana, czuje, że zdarzyło się coś bardzo złego. Gdzie jest trzeci wóz, gdzie jest reszta chłopaków, przecież do akcji wyznaczono ich ponad dwudziestu? Nareszcie nadjeżdża wanderer. A w zasadzie gna jak szalony. Tuż za nim pościg – trzy albo cztery auta Gestapo. Ostrzał idzie już z każdej strony, bo na ogrodzenie przy ul. Czerniakowskiej wdrapało się kilku Niemców z karabinami. Dołączają do nich także żołnierze z pobliskiego bunkra. Silnik wanderera przeraźliwie rzęzi. Nagle gaśnie i auto zatrzymuje się na wysokości domu z numerem 124. „Kama" widzi, jak z samochodu ktoś wyskakuje. Jeden, drugi, trzeci; jeden pada, dwóch biegnie, znika gdzieś między domami. Kilka sekund później ostrzeliwany wanderer eksploduje. Benzyna? Granaty? To w tej chwili nieważne. Liczy się tylko to, że w środku są jeszcze jacyś ludzie. „Kama" nie może dostrzec – żywi czy martwi? Płomienie błyskawicznie obejmują wnętrze auta. Kiedy wrak się dopala, gestapowcy wyciągają z niego cztery zwęglone ciała jej kolegów z oddziału.
Piekło na placu
Kilka minut wcześniej. Brama kamienicy przy alei Szucha 16.
„Hipek" nerwowo spogląda to na „Orkana", to na wartownika. Niemiec kazał im czekać i wdał się w rozmowę z trzema uzbrojonymi esesmanami, którzy przynieśli jakieś pakunki. „Orkan" daje znak, próbują minąć wartownika, tłumaczą, że im się spieszy. Niemiec żąda przepustek. „Nie wiedzieliśmy o takim zarządzeniu" – odpowiada płynną niemczyzną „Hipek" i pokazuje list do Stamma, który mają mu osobiście dostarczyć. W dyżurce siedzi jeszcze jakiś cywil i intensywnie wpatruje się w obu Polaków. „Hipek" nie wytrzymuje. Wyszarpuje spod kurtki pistolet i strzela do wartownika. To błąd. To cywil jest groźniejszy. Kiedy „Hipek" i „Orkan" rzucają się do ucieczki, dosięgają ich celne strzały agenta. Rany są bardzo poważne. Na ulicy wpadają na trzech pozostałych akowców z zespołu uderzeniowego. Kiedy „Zabawa", „Olek" i „Bolec" spostrzegają, co się dzieje, ostrzeliwują esesmanów przy ciężarówce zaparkowanej przed kamienicą. Cała piątka próbuje przedostać się do stojących w Al. Ujazdowskich samochodów ewakuacyjnych.
Do akcji włączają się wszystkie grupy ubezpieczenia. „Polluks", „Kastor" i „Nemo" atakują posterunek przy szlabanie zamykającym al. Szucha. „Cyklon", „Burza" i Sokół" pędzą aż pod gmach Gestapo, który ostrzeliwują z pistoletów maszynowych. Po drugiej stronie ulicy pokazują się chłopcy z grupy drugiej. „Żak" chwyta pod rękę „Orkana", „Garbaty" holuje „Hipka". Doprowadzają ich do mercedesa, do którego wskakuje jeszcze pięciu akowców i samochód z piskiem opon rusza. Zza rogu wypada dwóch esesmanów. Strzelają z bliska, jeden z pocisków trafia kierowcę w głowę. Mimo że krew zalewa mu oczy, „Bruno" nie puszcza kierownicy i nie zdejmuje nogi z gazu. „Lis" i „Sławomir" prowadzą ogień z rogu Al. Ujazdowskich i ul. Agrykola; „Lampart" i „Nałęcz" nadbiegają od strony parku Ujazdowskiego. Na pl. Na Rozdrożu rozpętuje się piekło. Niemcy kontratakują z al. Szucha, koszar SS-Reiterregimentu, siedziby Kripo przy Koszykowej. Trwa nieprzerwana kanonada, wybuchają granaty, panuje ogromny chaos.
Kazimierz Kardaś, ps. Orkan (1919–1944) Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939-1944