Reklama

Rozum zamiast Boga

Zburzenie Bastylii i rewolucja francuska krytycznie skonfrontowały ludzkość z instytucją Kościoła. Oś tego związku obracała się wokół Karola Maurycego de Talleyranda. Do historii przeszedł jako biskup kursujący stale między zakrystią a buduarem. I najgenialniejszy dyplomata w dziejach.

Publikacja: 18.07.2025 04:21

Charles- -Maurice de Talleyrand- -Périgord, znany jako Talleyrand (1754– 1838) – portret namalowany

Charles- -Maurice de Talleyrand- -Périgord, znany jako Talleyrand (1754– 1838) – portret namalowany przez Pierre’a-Paula Prud’hona

Foto: Metropolitan Museum of Art

„Będzie największym biskupim łajdakiem wszech czasów, z ugruntowaną reputacją spekulanta giełdowego i podpory szulerni, który w wieku 34 lat posiada tyle samo metres”, donosiła matka na swojego syna do króla. Byleby monarcha nie uczynił synalka biskupem. Hrabina Aleksandra de Talleyrand zrozumiała, że jej Karol Maurycy nie jest stworzony do noszenia sutanny. Ale Ludwik XVI, z prawem mianowania biskupów, przyobiecał był ojcu rozpustnika kościelną godność. Ojciec, ze starej arystokracji, który do króla zwracał się „drogi kuzynie”, akurat umierał. Tak Karol Maurycy de Talleyrand pomimo rekordów niegodziwości został w styczniu 1789 r. biskupem, o czym przesądziło arystokratyczne pochodzenie. Wśród ponad setki francuskich biskupów tylko w jednym z nich nie płynęła błękitna krew. Ów był synem szewca.

Czytaj więcej

Monety, o których nie śniło się królom

Nieświęty biskup

Podczas sześciogodzinnej ceremonii święceń Talleyrand zemdlał, jakby raz jeden w życiu powaliło go poczucie świętokradztwa. Już po męczącej ceremonii świeżo upieczony biskup ucztował ze swoją kochanką Adelajdą de Flahaut i ich 3-letnim synkiem. Po błogosławieństwo na nową drogę życia udał się do papieża bezbożności Woltera. Dopiero kilka tygodni później zawitał do swoich owieczek w diecezji Autun, na burgundzkich odludziach. Jako lew salonowy życie smakował przecież w Paryżu, głównie jako bożyszcze młodych kobiet. Wcześnej do swoich owieczek w diecezji skierował list pasterski. Jego motto i tytuł zaczerpnął od św. Pawła: „Pilno mi was ujrzeć”. Napisał go na plecach pani de Flahaut. W Autun zjawił się tylko po to, żeby stanąć w szranki kampanii wyborczej i uzyskać mandat jako przedstawiciel kleru na obrady parlamentu (Ludwik XVI, goły jak święty turecki, zwołał Stany Generalne, by uzyskać finansowy zastrzyk). Z Autun na obrady do Paryża udał się w samym dniu Wielkanocy.

Podczas gorączkowych obrad grał zręcznie na giełdzie wydarzeń politycznych. Z niewielką liczbą kolegów biskupów, ale dużą częścią niższego kleru, przyłączył się do Stanu Trzeciego. Do spółki z opatem Emmanuelem Sieyes, wikariuszem generalnym Chartres, został tubą propagandową pozbawionej praw i bogactwa masy ludzkiej we Francji. I ojcem redaktorem jej flagowego pamfletu: „Co to jest Stan Trzeci?”. Na forum obrad przyłożył swoje pióro do redakcji Deklaracji Praw Człowieka. Gest łagodził silne napięcie między zbuntowanymi masami a opływającym w bogactwa Kościołem. Nim runęła Bastylia, lud dyszał antyklerykalnym żarem. Od konkordatu (1516) katolicyzm był religią państwową, a Kościół posiadał 1/5 majątku Francji, czerpiąc pełnymi garściami z państwowych beneficjów.

Przyparte do muru podczas obrad Stanów Generalnych wyższe duchowieństwo zrezygnowało z dziesięciny i zwolnienia z podatków (4 sierpnia 1789). Talleyrand, który zrzucił piuskę, a sutannę zastąpił koronkowym żabotem, zachował biskupi krzyż na piersi, ale w razie potrzeby chował go zręcznie pod żabot. Poszedł jeszcze dalej. 10 października 1789 r. zaproponował, że Kościół swoje grunta przekaże narodowi, by państwo uniknęło bankructwa. Postulat runął jak grom z nieba (jakby dziś Kościół w Polsce zrzekł się Funduszu Kościelnego) – przeszedł 568 głosami przeciwko 346. Wielu braci w biskupstwie Talleyranda okrzyknęło zdrajcą: „Łupi kler, strojąc się w pióra obłudnej wspaniałomyślności”, gardłowały ekscelencje. Wstępującą rewolucyjną falę okrzyknęli swoim największym wrogiem. Wprawdzie państwo zaczęło wypłacać pensje duchownym, ale ci od lipca 1790 r. musieli podpisywać lojalki. I przysięgać na nową konstytucję. Zmniejszona liczba biskupstw, z 135 do 83, obcinała kariery wielu młodym tygrysom w sutannach.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Napoleon – „gość” Korony Brytyjskiej

Pius VI kontra Talleyrand

Papież Pius VI (hrabia Giovanni Angelo Braschi; 1717– 1799) wznosił gorące modły, by szlag trafił niegodziwą rewolucję, choć bardziej niż na boską interwencję liczył na tę z zagranicy. Kiedy niebiosa zignorowały jego modły, cisnął błyskawicę; wynalazek konstytucji uznał za dzieło Szatana, a ideę wolności i praw człowieka potępił w czambuł. „Czyż można wymyśleć coś bardziej głupiego niż równość i wolność dla wszystkich?”. Przestrzegł rewolucjonistów w Paryżu, że „mieszczańskie zgromadzenie nie ma prawa zmieniania dyscypliny kościelnej i niszczenia gmachu Matki Kościoła”. Od duchownych, którzy złożyli przysięgę na nową konstytucję – około połowy wszystkich księży i zaledwie siedmiu biskupów, w tym Talleyrand – zażądał odwołania tej nikczemności. Jego wezwania posłuchało 22 tys. spośród 28 tys. proboszczów. Podział Kościoła na katolików, państwowców i rebeliantów stał się faktem. Księża, którzy odmówili złożenia przysięgi, zostali usunięci z urzędów. W większości jednak na papierze. Swoich formalnych następców ignorowali, udzielane przez nich sakramenty dezawuowali, a przyjmujących ich wiernych ekskomunikowali.

Rewolucjoniści dość długo, jakkolwiek ze względów taktycznych, starali się nie wykopywać między sobą i Kościołem Rowu Mariańskiego. Katolicyzm niczym kit spajał społeczeństwo. A ambona służyła jako niezłe medium do transmisji rewolucyjnych idei. Proboszczowie w parafiach błogosławili trójkolorową flagę, przewodniczyli sadzeniu drzew wolności, procesjom i mszom ku czci rewolucji. W 1. rocznicę jej wybuchu i szturmu na Bastylię „mszy wolności i pojednania” przed „Ołtarzem Ojczyzny” na paryskim Polu Marsowym przewodniczył Talleyrand. Z mitrą i pastorałem. Pomimo strug deszczu liczba uczestników sięgnęła 300 tys. Na wszelki wypadek główny celebrans, mało obeznany z liturgią, przećwiczył ją sobie „na sucho” poprzedniego wieczora w zaciszu domowego kominka. Prosto po ceremonii udał się do kasyna, gdzie fortuna mu tak sprzyjała, że pieniądze musiał wynosić, upychając je w kapeluszu. Proponowano mu arcybiskupstwo Paryża. „Za żadną cenę”, ripostował. Za każdą chciał się uwolnić od sutanny. I przejąć tekę ministra.

Pius VI zatroszczył się już jednak o to, żeby pokojowa koegzystencja Kościoła i rewolucji nie przetrwała za długo. W odpowiedzi nowy parlament przemienił niepoświęcony jeszcze paryski kościół św. Genowefy na panteon narodowy (1791). W tym samym roku umieszczono tam szczątki Woltera. Wielki krytyk Kościoła wkrótce mógł się cieszyć towarzystwem luminarzy rewolucji, najpierw Honoré Mirabeau (1791), potem Jeana-Jacques’a Rousseau (1794).

Talleyrand, z własnego wyboru nieurzędujący biskup, raz jeszcze narzucił na siebie ornat, ale tylko po to, by po złożeniu przysięgi na konstytucję wyświęcić lojalnych wobec republiki biskupów. Rozwścieczony papież ekskomunikował go. Klątwa sprzyjała zamiarom Karola Maurycego. Chciał zerwać z odstręczającym go stanem duchownym. Po papieskiej ekskomunice napisał do przyjaciela: „Znasz nowinę? Wszyscy odmówią mi na kolację wody i ognia. Wieczorem zjemy więc tylko zimne mięsa i mrożone wino”. Trudno o większą bezczelność.

Czytaj więcej

Boski Demetriusz i jego hetery
Reklama
Reklama

Dechrystianizacja Francji

Republika natomiast przeszła do ofensywy. I przymusiła 30 tys. duchownych, którzy nie złożyli przysięgi, do emigracji. W drugim rzucie 2 tys. deportowano do Gujany. W ich obronie Pius VI zmontował międzynarodową koalicję. Kiedy do Francji weszły oddziały cesarza Austrii, gniew ludu francuskiego znalazł swoje ujście na domniemanych zdrajcach. 300 duchownych sczezło w paryskich więzieniach. Droga do dechrystianizacji kraju stanęła otworem. Cztery lata po wybuchu rewolucji w czasie święta „Niepodzielności Republiki” po raz pierwszy duchowni świecili nieobecnością. Ale sama ceremonia ponownie wykorzystała kościelną liturgię. Procesja jak w dniu Bożego Ciała przechodziła od ołtarza do ołtarza. Za pierwszy posłużyły ruiny Bastylii. Deputowani niczym monstrancję nieśli Deklarację Praw Człowieka i Konstytucję.

Sprężyną napędową dechrystianizacji okazali się urzędnicy na prowincji. Joseph Fouché poświęcił w katedrze Nevers popiersie Brutusa, gdzie przy okazji ogłosił, że msze katolickie zostały zastąpione przez republikańskie święta „naturalnej moralności”. Jego kolega André Dumont zarządził w departamencie Sommy „tańce obywatelskie” zamiast nabożnych modłów w kościołach, Joseph Lequinio w Rochefort zamienił je w „świątynie prawdy”. Jacques-René Hébert w paryskiej Notre Dame wyrzucił posągi świętych z ołtarzy i nisz. W Reims potłuczono ampułki, w których przechowywano święty olej do namaszczania wstępujących na tron monarchów.

Kiedy rewolucję w swoje ręce przejęli jakobini, nasilili rewolucyjną furię. W Paryżu wrzało, a dyktatura jakobinów żądała pozbawienia duchownych państwowych pensji oraz przymusiła arcybiskupa Paryża Jeana-Baptiste’a Gobela do abdykacji. Boga pozbawiła boskości, nadając ją rozumowi. Nowej świętości hołd oddała w katedrze Notre Dame, by afront wobec Kościoła był całkowity. Na lekkim wzniesieniu stanął ołtarz ku czci Filozofii, flankowany popiersiami antycznych myślicieli. Przed „Płomieniem Rozsądku” defilowały młode, ubrane w białe tuniki ponętne dziewczęta. Antykatolicka furia prowadziła do niszczenia kościołów, relikwii. Przykładowo szczątki św. Genowefy zostały postawione przed sądem i skazane na publiczne spalenie i wrzucenie do Sekwany.

Pośród jakobinów Maksymilian Robespierre, zapalczywy krytyk Kościoła, okazał się tym, który orędował zarazem za wolnością praktyk religijnych (1793): „Kto zabrania mszy, jest takim samym fanatykiem, jak ten, który ją odprawia”, mawiał. Zamiast kultu rozumu, który nie bardzo chciał się przyjąć, zaproponował narodowo-oświeceniowy miks: kult „Najwyższej Istoty”. Nie ranił on aż tak bardzo religijnych uczuć wierzących. Nową świętość parlament przyklepał jednym dekretem razem z „nieśmiertelnością duszy” (1794).

Inauguracja nowego święta ku czci „Najwyższej Istoty” nastąpiła w specjalnie zadekretowanym dniu 8 czerwca 1794 r. Procesję w Paryżu poprowadził Robespierre jako przewodniczący parlamentu. Ale i ta zastępcza religia nie przetrwała imponującego momentu swojej intronizacji. Kiedy z gilotyny potoczyła się głowa samego Robespierre’a, rewolucyjny terror zelżał, a antykościelna furia uspokoiła. Nowa władza, owszem antyklerykalna, skoncentrowała się na dobrostanie obywateli, nie zaś ideologii. Zakończyła prześladowania kleru, choć dokonała rozdziału Kościoła od państwa, wprowadziła system szkolny bez lekcji religii i przestała wypłacać pensje duchownym. Ci musieli teraz utrzymywać się z tacy.

Powrót Talleyranda

Talleyrand, pierwszy biskup rewolucji, który całe antyreligijne koło wprawił w ruch, dawno się ulotnił, kiedy w Paryżu jeden dzień zwłoki mógł decydować o utracie głowy. Sutannę zawiesił na kołku, a rewolucyjne burze przeczekał w Anglii i za oceanem, „na sawannach Nowego Świata”. Oficjalnie mediował między brytyjską Koroną a rewolucjonistami w Paryżu. Czas umilał sobie, łowiąc ryby i… kobiety.

Reklama
Reklama

Dzięki temu ten oportunista mógł po rewolucji najspokojniej powrócić do Francji, gdzie na podobnych tchórzliwych dezerterów oczekiwały czarne listy. Z giętkim karkiem służył kolejnym rządom Francji. Z gracją zdradził przy tym dyrektoriat dla Napoleona, a Napoleona dla Burbonów. Nigdy nie wierzył w trwałość jakiegoś poglądu. Za najlepsze idee uważał takie, które wiodły do sukcesu. Skrywał je głęboko i wcielał w życie. Kiedy zmarł, stwierdzono: „widocznie to mu się opłacało”. By za życia nie okryć się śmiesznością, przedśmiertną spowiedź odwlekł w godzinę zgonu. Z fałszywą skruchą podpisał list. „Po uzyskaniu od świątobliwego Piusa VII dyspensy szukałem dla religii i wielebnego kleru okazji, by wyświadczyć liczne usługi. Nigdy nie przestałem się uważać za dziecię Kościoła”, brzmiała pointa listu.

Najlepsi dyplomaci XX w., wśród nich Henry Kissinger, studiowali jego biografię. Dla dalszego biegu dziejów istotniejsza jednak niż osoba Talleyranda okazała się rewolucyjna idea oświecenia. Usunęła ona Kościołowi „wiekuisty” grunt pod nogami, konfrontując go – do dziś – z anachronicznymi aspektami własnej struktury i misji.

„Będzie największym biskupim łajdakiem wszech czasów, z ugruntowaną reputacją spekulanta giełdowego i podpory szulerni, który w wieku 34 lat posiada tyle samo metres”, donosiła matka na swojego syna do króla. Byleby monarcha nie uczynił synalka biskupem. Hrabina Aleksandra de Talleyrand zrozumiała, że jej Karol Maurycy nie jest stworzony do noszenia sutanny. Ale Ludwik XVI, z prawem mianowania biskupów, przyobiecał był ojcu rozpustnika kościelną godność. Ojciec, ze starej arystokracji, który do króla zwracał się „drogi kuzynie”, akurat umierał. Tak Karol Maurycy de Talleyrand pomimo rekordów niegodziwości został w styczniu 1789 r. biskupem, o czym przesądziło arystokratyczne pochodzenie. Wśród ponad setki francuskich biskupów tylko w jednym z nich nie płynęła błękitna krew. Ów był synem szewca.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Historia świata
Tajemnice Grobu Bożego w Jerozolimie
Historia świata
Bogusław Chrabota: Jerozolima – mord założycielski
Historia świata
Napoleon – „gość” Korony Brytyjskiej
Historia świata
Grenlandia bogata nie tylko w zasoby naturalne
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Historia świata
Paweł Łepkowski: Stalinowski terror absolutny
Reklama
Reklama