A zanurzając się we wspomnieniach, nie omieszkał zadawać zagadki: „Jaki był najtrwalszy efekt 56 roku?”. Prawidłowa odpowiedź brzmiała: „ZOMO – Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej”, które powołano w grudniu owego roku po tym, jak w Szczecinie lud pracujący usiłował dodać aneks do Października, urządzając manifestację pod hasłem „Sowieci do domu”. Siły porządkowe broniły manifestantom dostępu do konsulatu ZSRR, ale nie obroniły. Towarzysz Wiesław dostał furii i ZOMO ciałem się stało.
Dąbek ma Październik ‘56 we wdzięcznej pamięci. Być może gdyby nie tamte wydarzenia, do końca życia klepałby biedę, dusząc się z rodziną w małym mieszkanku w bloku. Wtedy pracował jako mechanik w Fabryce Samochodów Osobowych na Żeraniu, a Żerań był na ustach wszystkich, gdyż to uzbrojeni robotnicy tego zakładu mieli powstrzymać zmierzające na Warszawę z Bornego-Sulimowa, Żagania i Bolesławca kolumny wojsk sowieckich.
„Nie wiem, w jakim stopniu można brać na serio dumne oświadczenie robotników Żerania: »Nie przepuścimy«. O tym, czy trzy tysiące uzbrojonych w ręczne karabiny ze sztykami jest w stanie powstrzymać armię sowiecką, najlepiej spytać wojskowych. W każdym razie partia rozegrała swój taktyczny manewr bezbłędnie z punktu widowiska i sceny teatralnej; dano ludziom poczucie, iż dokonali czegoś, co stanowi istotny punkt zwrotny w dziejach narodu”.
Stefan Staszewski, ówczesny I sekretarz Komitetu Warszawskiego PZPR, utrzymywał, że robotnikom przydzielono z KBW 800 sztuk broni, parę karabinów maszynowych i granaty. Paweł Dąbek śmieje się: pamiętam karabiny straży przemysłowej, przygotowywane koktajle Mołotowa, no i swój nagan. Historia Dąbkowego nagana stała się rodzinną legendą. Pan Paweł do końca nie wie, skąd ten rewolwer wziął się u niego w domu. Był i już. Kiedy na Żeraniu rewolucyjne nastroje dosięgnęły zenitu, wsadził go do kieszeni i pochwalił się kolegom, mówiąc, że jakby co, to jest gotów...
– Młody byłem i głupi – stwierdza samokrytycznie, by zaraz rozjaśnić się w szczerym uśmiechu od ucha do ucha. – Już w połowie listopada przyszli do mnie i zrobili rewizję, szukając broni. No, byłem głupi, ale nie aż tak. Na milicji powiedziałem, że to był straszak, a gdy cisnęli, rozkładałem ręce, pytając: „Jest dowód rzeczowy czy nie?”. Potrzymali i puścili, ale nie minęło wiele czasu i w zakładzie wezwano mnie do kadr. Do dziś Bogu dziękuję za to wyrzucenie z roboty.