Grudzień ‘70 – To nie na darmo...

SB inwigilowała uczestników strajków do końca lat 70. Co trzeci został wyrzucony z pracy

Publikacja: 30.12.2007 11:22

Gdy w końcu grudnia 1970 roku Krzysztof Dowgiałło pod wrażeniem „czarnego” gdyńskiego czwartku pisał „Balladę o Janku Wiśniewskim”, nie mógł przypuszczać, że po latach stanie się ona najbardziej znanym songiem wolności epoki komunizmu w Polsce. Były w niej: rozpacz, gniew i bezsilność. Były też słowa niepasujące do nastroju Wybrzeża po ostrym strzelaniu do ludzi i nocnych, ponurych pogrzebach stoczniowców: „Nie płaczcie matki, / To nie na darmo…”

Słowa te, niosące pocieszenie, ale też wiarę, że krew niewinnych nie pójdzie na marne, docierały do świadomości sterroryzowanego Wybrzeża z oporem. Reszta Polski usłyszała je dopiero w 1981 roku w filmie Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza” w przejmującym wykonaniu Krystyny Jandy.

Władza mieniąca się „robotniczą” strzelała do bezbronnych ludzi, nazwała ich bandytami i kazała o nich zapomnieć. Ten brak szacunku do zmarłych w kraju tak silnie czczącym swych poległych, okazał się zapalną iskrą. Narodziny legendy były tylko kwestią czasu. Zaczęła ona wyrastać z dwóch filarów: z pamięci o zamordowanych oraz pamięci triumfu nad komunistami – krótkotrwałego, ale przez wiele miesięcy przypominanego przez wypalone mury komitetów wojewódzkiech PZPR w Gdańsku i Szczecinie.

O jej początkach pisał tajny współpracownik SB ps. Kasprzak: „Sytuacja w Gdańsku uległa poprawie, lecz z mego punktu obserwacji przeistoczyła się w głęboki żal większości społeczeństwa i w przyciszony wewnętrzny bunt”. Ta obserwacja płatnego donosiciela trafnie identyfikuje podstawowy czynnik, który kształtował postawy gdańszczan przez całą dekadę, przygotowując grunt na przełom Sierpnia 1980 roku. Stoczniowa bomba z opóźnionym zapłonem, która po 20 latach wysadziła w powietrze komunizm, zaczęła tykać w grudniu 1970 roku.

Aktywność robotników trwała przez następne miesiące. Stoczniowcy kilkakrotnie podejmowali próby strajków ekonomicznych, organizowali się w zakładach, próbowali nawet uniezależnić związki zawodowe i rady zakładowe od dominacji partii. Najdalej poszli robotnicy Szczecina, żądając rozwiązania uzależnionej od partii Centralnej Rady Związków Zawodowych i powołania niezależnych związków. W Gdańsku od stycznia 1971 roku działacze robotniczy próbowali przejmować struktury już istniejących związków.

Jedyna znana historykom próba powołania wolnych związków została podjęta w gdyńskim Dalmorze. 29 stycznia 1971 roku kilku ludzi w przesłanym do rady zakładowej piśmie zażądało w imieniu załogi statku „Rega” ukarania „sprawców mordu” w Grudniu 1970 i powołania „wolnych związków zawodowych”. SB szybko ustaliła, że autorem postulatów był II mechanik statku, niejaki Kojro. Pomysł powstał w gronie kilku marynarzy, którzy „przyciśnięci” przez bezpiekę z pomysłu się wycofali. Tacy jak oni w starciu z władzą nie mieli żadnych szans. Brak doświadczeń w działalności społecznej i postępująca atomizacja środowisk robotniczych połączona z koordynowaną przez SB akcją represyjną doprowadziły do wygaszenia społecznikowskiego zapału. Aktywistów osaczano, kompromitowano, słabych korumpowano.

Osiągnięcia dyrekcji i kadrowców zakładów pracy (wspieranych operacyjne przez SB) najlepiej podsumowuje relacja Joanny Dudy-Gwiazdy: „W Centrum Techniki Okrętowej udało mi się doprowadzić do wybrania całkowicie niezależnej Komisji Zakładowej (nie było w niej ani kierowników, ani partyjnych). Weszli do władz związku bardzo porządni ludzie, a po pół roku wszyscy byli albo skorumpowani, albo zniszczeni”.

Zanim jednak do tego doszło, niezależni działacze robotniczy, czasem związani też z radami zakładowymi i w mniejszym stopniu ze związków, usilnie upominali się o ofiary Grudnia, niekiedy podnosili nawet sprawę budowy pomnika. Jak bumerang wracała też kwestia rozliczenia winnych strzelania na ulicach.

Pomysł wybudowania pomnika ofiar milicji został zgłoszony oficjalnie prawdopodobnie po raz pierwszy 25 stycznia 1971 roku w Stoczni im. Komuny Paryskiej na robotniczym zebraniu. W tym samym czasie w Gdańsku pod naciskiem robotników dyrekcja Stoczni wyraziła zgodę na zawieszenie tablicy pamiątkowej. Był to jednak blef obliczony na uspokojenie nastrojów. Nie na długo pomógł, gdyż przed świętem 1 Maja robotnicy przystąpili do działania. Na mieście pojawiły się prymitywnie wykonane ulotki wzywające do manifestacji przed siedzibą KW PZPR w Gdańsku oraz – co zostało skrupulatnie udokumentowane – napisany kredą symbol Polski Walczącej.

Decydenci, próbując rozładować napięcie, zdecydowali się na ustępstwa. W Gdańsku i Gdyni wytypowano osoby, które miały złożyć kwiaty na grobach zabitych. Ruch ten nie uciszył wszystkich. W Stoczni im. Lenina w Gdańsku zdesperowana grupa stoczniowców zdecydowała się na publiczne zademonstrowanie swych żądań. Tak doszło do demonstracji pierwszomajowej, podczas której pierwszy raz w dziejach PRL klasa robotnicza niosła własne, niezależne transparenty: „Żądamy ukarania winnych wypadków grudniowych”, „Żądamy odsłonięcia tablicy pamiątkowej zabitych w zajściach grudniowych”. Identycznie postąpili stoczniowcy Szczecina.

Nie była to jednak jedyna forma upamiętnienia zabitych. Pod bramą nr 2 rozpoczęło się składanie kwiatów. Dziennie robiło to kilka osób i grup, a mimo to brakowało wywiadowców do podjęcia obserwacji „za sprawcami”. Pielęgnacją kwiatów, których MO nie odważyła się uprzątnąć, były cztery pracownice stoczni – sprzątaczki, które esbecy próbowali bez skutku werbować na tajnych współpracowników. 20 maja pod ścianą pozostały już tylko trzy gałązki bzu i jeden tulipan koloru kremowego. Te „ważne” informacje przekazali skrupulatnie swoim szefom wywiadowcy SB.

Do następnych gestów świadczących o pamięci doszło w przeddzień Wszystkich Świętych: w rejonie gdyńskiego wiaduktu zapalono trzy świeczki, a w Gdańsku przed bramą nr 2 złożono kwiaty. 1 listopada prób „zakłócania spokoju” było więcej. Generalnie, dzięki przeciwdziałaniu SB, „obchody” były jeszcze skromniejsze niż w maju. Elbląg można by uznać za zupełnie spacyfikowany, gdyby nie rodzina Mariana Sawicza, która złożyła kwiaty i zapaliła świeczki w miejscu jego śmierci. Po rozmowach ostrzegawczych Sawiczowie nie podejmowali już w następnych latach prób „destabilizowania sytuacji”.

Do pierwszej rocznicy Grudnia SB była jeszcze lepiej przygotowana technicznie, udało się też znacznie ostudzić nastroje w zakładach pracy. Mimo to doszło do kilku „incydentów”: 13 grudnia „nieznani sprawcy” rozwiesili ręcznie wykonane plakaty i wiersze przy bramie nr 2 Stoczni, a na jednym z wydziałów zorganizowano ceremonię wciągnięcia flagi na maszt i odśpiewano hymn. Również w Gdyni znaleźli się odważni ludzie, którzy złożyli kwiaty i zapalili znicze na wiadukcie – miejscu zbrodni z 1970 roku. Jawnie i odważnie angażował się w pomoc robotnikom i przypominał ofiarę Grudnia nieżyjący już ksiądz Hilary Jastak – legenda powojennej Gdyni. Inni bali się.

W 1972 roku na publiczne przypominanie Grudnia odważyli się już tylko nieliczni. Mimo to środowiska robotnicze nie zapomniały lekcji Grudnia, choć ludzie zamknęli się w sobie i przycichli. Pamiętali jednak o swej sile i płonącym komitecie. Co ciekawe, już wówczas mieli świadomość, że wyjście na ulice poza mury zakładów było kardynalnym błędem. Ta ważna nauka stanie się podwaliną zwycięstwa w Sierpniu 1980. Zanim jednak doszło do wielkiego strajku, „zaczyn” grudniowy musiał przejść długi okres inkubacji.

Uciszenie wrzenia na Wybrzeżu związane było z zakrojoną na wielką skalę operacją policyjną. Nazwano ją kryptonimem „Jesień ‘70”. Obok operacji stanu wojennego miała ona najbardziej represyjny i krwawy charakter. Zakończono ją dopiero w 1978 r.!

„Jesień” zaczynała się nocnymi pogrzebami organizowanymi pod kontrolą SB. Praktyką stosowaną wówczas było wpisywanie jako przyczyny zgonu zupełnie innego powodu niż śmierć od kuli. Np. w akcie zgonu Zbigniewa Wyciechowskiego zabitego w Gdyni podano, że umarł na wrzód żołądka. „Zabezpieczano” też groby (w żargonie oficerów SB „zabezpieczanie” to bardzo ważne słowo). Gdy rodzina Janusza Żebrowskiego odważyła się napisać, że „zginął w wydarzeniach grudniowych”, bezpieka z uporem niszczyła tabliczkę na grobie.

Równocześnie rozpoczęło się identyfikowanie uczestników rewolty. Od 14 grudnia 1970 roku do 30 czerwca 1971 roku w sprawie „Jesień ’70” zewidencjonowano 2630 osób biorących bezpośredni udział w wydarzeniach. Po dokonaniu wstępnej selekcji rozpoczęto inwigilację 1014 osób. W 1972 roku kontrolowano już „tylko” 200 „najgroźniejszych” osób. Jedynym widomym dla wszystkich elementem walki z Grudniem były aresztowania i zwolnienia z pracy. Dotyczyły one najaktywniejszych uczestników strajku i demonstracji nie tylko z 1970 roku, lecz również z kolejnych miesięcy następnego roku, kiedy to publicznie domagano się realizacji żądań zrodzonych w Grudniu oraz upamiętnienia ofiar. Ogółem w latach 1971 – 1972 tylko z gdańskich zakładów wyrzucono ponad 300 osób.

Najważniejszym w koncepcji SB elementem kontroli stoczniowców miała być agentura. Po Grudniu, zaledwie w ciągu dwóch miesięcy rozbudowano ją w województwie gdańskim aż o 145 jednostek. Zaprogramowano ją nie tylko na dostarczanie informacji, lecz również działania dezintegrujące. Szczególnie perfidnymi działaniami objęto przywódców robotniczych. Poddano ich intensywnej inwigilacji, a jednocześnie starano się skompromitować. Nie wahano się ingerować w życie rodzinne, wysyłając do żon donosy.

Działania SB wspomagała potężna machina propagandowa kompromitująca Grudzień w oczach opinii publicznej jako chuligańskie ekscesy, gdy w rzeczywistości były one marginesem, i to prowokowanym przez SB.

Gdy władzy zdawało się, że grudniowe rany się zabliźniły, a ludzie zapomnieli, garstka gdańskich opozycjonistów skupionych w Wolnych Związkach Zawodowych i Ruchu Młodej Polski, odczytując zmiany dokonane w świadomości społecznej przez legendę Grudnia, zaczęła organizować opór. Do przypominania wolnościowych idei wykorzystywała kolejne rocznice tragedii. W 1977 roku odbył się pierwszy wiec pod bramą nr 2. Przyszło niewielu. W 1979 roku było już około 5 tysięcy demonstrantów! Jeden z mówców, Dariusz Kobzdej, mówił: „Zbliża się czas, kiedy zdobędziemy to, o co walczymy: wolną ojczyznę”. W sierpniu 1980 na stoczniowej tablicy z 21 postulatami pojawił się również ten z żądaniem budowy pomnika ofiar Grudnia. Wtedy też chyba wszyscy uwierzyli w słowa „Ballady o Janku Wiśniewskim”: „Nie płaczcie matki, to nie na darmo”. Od momentu budowy pomników nikt nie był w stanie wymazać symbolu 1970 roku z pamięci narodowej. Ale na realizację proroctwa Kobzdeja przyszło jeszcze poczekać.

Dr Janusz Marszalec,IPN, oddział w Gdańsku

Gdy w końcu grudnia 1970 roku Krzysztof Dowgiałło pod wrażeniem „czarnego” gdyńskiego czwartku pisał „Balladę o Janku Wiśniewskim”, nie mógł przypuszczać, że po latach stanie się ona najbardziej znanym songiem wolności epoki komunizmu w Polsce. Były w niej: rozpacz, gniew i bezsilność. Były też słowa niepasujące do nastroju Wybrzeża po ostrym strzelaniu do ludzi i nocnych, ponurych pogrzebach stoczniowców: „Nie płaczcie matki, / To nie na darmo…”

Pozostało 96% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką