To była ostatnia próba utrzymania niepodległej Polski. Armia sowiecka wchodziła już na praskie przedmieście Warszawy. Mieliśmy za sobą doświadczenie Wilna i Lwowa. Było oczywiste, że albo Warszawa zostanie opanowana przez Polaków i może pojawi się tam polski rząd z Londynu, albo żadnych szans na utrzymanie niepodległości nie ma – mówił wczoraj Lech Kaczyński podczas obchodów 64. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Polskiemu prezydentowi towarzyszył prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves.
– My nie obchodzimy rocznicy klęski Powstania Warszawskiego, obchodzimy rocznicę tragiczną, ale niezbędną w naszej historii; my czcimy bohaterów i wyjątkowo bohaterską armię – mówił Lech Kaczyński.
Jak przypomniał, decyzja o wybuchu powstania kosztowała życie setek tysięcy mieszkańców Warszawy i dziesiątek tysięcy żołnierzy. Podkreślił, że „rocznicę tego wydarzenia czcimy i czcić będziemy w każdy dostępny sposób”.
Prezydent uhonorował pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski generała Antoniego Chruściela „Montera” (dowódca wszystkich sił zbrojnych powstania, zmarł w 1960 r.) oraz Jana Rodowicza „Anodę” (trzykrotnie ranny w powstaniu, zginął w 1949 r. podczas przesłuchań na UB). Niższe rangi Polonii Restituty otrzymało kilkudziesięciu żyjących kombatantów. Lech Kaczyński ocenił, że te uroczystości odbywają się „dużo, dużo za późno”.
– Gdyby inny los zgotowano nam po roku 1945, powinny odbywać się 60 i więcej lat temu. Ale nawet uwzględniając, że wolność przyszła do nas dopiero w roku 1989, to i tak mamy tu prawie 20 lat spóźnienia – powiedział Lech Kaczyński.