Tak właśnie jest z książką „Sonderkommando”, wywiadem-rzeką ze Shlomo Venezią, jednym z ostatnich żyjących członków tej ponurej formacji działającej w Auschwitz-Birkenau. „Sonderkommando” to wstrząsająca lektura – tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Venezia – urodzony w 1923 r. grecki Żyd z Salonik – został przydzielony do pracy w komorze gazowej. Pomagał skazanym w rozbieraniu się, wyciągał z komory ich martwe ciała, golił im głowy, a następnie palił zwłoki w podziemnych krematoriach. Po latach otwarcie opowiada o tej przerażającej działalności, posługując się suchym, fachowym językiem. Nie szczędzi drastycznych szczegółów anatomicznych, gdy mówi o reakcjach ludzkich organizmów na działanie cyklonu B, opowiada o rozpaczy ofiar i sadyzmie niemieckich strażników nadzorujących pracę Sonderkommando. Ze szczegółami technicznymi opisuje działanie fabryki śmierci – także swoją pomoc przy morderstwach dokonywanych przez esesmanów. „Człowiek, który prowadził ofiarę, musiał mieć opanowaną technikę trzymania nieszczęśnika podczas egzekucji – należało ręką dotykać ucha ofiary, by kiedy padnie strzał, zręcznie pochylić jej głowę, bo krew tryskała jak z fontanny. Jeśli zaś pechowo spadła na Niemca, wściekał się, karał nas, zabijał na miejscu”.
Dlaczego więźniowie brali udział w tym procederze? Venezia mówi o tym bez ogródek – działał tu instynkt samozachowawczy. Odmowa pracy w Sonderkommando równała się z wydaniem na siebie wyroku śmierci. Podobno w krematorium w Birkenau zdarzyło się to zaledwie dwa czy trzy razy.
W relacji Venezii razi próba bagatelizowania znaczenia i szkodliwości działań Sonderkommando. „Pilnowałem, żeby w rozbieralni wszystko przebiegało możliwie spokojnie. (...) Nie sądzę, by można to było uznać za kolaborację, staraliśmy się tylko trochę ulżyć cierpieniom ludzi idących na śmierć. Pomagałem starszym osobom w rozbieraniu się, próbowałem uchronić więźniów przed biciem” – wspomina.
[i]Shlomo Venezia; sonderkommando; wyd. Prószyński i S-ka Warszawa 2009[/i]