Międzywojenne zdarzenia niecodzienne

Dość smucenia się i traktowania przeszłości na klęczkach. Przecież w tym mieście żyli ludzie weseli, często szaleni, cwaniacy i drobni przestępcy, tworzący specyficzny klimat stolicy. Postanowiliśmy kilka razy w roku przypominać go, ku uciesze i poprawieniu nastrojów

Publikacja: 20.06.2010 17:30

Nasi pradziadowie zamiast telewizji mieli życie podwórkowe, którego sercem był cieć – źródło wszelak

Nasi pradziadowie zamiast telewizji mieli życie podwórkowe, którego sercem był cieć – źródło wszelakiej informacji oraz pierwsza instancja rozwiązywania lokalnych konfliktów. Etapem drugim było pranie się lokatorów, zaś trzeci etap komentowany był już przez stołeczne gazety, z których czerpaliśmy natchnienie do tych varsavianów

Foto: NAC

Najsmakowitsze anegdoty i informacje publikowane były w latach międzywojennych, gdy prasa ewoluowała już w kierunku sensacji. Nie będziemy cytować za każdym razem gazet, z jakich korzystaliśmy, ani dat, bo zrobi się nudna wyliczanka. A ma być ciekawie i wesoło.

Kto dziś wie, że wywiadowcy komisariatu XIII zatrzymali na ulicy Miłej niejaką Cypojrę Sznyterman (zam. Krochmalna 13), która niosła wielką pakę ubrań? A przy okazji po drugiej stronie ulicy cywilni policjanci dostrzegli znanego złodzieja i pasera Izraela Joska Mancklajda (Nalewki 49), którego też capnęli. Jak się okazało, wynajął on panią Cypojrę do niesienia garderoby, jaką skradł Moszkowi Ubogiemu (Sienna 24). A ten wcale nie był taki ubogi, gdyż wartość ubrań przekraczała tysiąc złotych, to jest – przed wojną – całkiem pokaźną sumę. Przy okazji dokonano rewizji w domu brata, też pasera – Abrahama Mancklajda (Miła 13), gdzie w zamurowanej skrytce znaleziono biżuterię wartą kilkanaście tysięcy złotych.

Powyższa anegdotka pochodzi z lat 30. Wydawałoby się, że to nie tak dawno, a przecież to już 80 lat...

Skąd brać pieniądze?

Odpowiadamy – z każdego miejsca, nawet z bramy. Wyobraźcie sobie, że właściciel kamienicy przy Marszałkowskiej 44 – pan Zejdenbeutle – zamurował wejście do swego domu, a powstałą przestrzeń wynajął fryzjerowi i już miał kolejną forsę. Powstał jednak problem – co zrobić z lokatorami? Na razie poradzili sobie oni, wchodząc do mieszkań klatką prowadzącą od sąsiedniej bramy w budynku pana Jackowskiego. Ale ten z czasem miał dość brudów oraz szumów na schodach, podał więc Zejdenbeutla do sądu i wygrał. Mając wyrok w kieszeni, nakazał szybkie zamurowanie wrażej klatki schodowej, w wyniku czego paru lokatorów nie miało jak wyjść z domu. Pan Szpigelman wyskoczył oknem i zdążył, a pan Borzętowicz uciekł drzwiami w trakcie zamurowywania. I Zejdenbeutle musiał wymówić fryzjerowi.

Kogoś mało obytego z Warszawą dziwić może mnóstwo nazwisk żydowskich, ale nie podajemy ich gwoli dodania oryginalności. Wymieniamy je, bo od połowy XIX wieku do wybuchu II wojny światowej jedna trzecia ludności miasta była starozakonna. I trudniła się nie tylko zacnymi zawodami. Przypadek Dwojry Tenenbaum (Złota 52) dowodzi, że wciąż nieźle zarabiało się na najstarszym zawodzie świata. Rzeczona dama, pod nieobecność swego konkubenta Jankiela Krybusa, który poszedł siedzieć, prowadziła dwa wesołe domki. Jeden przy Siennej, drugi przy Grzybowskiej. Ta informacja nikomu się już nie przyda, bo nie ma tych budynków. Podobnie jak całego tamtego świata. I nie ma też przy Siennej czteropokojowego mieszkania, jakie sprawiła sobie Dwojra, ani też willi w Falenicy za 30 tys. zł.

Jak nie z interesów, jakie dziś zwiemy „agencjami towarzyskimi”, to łatwa forsa pochodziła z nielegalnych kasyn. Jedno zlikwidowano przy Wilczej 64 w lokalu niejakiej Florentyny Galińskiej, gdzie kręciła się „pokaźnych rozmiarów ruleta”, a drugie na Wspólnej 40, przy której Stanisław Brona urządzał spotkania dla kilkunastu osób.

Do roboty!

Żeby grzeszyć, trzeba wiedzieć jak. A do złodziejskiej roboty niezbędne były specjalne narzędzia. Policja ustaliła, że wyrabiał je St. Maron, mieszkający przy Nowodworskiej. Oczywiście capnięto go. A komplet przyrządów znaleziono u 24-letnie Marka Balbusa, znanego nie tylko z bezczelności, ale i pomysłowości. Otóż nosił on przy sobie szminkę do charakteryzacji i często z niej korzystał. Jak ustalono, tylko w jednym dniu obrobił dwa mieszkania przy Żelaznej 64 – Gotta Pereca oraz Moszka Goldfarba – i to w czasie obecności właścicieli. Część rzeczy spieniężył u Ryfki Szpirko (Dzielna 52), prowadzącej paserski interes w imieniu męża – kasiarza, który parę lat wcześniej miał sporego pecha i teraz zza krat pisał ckliwe listy. Resztę dobra Balbus zaniósł do Ryfki Chany Karaś przy Stawkach 65, prowadzącej skład kradzionych towarów.

Jedni kradli, inni robili przekręty – jak np. znany oszust Wacław Kotulski, który ustalił, że właściciele placu przy Zwierzynieckiej 3 wyjechali na dłużej za granicę i ślad po nich... Otóż Kotulski postawił na tym terenie parterowe budynki, które zaczął wynajmować. Interes szedł dobrze, ale tylko do momentu, w którym jeden ze stójkowych nie nabrał podejrzeń, w związku z czym skończyła się łatwa forsa.

Tymczasem ciężko pracujące towarzystwo – a więc czarnogiełdziarze, nielegalni bookmacherzy i karciarze – zostało zatrzymane podczas obławy w trzech znanych kawiarniach, w tym u Lardellego oraz Kleszcza. 36 osób poszło siedzieć. A właściciele zacnych lokali najedli się sporego wstydu, bo prasa z upodobaniem wymieniała adresy.

Kto nie siedział, to żebrał. Więc Wydział Opieki Społecznej magistratu wpadł na pomysł sprzedawania po 20 złotych tabliczek z napisem: „Żebrakom wstęp wzbroniony”. Jak podawały międzywojenne gazety, akcję prowadzono przez kilka lat, mając nadzieję na zebranie sumy niezbędnej do uruchomienia schroniska dla żebraków. Szczytne, choć nieco oryginalne założenie.

Wariaci

Sprawa jest nieco tajemnicza, bo niestety nie znamy nazwiska sprawcy, ale za to wiemy, co zrobił. Otóż wkradł się do „trupiarni”, jak napisano, położył koło nieboszczyka i przykrył prześcieradłem. Wtedy wszedł stolarz – Józef Jackiewicz – by pobrać miarę na trumnę. Po zmierzeniu naszego wariata zapisał dane, a wtedy domniemany nieboszczyk uniósł się i odezwał: „Jak to, mnie zmierzyłeś, a tamtego nie?”. Jackiewicz padł na ziemię bez przytomności. Po godzinie odnalazł go grabarz, który dorożką zawiózł do szpitala, gdzie jednak nie zdołano go doprowadzić do pełnej przytomności umysłu i Jackiewicza przewieziono do psychiatryka.

Kolejnym świrem był masażysta Bernard Wilk, znany podobno w kilku miastach, który wyłudzał pieniądze od staruszek za wykupywanie dusz z czyśćca, a ludzi żyjących – od śmierci. Jak ustaliła policja, inkryminowany rozpinał prześcieradło, chował się za nim i grubym głosem wyznaczał sumy za wykup. Były całkiem spore.

W okresie międzywojennym ludźmi targały różne emocje.

W rejonie podwarszawskiego Zaborowa dwóch krewkich młodzianków tak zaawanturowało się o pannę, że 20-letni Kazimierz Szelichowski zdzielił konkurenta orczykiem przez łeb, pozbawiając go życia. To pierwszy udokumentowany przypadek użycia tego narzędzia, na jaki się natknąłem.

Nie słyszałem też nigdy, by jakaś dama warta była 28 ciosów widelcem. A tyle doliczył się lekarz pogotowia na mężczyźnie przywiezionym z przyjęcia przy ulicy Złotej 58.

Namiętności targały też niewiastami. Jak ustaliła prokuratura – Józef Poleski (Łucka 34) miał trzy żony (podobno naraz), ale prowadził interes z drugą.

A ta podstawiała go bogatym pannom, od których wyłudzał pieniądze. Za co – możemy się domyślać. Na koniec domyśliła się i trzecia żona, która z zazdrości Józiowi wypaliła oczy witriolem, czyli kwasem siarkowym. Co podajemy różnym cudzołożnikom – ku rozwadze.

Wojna ludzi wymęczyła, a za komuny fantazja w nich upadła. Wątpię, by nasze prawnuki znalazły w gazetach z 2010 roku tyle smakowitych, warszawskich anegdot...

 

Najsmakowitsze anegdoty i informacje publikowane były w latach międzywojennych, gdy prasa ewoluowała już w kierunku sensacji. Nie będziemy cytować za każdym razem gazet, z jakich korzystaliśmy, ani dat, bo zrobi się nudna wyliczanka. A ma być ciekawie i wesoło.

Kto dziś wie, że wywiadowcy komisariatu XIII zatrzymali na ulicy Miłej niejaką Cypojrę Sznyterman (zam. Krochmalna 13), która niosła wielką pakę ubrań? A przy okazji po drugiej stronie ulicy cywilni policjanci dostrzegli znanego złodzieja i pasera Izraela Joska Mancklajda (Nalewki 49), którego też capnęli. Jak się okazało, wynajął on panią Cypojrę do niesienia garderoby, jaką skradł Moszkowi Ubogiemu (Sienna 24). A ten wcale nie był taki ubogi, gdyż wartość ubrań przekraczała tysiąc złotych, to jest – przed wojną – całkiem pokaźną sumę. Przy okazji dokonano rewizji w domu brata, też pasera – Abrahama Mancklajda (Miła 13), gdzie w zamurowanej skrytce znaleziono biżuterię wartą kilkanaście tysięcy złotych.

Pozostało 86% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem