Już w średniowieczu wiedziano, że zaraźliwych chorych należy izolować. Była to epoka stosowania twardych metod; nikt się wtedy z nikim w żadnej sprawie nie cackał. Zdawano sobie sprawę, że zarazy mogą przywlekać statki – przykładem Wenecja, sławny port, do którego, jak obliczyli historycy, w latach 900–1500 dżuma przypłynęła 63 razy. „Doświadczenie to sprawiło, że w wielu portach wprowadzano przymusowy okres obserwacji okrętów i podróżnych, który zazwyczaj trwał 40 dni, skąd poszła z czasem (z włoskiego) nazwa kwarantanna, ogólna dla zarządzeń izolacyjnych tego rodzaju” (Władysław Szumowski, „Historia medycyny”, s. 399, Kraków 1935).
Na epidemicznej empirii bazowano przez następnych kilkaset lat. Dopiero w XIX wieku do epidemii i kwarantanny w naukowy sposób podszedł dr Adrien Proust. Jego współcześni mawiali o nim z życzliwym przekąsem, że najchętniej objąłby kwarantanną wszystko i wszystkich, cały świat. A jednak, mimo że na tym polu położył niezaprzeczalnie kolosalne zasługi, tego „czempiona kwarantanny” przyćmił sławą jego syn Marcel, autor cyklu powieściowego „W poszukiwaniu straconego czasu”, który spędził ostatnie lata życia w warunkach dobrowolnej kwarantanny. I na to właśnie patrzył ze zgrozą jego ojciec. To się nazywa chichotem historii.
Marcel miał dwa latka, gdy dr Proust opublikował „Essai sur l’hygiene internationale” (1873). Praca ta przyniosła doktorowi światowy rozgłos. Dziś byłby epidemiologiem, wtedy jednak nie stosowano jeszcze tego pojęcia, toteż był „higienistą”. Ale nie teoretykiem. W czasach, gdy maszyna parowa rewolucjonizowała transport lądowy i wodny, gdy imperia kolonialne oplatały sieciami komunikacyjnymi Azję, Afrykę i Europę, dr Proust specjalizował się w badaniach nad migracjami i towarzyszącymi im falami epidemicznymi. Dziś powiedzielibyśmy, że był promotorem i propagatorem zdrowia publicznego. Z premedytacją odwiedzał ogniska chorób w Rosji, Persji, w obrębie imperium osmańskiego, w Maghrebie. W sumie pociągami i statkami przemierzył kilkadziesiąt tysięcy kilometrów – w poszukiwaniu straconego czasu w walce z epidemiami. W przeciwieństwie do syna tkwiącego latami w zamkniętym pokoju wiódł życie ogromnie aktywne, na miarę niespożytych bohaterów powieści Jules’a Verne’a. Dlatego właśnie teraz warto „ekshumować” tego lekarza, uczonego i wizjonera. Wyprzedzał swój czas, gdy mówił o kordonie sanitarnym w aspekcie międzynarodowym, co nazywał „sequestration”.
„Sequestration rygorystycznie przestrzegana, przerwanie połączeń lądowych i morskich umożliwiło uzdrowienie niektórych regionów i krajów” – pisał w „Essai sur l’hygiene internationale”. Mimo że odwiedzał ogniska zarazy na całym świecie, nigdy nie złapał żadnej zakaźnej choroby. Jak to możliwe? Kwitował to jednym zdaniem: wystarczy często myć ręce i twarz.