Szmuglowali wszyscy moi sąsiedzi – opowiada Janina Dziekońska (rocznik 1923), która na Starówce mieszka od urodzenia.
– Byłam młoda, to się do tego nie pchałam. Ale widziałam, jak przerzucano worki z żywnością przez mur. I jak policjant brał pieniądze za to, by nie przeszkadzać – wspomina kobieta. – Innym razem spotkałam znajomego z workiem na plecach. Widzę, że on jakoś dziwnie się męczy. A przecież ziemniaki nie są takie ciężkie. Zdradził, że ma broń dla getta.
Stoimy przy ul. Freta, równoległej do Koźlej. Sąsiadujące domy należały do dwóch zupełnie różnych światów.
– Miejsca, gdzie granica biegła między posesjami, były idealne do szmuglu – wyjaśnia historyk Jacek Leociak, którego książka „Spojrzenia na warszawskie getto” ukaże się w najbliższych dniach.
Autor szuka śladów nieistniejącego miasta. Przywraca je pamięci.