Rozprawy nożowe, czyli tania skóra bliźniego

Lektura gazet z przełomu XIX i XX w. doprowadziła mnie do wniosku, że najważniejszym argumentem w sporach prywatnych był nóż. Dźgali się wszyscy – mężczyźni, kobiety, a nawet dzieciaki.

Aktualizacja: 02.10.2011 12:53 Publikacja: 01.10.2011 14:00

Lata 30. Tajniacy zatrzymują podejrzanego. Jeden trzyma go na muszce, bo może mieć ostre narzędzie

Lata 30. Tajniacy zatrzymują podejrzanego. Jeden trzyma go na muszce, bo może mieć ostre narzędzie

Foto: Archiwum

Przed dwoma laty, pisząc o występkach naszych pradziadów, opisałem historię z 1909 r., jak mi się wówczas wydawało – kuriozalną. Otóż przy ulicy Czerniakowskiej 65 „35-letni Józef Helkowski wraz z przyjaciółką urządził głośną pijatykę". Inni lokatorzy mieli dość i kiedy prośby o ciszę nie poskutkowały, sięgnęli po skuteczniejsze metody. Helkowski z przyjaciółką „otrzymali głębokie rany nożowe". Wcześniej wydawało mi się, że to rzecz niebywała; dziś wiem, że rżnięcie nożami było na porządku dziennym.

Zwykłe awantury

Kroniki z 1911 r. wspominają o straszliwym Kuźmie Nikandrowie, który jak tylko sobie podpił, to sięgał po kozik.

„W barze przy Stalowej No 19 przekupień, znany awanturnik Nikandrow posprzeczawszy się ze swoim szwagrem Józefem Kluską dobył noża i zadał mu cios w prawy bok. Za Kluską ujął się zięć tegoż, Szymon Rek, któremu Nikandrow rozpruł brzuch tak, iż wypadły wnętrzności (...) Córka Kluski 36-letnia Stanisława Kostańska chciała wyrwać nóż z ręki rozjuszonego Nikandrowa, lecz ten wymierzył jej również cios i przebił lewe ramię". Rzezimieszka aresztowano i dostarczono do cyrkułu, gdzie odpłacił za swe grzechy. Otóż nim stanął przed sędzią, zwyczajowo był obity przez policjantów, którzy zniechęcali go w ten sposób do powtarzania podobnych zachowań. Za lekkie grzechy lali lekko, ale za bandytyzm tłukli niemiłosiernie.

Nóż był ostatecznym argumentem w awanturach, ale podkpiwano sobie, że znanym i stosowanym powszechnie.

W nieoświetlonej dostatecznie ulicy Wąski Dunaj doszło do kilku poważnych sporów. Jak relacjonował reporter „Kuriera Warszawskiego" – nie mogąc osiągnąć porozumienia kilku panów zaczęło się prać, a potem sięgnęło po skuteczniejsze sposoby. Niejaki Klejnert otrzymał trzy poważne ciosy, których sprawcę dość szybko zatrzymano. „To nożowiec Władysław Rzempliński, przezwany po złodziejsku – Rzempik, z  zawodu szewc, a pomagał mu inny łotr, Bolesław Szlaski, którego także aresztowano".

Przy tej samej ulicy w 1903 r. „w zakładzie wyrobu kopyt szewckich 3 szewców biło się z 3 napastnikami. Ująwszy za noże szewckie dopełnili na sobie popularnej operacji poprucia taniej skóry bliźniego".

Narzędzia były wówczas niezwykle ostre, skutkiem czego nierzadko wypadały wnętrzności. To mało sympatyczne, ale prawdziwe. Takoważ przygoda spotkała przy ulicy Okopowej Jana Tkaczenkę, którego koledzy czymś zdenerwowani porządnie podziabali. Tkaczenko otrzymał „dwie rany w brzuch, skutkiem czego kiszki wypadły". Ofiara nie chciała wydać sprawców, „mówiąc, że po przyjściu do zdrowia sprawiedliwość sam im wymierzy". Paradoksalnie była to kara gorsza od wyroku sądowego, bowiem wieść o planowanej zemście roznosiła się szybko i bandyci czuli się niezbyt swojo. Nawet jeśli taki Tkaczenko nie był specjalnym chojrakiem, to mógł się zaczaić za rogiem.

Pomocnik napadowy

Nożami dźgano się w mieście o przysłowiowe byle co. Na początku listopada 1903 r. „Kurier Warszawski" podsumował miniony dzień tytułem „Krwawa niedziela". Otóż „pogotowie przez dzień wczorajszy wzywane było do 23 wypadków, z tych do 17 pokaleczonych nożem w bójkach i raz przyjechało do trupa człowieka zabitego nożem w napadzie ulicznym". Bilans kolejnej niedzieli to: nóż w klatce piersiowej (Nowogrodzka 33), tuż koło serca (Górczewska), trzy rany w szyję (Burakowska 9), dwie dziury po nożu na ramionach (Mokotowska) i kilka innych przypadków, które opatrzono w cyrkułach.  Tak, tak, to nie pomyłka – lżej rannym pomagali sami policjanci, podczas przyjmowania zgłoszenia. Rozprawy nożowe były bowiem wówczas czymś tak oczywistym, że nie dziwiono się im.

I w tym miejscu coś – pro domo sua. Otóż przed paroma laty całe piętro mojej klatki schodowej zalane zostało krwią. Dama przebywająca na melinie, pobita przez swego wielbiciela, odpłaciła mu się, pakując dwa razy scyzoryk w serce; facet przeżył. Lokatorzy mieli tego dość, obawiali się o bezpieczeństwo, napisałem więc skargę, używając dawnego określania – „rozprawa nożowa", co jak – mi mówiono – niezwykle ucieszyło osoby w magistracie.

Cofnijmy się jeszcze raz o sto lat. Ostrych narzędzi używali wtedy też i złodzieje do zastraszania przechodniów. Kiedy ktoś stawiał rabusiowi opór, ten dźgał nożem, po czym wyrywał portfel. Nic więc dziwnego, że kozik zwano pomocnikiem napadowym. „Na ul. Sliskiej na Alfonsa Mieczysława Woińskiego (Białostocka 41) napadł złodziej pobytowy Stanisław Puchalski, zadając mu cios nożem w szczękę i brodę", po czym zbiegł z łupem. Termin „złodziej pobytowy" znaczył w różnych okresach  albo kogoś przebywającego w stolicy na gościnnych występach, albo osobnika, któremu zakazano pobytu w mieście i którego wyrzucono poza jego granice.

Czym skorupka za młodu

Życie uczyło, że od młodych lat należy posiąść umiejętność posługiwania się ostrym narzędziem; przynajmniej gdy pochodziło się z nieco niższych sfer. Nic więc dziwnego, że „w podwórzu domu No 3 przy Gęstej 16-letni Wincenty Mętlak, syn dorożkarza zamieszkałego w tymże domu, w bójce z 11-letnim Janem Słowickim, synem wyrobnika z tegoż domu, zadał mu cios nożem w lewą rękę".

Dźgały się nie tylko dzieciaki. „Przy Białostockiej do mieszkania Balbiny Wimpelskiej przyszła jej kumoszka Felicja Żukowska, a mając jakąś złość, po krótkiej a dobitnej wymianie zdań, zraniła ją nożem w rękę". Nowolipki 66, Aleje Jerozolimskie 54, Wilcza 12 – to adresy napadów na kobiety z października 1903 r. Dźgano w ramię albo cięto po twarzy i wyrywano torebki. Z relacji świadków wynikało, iż sprawcami napadów były też kobiety, a policja podejrzewała, iż działały nawet całe babskie gangi.

Po I wojnie światowej liczba przypadków użycia ostrych narzędzi zaczęła spadać, co było skutkiem sprawności policji. Ponieważ telefony okazały się coraz bardziej dostępne, poszkodowani dzwonili po pomoc, a funkcjonariusze przyjeżdżali samochodami albo zwykłymi rowerami. Częściej łapali nożowników i ci zaczęli zastanawiać się, nim sięgnęli po kozik. Rozprawy nożowe powoli odchodziły do historii.

Przed dwoma laty, pisząc o występkach naszych pradziadów, opisałem historię z 1909 r., jak mi się wówczas wydawało – kuriozalną. Otóż przy ulicy Czerniakowskiej 65 „35-letni Józef Helkowski wraz z przyjaciółką urządził głośną pijatykę". Inni lokatorzy mieli dość i kiedy prośby o ciszę nie poskutkowały, sięgnęli po skuteczniejsze metody. Helkowski z przyjaciółką „otrzymali głębokie rany nożowe". Wcześniej wydawało mi się, że to rzecz niebywała; dziś wiem, że rżnięcie nożami było na porządku dziennym.

Pozostało 91% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy