Ten siedemnastowieczny okręt nie pływa już oczywiście po morzach i oceanach, a czas swej świetności miał wyjątkowo krótki, ale muzeum mu poświęcone (Vasamuseet) należy do największych atrakcji Szwecji i jest absolutnie wyjątkowe w skali całego świata.
Historia „Vasy" (vasa, czyli snopek – herb szwedzkiej dynastii panującej, polskiej zresztą też) zaczęła się w 1625 r. z chwilą podjęcia decyzji o budowie. Lew Północy, król Gustaw Adolf – największy geniusz militarny epoki, postanowił wzmocnić swą flotę, rodzaj broni niewątpliwie kluczowy w prowadzonych przez niego kampaniach, nowym potężnym okrętem. Galeony tej klasy należały do największych jednostek I połowy XVII wieku i zaliczane były do tzw. Regalskeppet – okrętów królewskich. Projekt zlecono doświadczonemu mistrzowi szkutniczemu z Holandii Henrykowi Hybertssonowi.
Zasadniczym materiałem było drewno dębowe – do budowy okrętu ścięto ponoć 1000 tych cennych drzew. Poza imponującym uzbrojeniem ofensywnym złożonym z przeszło 60 dział rozmieszczonych na dwóch pokładach artyleryjskich (w tym 48 ciężkich dział 24-funtowych) szwedzki kolos porażać miał bogactwem snycerskiego zdobnictwa – ilość rzeźb była zupełnie wyjątkowa, a okręt przypominał pływający pałac, świadczący o potędze i zasobności państwa. „Vasa" miał długość 69 m i szerokość 12 m, wyporność sięgała 1210 ton (pojemność 400 łasztów – największe ówczesne polskie okręty miały po 200 łasztów). W 1628 r. został zwodowany, a następnie był wyposażany.
10 sierpnia wypłynął ze sztokholmskiego portu w swój pierwszy rejs. Nie trwał on zbyt długo, po przepłynięciu ponad kilometra olbrzym przewrócił się na lewą burtę i zatonął, pogrążając w odmętach kilkudziesięciu ludzi. Kapitan Sofring Hansson, część załogi i osób towarzyszących (rejs miał niezwykle uroczystą oprawę i na jego pokładzie znaleźli się także członkowie rodzin) uratowali się. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, iż na pokład nie zamustrowano jeszcze kilkuset przewidzianych żołnierzy piechoty. Okręt, który miał być jednym z największych atutów w wojnie z Rzecząpospolitą i batem na krnąbrny Gdańsk, okazał się kosztowną pomyłką. Wszystko wskazuje na to, że został niewłaściwie zaprojektowany i źle umieszczono środek ciężkości (za mała część podwodna względem nawodnej – galeon miał wyjątkowo wysoką sylwetkę). Za lekki był także kamienny ładunek balastowy sięgający 120 ton. Mimo drobiazgowego procesu nikogo nie ukarano, zwłaszcza że główny projektant już nie żył. Kilkadziesiąt lat później udało się wydobyć większość luf i o okręcie zapomniano.
Został odnaleziony dopiero w latach 50. ubiegłego wieku i po żmudnych, trwających kilka lat pracach podwodnych podniesiono go z dna (głębokość przeszło 30 m) w 1961 r. Okazało się, że nie tyle wydobycie, ile zabiegi konserwatorskie stanowiły (i stanowią po dzień dzisiejszy) największe wyzwanie. Można powiedzieć, że „Vasa" przetrwał w doskonałym stanie, na co złożyła się specyfika Bałtyku i brak w jego wodach żarłocznego małża – świdraka okrętowego (Teredo navalis). Kadłub był w zasadzie nienaruszony, dookoła zalegały jednak tysiące elementów wyposażenia oraz dekoracje rzeźbiarskie, które po żmudnych zabiegach powróciły na swe miejsce. Przez wiele miesięcy wrak galeonu, umieszczony w specjalnie dla niego zaprojektowanym pawilonie, polewano wodą, by ostatecznie znaleźć właściwą substancję konserwującą – politlenek etylenu. Przez kolejne kilkanaście lat kadłub nasączano jego roztworem.