Nieodżałowanej pamięci lady Margaret Thatcher mawiała: „Nie możesz osiągnąć stabilizacji w gospodarce, jeżeli nie tniesz podatków". W dniu, kiedy obejmowała swój urząd na 10 Downing Street, obywatele brytyjscy zarabiający ponad 24 tys. funtów płacili podatek dochodowy w wysokości 83 proc. Już w pierwszym roku swoich rządów (1979 r.) pani premier zmniejszyła tę stawkę do 60 proc. W 1988 r. podatek ten spadł do 30 proc. Podobnie było z podstawową stawką podatku dochodowego, która została zmniejszona z 33 w 1979 r. do 25 proc. w roku 1988. Jaki był tego efekt? W ciągu zaledwie 11 lat lady Thatcher zmieniła oblicze swojej ojczyzny z zapyziałego i zadłużonego po uszy przez lewicowych populistów postimperialnego zaścianka Europy w prężne i nowoczesne mocarstwo gospodarcze i militarne. W ciągu 11 lat obniżyła bezrobocie z 12 do ok. 4 proc., zdusiła inflację z 22 do 3 proc., a udział wydatków publicznych z budżetu państwa zmniejszyła z 48 do 38 proc. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych sukcesów była radykalna obniżka stawek podatku dochodowego, prywatyzacja państwowych molochów i rozgonienie darmozjadów skupionych w tzw. związkach zawodowych.
Dokładnym przeciwieństwem takiego postępowania była polityka ekonomiczna rządu Baracka Obamy, którego lewicowe media stawiają za wzór nowoczesnego przywódcy. Tymczasem Obama niczym średniowieczny cyrulik leczył pacjenta chorego na anemię, upuszczając mu krew. 1 stycznia 2013 r. zaczęło obowiązywać w Ameryce siedem nowych progów podatku dochodowego – od 10 proc. za roczny dochód do 8925 dolarów aż do 39,6 proc. za dochód powyżej 400 tys. dolarów.
Rok wcześniej w USA obowiązywało sześć progów podatkowych, z czego ostatni wynosił 35 proc. i dotyczył indywidualnych oraz małżeńskich dochodów powyżej 388 tys. dolarów. Jak widać, cała koncepcja realizacji obietnic wyborczych 44. prezydenta USA polegała na prostym rozwiązaniu: okraść ludzi odpowiedzialnych i rozdać nieodpowiedzialnym. Podobno kilka wieków wcześniej wpadł na ten pomysł pewien bandzior z Sherwood. Ale to nieprawda. Ten bandycki mechanizm wymyślili już Fenicjanie.
Znamienne, że Obama podniósł podatki w setną rocznicę ustanowienia przez rząd federalny łamiącego konstytucyjną Kartę praw obywatelskich podatku dochodowego. Do 1913 r. obowiązywało w USA siedem progów podatkowych: od 1 do 7 proc. Najwyższą stawkę płaciła jedynie niewielka grupa obywateli cieszących się rocznym dochodem w wysokości ponad pół miliona dolarów, co odpowiada wartości 12 mln dolarów z 2013 r. Zaledwie cztery lata po wprowadzeniu tej rabunkowej daniny rząd Thomasa Woodrowa Wilsona, tłumacząc się wydatkami wojennymi, przeforsował na Kapitolu podatek dochodowy o 21 progach, od najniższego, zaledwie 2-proc., do najwyższego w wysokości 67 proc. Ale i w tym wypadku ten najwyższy dotyczył bardzo wąskiej grupy osób zarabiających rocznie powyżej 2 mln dolarów, czyli równowartość obecnych 40 mln.
Prawdziwą katorgę przeżyli amerykańscy przedsiębiorcy pod rządami Franklina D. Roosevelta. Od 1932 do 1944 r. najwyższa stawka podatku dochodowego urosła z 63 do 91 proc. W 1944 i 1946 r. w portfelu przedsiębiorcy, który uzyskał dochód w wysokości 200 tys. dolarów, po zapłaceniu podatku pozostawało zaledwie 18 tys. dolarów. Czy w takich warunkach opłacało się w ogóle prowadzić działalność gospodarczą?