Królestwo umiejących przegrywać

Są przekonani, że wymyślili piłkę nożną, a także dali światu golf, rugby, tenis, krykiet i wiele innych dyscyplin, nawet tenis stołowy. Świat wygrywa teraz z nimi w każdej z tych konkurencji

Publikacja: 22.07.2012 16:00

Rysunek przedstawiający mecz Anglia – Szkocja, około 1875 r.

Rysunek przedstawiający mecz Anglia – Szkocja, około 1875 r.

Foto: CORBIS/Bettmann

Mówi się, że mają obsesję na punkcie sportu. Że wymyślili i skodyfikowali większość znanych dyscyplin, które wraz z rozwojem XIX-wiecznego imperium podbiły kontynenty. Są postrzegani jako ci, którzy przestrzegają zasad czystej gry i zawsze potrafią podać rękę pokonanemu rywalowi.

Sporo w tym prawdy i trochę mitów, ale Wielka Brytania na pewno jest miejscem, gdzie ducha sportu rozumie się dobrze. Brytyjczycy kochają sport i aktywny wypoczynek, ale – jak niemal wszystko – na swój wyjątkowy, często ekscentryczny sposób.

Niektórzy brytyjscy historycy sugerują, że Brytyjczycy chętnie przeznaczają czas na bierne lub czynne uczestnictwo w rywalizacji, gdyż uprawianie sportu miało w przeszłości silne związki z nieśmiertelnymi nałogami ludzkości – spożywaniem alkoholu i zakładaniem się o pieniądze. Przykład podaje Muzeum Narodowe w Walii: już w XVII w. koło karczm stawiano specjalne okrągłe budynki, w których można było oglądać walki kogutów, obstawiając wyniki i pijąc do woli.

Muskularne chrześcijaństwo

Historycy nie mają jednak wątpliwości, że pojmowanie sportu na Wyspach ukształtowała w największym stopniu XIX-wieczna rewolucja przemysłowa, która ofiarowała ludziom pracy wolny czas i pewne nadwyżki dochodów. W połowie wieku pierwsze brytyjskie fabryki zaczęły dawać robotnikom wolne sobotnie popołudnia i połączenie tego zjawiska z kodyfikacją przepisów gry w piłkę nożną oraz powstaniem krajowego związku futbolowego (1863), szybkim rozwojem wyścigów konnych (od 1850 do 1870 r. w kalendarzu przybyło ponad 200 imprez), wydaniem w 1867 r. zasad walk bokserskich znanych od tego czasu jako sławne „Queensberry rules", ustaleniem reguł gry w rugby (1871), rozegraniem pierwszego turnieju British Open w golfie (1860) i pierwszego tenisowego Wimbledonu (1877) wydaje się oczywiste. Rozwój kolejnictwa od lat 30. XIX w. pozwolił wyspiarzom na jeszcze bardziej powszechny dostęp do imprez sportowych.

Przed czasem industralizacji sport na Wyspach uprawiano niemal wyłącznie w rytmie wyznaczonym porami roku i świętami religijnymi. Związki aktywności fizycznej z wiarą i Kościołem długo były w Wielkiej Brytanii silne. Jeszcze w 1880 r. w Birmingham jedna czwarta klubów piłkarskich miała początki we wspólnotach parafialnych. Podobnie było z rugby – w XIX-wiecznym Leeds każdy kościół miał swoją drużynę. Lord Harris, jeden z twórców brytyjskiego krykieta, pisał zaś w starym podręczniku gry: „...grać uprzejmie, honorowo, z poświęceniem to jest sama w sobie moralna lekcja w sali Bożego powietrza i słońca". Kościół, nie tylko anglikański, dostrzegał zalety sportu i na swój sposób je wykorzystywał. W 1887 r. grupa duchownych w Glasgow założyła klub Celtic, aby zatrzymać katolickich futbolistów w katolickiej instytucji.

Zorganizowany sport stał się w XIX w. drogą do wiktoriańskiej cnotliwości, promocji „muskularnego chrześcijaństwa", dążeniem do samodyscypliny, poświęcenia i obowiązkowości. Sposobem zamiany pełnej pasji i namiętności młodzieży w uczciwych, praworządnych obywateli.

Sport w tamtych latach stał się także dla wielu Brytyjczyków wyidealizowaną wersją odpoczynku na wsi, oderwaniem od codzienności w fabryce. Golf miał odzwierciedlać długie spacery w pięknym krajobrazie. Krykiet – zabawy na przydomowym domowym trawniku. Klasa średnia miała swój tenis. Klasa wyższa – polowania.

Właściciele fabryk, którzy początkowo stanowczo sprzeciwiali się grze swych robotników w piłkę nożną, zmienili zdanie, gdy zobaczyli, że sport to sposób na utrzymanie pracowników w zdrowiu, a także dobre narzędzie kontroli ich zachowań w czasie wolnym. Pracodawcy zaczęli nawet zachęcać do tworzenia drużyn, aby zwiększyć poczucie wspólnoty z zakładem. Dial Square, stworzona przez pracowników Royal Arsenal w Woolwich w 1886 r., stała się dziś Arsenalem. West Ham to zespół, który powstał nad Tamizą w 1895 r. w fabryce obróbki stali. Klub Newton Heath założony przez kompanie kolejowe Lancashire i Yorkshire nazywa się dziś Manchester United.

Klauzula mechanika

Historia rozwoju brytyjskiego sportu była też długo historią pogłębiania podziałów klasowych.

W latach 60. XIX w. wioślarze z uniwersytetów w Cambridge i Oxfordzie doszli do wniosku, że istotą rywalizacji nie jest walka o nagrody i pieniądze, ale czystość zabawy, wyłączne dążenie do doskonałości dla osobistego rozwoju ciała i ducha. Amatorstwo w najbardziej wysublimowanej postaci.

Takie idee zepchnęły w cień dawną rywalizację łodzi na Tamizie, gdy ścigali się zawodowi przewoźnicy. Podobnie było w innych dyscyplinach. Amatorstwu nadano wielką wartość, bo prawdziwi amatorzy mieli wystarczającą ilość pieniędzy, by nie martwić się przychodami ze sportu. Zawodowcy musieli godzić się z silnym podporządkowaniem i niskim statusem, niekiedy, jak w golfie – osobnymi wejściami do domku klubowego, osobnym transportem, gorszymi szatniami, traktowaniem jak służbę. Kapitanem drużyny krykieta zawsze był amator. W tym sporcie tylko raz do roku dwa rozłączne światy spotykały się, by zagrać wyjątkowy mecz: „dżentelmeni" kontra „gracze" (Gentlemen vs. Players). W domyśle po to, by udowodnić wyższość amatorstwa. Rozgrywano je od 1806 do 1962 r.

W wioślarstwie wprowadzono tzw. klauzulę mechanika. Stanowiła ona, że żadna osoba wykonująca pracę fizyczną nie może znaleźć się w osadzie startującej w regatach amatorów. Jack Kelly, złoty medalista olimpijski z 1920 r., nie mógł startować w regatach w Henley, bo był krótko murarzem.

Takie i podobne ideały amatorstwa Brytyjczycy eksportowali w świat i zarazili nimi także Pierre'a de Coubertina, twórcę ruchu olimpijskiego. Trwały długo, nawet do drugiej połowy XX w. Dziś niewiele z nich zostało, ale na Wyspach opór przed zmianami trwał najdłużej. Związek rugby oficjalnie nie zaakceptował istnienia ligi zawodowej i profesjonalizmu do 1995 r.

Po cygarach i szampanie

Brytyjczycy, niezależnie od społecznych i historycznych analiz, są przekonani, że większość najlepszych gier sportowych wymyślili sami, a ściślej rzecz ujmując – wymyślili je ich przodkowie. Na długiej liście jest nie tylko wielka klasyka: futbol, tenis, golf, rugby i krykiet, ale także boks, badminton, snooker, strzałki (darts), wyścigi konne (motorowe też), wędkarstwo muchowe, hokej na trawie i hokej na lodzie.

Burmistrz Londynu Boris Johnson w książce wydanej z okazji igrzysk przypomina, że tenis stołowy to nie jest żaden azjatycki wynalazek, tylko poobiednia zabawa wiktoriańskich dżentelmenów, którzy po posiłku stawiali książki (w roli siatki) na stole i pudełkami po cygarach odbijali korki od szampana. Nazywali to zajęcie wiff waff.

Są tacy, którzy wierzą, że baseball też ma brytyjskie korzenie, gdy w Anglii w jednym z wykopalisk znaleziono 260-letni dziennik, w którym był opis chłopca bawiącego się grą bardzo przypominającą dzisiejsze rozgrywki.

Co więcej, są na Wyspach tacy, którzy twardo będą bronić brytyjskości nowożytnych igrzysk olimpijskich. W sercu wiejskiej Anglii, w hrabstwie Shropshire, w pamiętającej średniowiecze miejscowości Much Wenlock żył bowiem dr William Penny Brookes. To on wznowił igrzyska, już w połowie XIX w.

Był pasjonatem sportu, interesował się starożytną Grecją, pisał do rządu greckiego petycje w sprawie nawiązania do antycznej tradycji w Atenach, ale przełomem stały się zorganizowane przez doktora igrzyska olimpijskie w Wenlock, które zaczynała procesja z orkiestrą idącą przez miasto, a potem były wyścigi taczek, biegi po torze, rzucanie podkowami, kamieniami, linami i pierścieniami oraz konkursy śpiewu.

Doktor Brookes zaprosił na jedną z imprez Pierre'a de Coubertina, pokazał co i jak, długo rozmawiali, a reszta jest historią. William Brookes zmarł cztery miesiące po pierwszych igrzyskach w Atenach w 1896 r. Coroczne igrzyska w Much Wenlock trwają do dziś, tylko konkurencje się zmieniają.

Z wyobraźni i sportowego zaangażowania Brytyjczyków wzięło się i przetrwało wiele imprez o wielkim prestiżu, które można śmiało określić perłami w koronie królestwa: Wimbledon, British Open w golfie, finał piłkarskiego Pucharu Anglii, wyścigi konne w Ascot, Wielka Liverpoolska, regaty wioślarskie w Henley, regaty żeglarskie w Cowes i międzynarodowe mecze krykietowe (zwłaszcza Ashes, czyli spotkania Anglia – Australia), których istota pozostaje nieznana połowie świata, ale druga połowa jest zachwycona.

Osobną częścią brytyjskiego krajobrazu sportowego pozostają setki, jeśli nie tysiące dyscyplin, o których słyszeli tylko nieliczni, a które też są ważną spuścizną narodową. Toczenie sera z góry, nurkowanie w błocie, wyścigi ślimaków, rzut kaloszem (czyli wellingtonem), regaty w wannach, siłowanie na stopy, rozliczne rodzaje dziwnych zapasów. Widziane na lokalnych festiwalach, w zapadłych wioskach i zapomnianych miasteczkach wciąż przyciągają chętnych i bawią. I tam wciąż są bliskie czasom królowej Wiktorii.

Urodzeni, by przegrać

Zadziwiające jest tylko to, że od lat brytyjska nacja, tak świetna w wymyślaniu, kreowaniu i organizowaniu wydarzeń sportowych, tak dumna z tradycji, która w nowoczesnym, nawet komercyjnym wydaniu ma się świetnie i przynosi chwałę (oraz zyski) Koronie, tak niewiele wygrywa. Wyjątkami potwierdzającymi regułę są tylko zwycięstwa piłkarzy Anglii w mistrzostwach świata w 1966 r. i rugbystów w 2003 r.

Tłumaczeń jest wiele. Jedni mówią, że Wielka Brytania to kraj urodzonych przegranych, którzy z klęsk uczynili cnotę. Dlatego pięknie pokonani są traktowani jak bohaterowie, a heroiczne klęski z przeważającymi siłami rywali są nieskończenie lepsze niż łatwe zwycięstwa. Psychologowie twierdzą, że Brytyjczycy przedkładają ducha drużyny ponad indywidualne korzyści, a kibice brytyjscy traktują sport znacznie bardziej emocjonalnie niż racjonalnie. Że mają w genach kulturowy opór przed technicznymi analizami i naukowymi dowodami. Praktycy sportu twierdzą, że to po prostu wieloletni brak nakładów na sport u podstaw rodzi kolejne klęski. Że jedna trzecia dzieci w szkołach podstawowych ma nadwagę.

Są też pocieszające Brytyjczyków diagnozy, które mówią, że porażki w sporcie to znak dojrzałości społeczeństwa. Cywilizowani i wykształceni ludzie nie muszą brać sportu zbyt poważnie i dlatego jego symbolem na Wyspach może być nawet skoczek narciarski – Eddie Orzeł.

Mówi się, że mają obsesję na punkcie sportu. Że wymyślili i skodyfikowali większość znanych dyscyplin, które wraz z rozwojem XIX-wiecznego imperium podbiły kontynenty. Są postrzegani jako ci, którzy przestrzegają zasad czystej gry i zawsze potrafią podać rękę pokonanemu rywalowi.

Sporo w tym prawdy i trochę mitów, ale Wielka Brytania na pewno jest miejscem, gdzie ducha sportu rozumie się dobrze. Brytyjczycy kochają sport i aktywny wypoczynek, ale – jak niemal wszystko – na swój wyjątkowy, często ekscentryczny sposób.

Pozostało 95% artykułu
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką