W grudniu Royal Navy pokonało pancernik kieszonkowy „Admiral Graf Spee" grasujący pod Buenos Aires. Zdarzenie miało ciąg dalszy w lutym 1940 r., kiedy Brytyjczycy uwolnili transport angielskich jeńców schwytanych przez zatopiony pancernik. Ponieważ atak nastąpił na wodach terytorialnych Norwegii, obie strony miały pretekst do kwestionowania skandynawskiej neutralności ? ze wszystkimi reperkusjami.
Kampania obfitowała w kuriozalne zdarzenia, lecz najosobliwsza potyczka nastąpiła 8 kwietnia 1940 r., gdy brytyjski niszczyciel „Glowworm" chciał staranować przeciwnika, jak w czasach admirała Nelsona. Jednak angielski pancerz nie sprostał niemieckiej stali i „Glowworm" sam poszedł na dno, nie wyrządzając krzywdy krążownikowi. Dwa inne niemieckie okręty przetrwały spotkanie z minami morskimi, ale dobił je omyłkowy nalot Luftwaffe.
Jednak odległe potyczki morskie nie wpływały na położenie milionów mężczyzn zmobilizowanych z początkiem września. Większość odbierała karty powołania z przekonaniem, że ojczyzna ich potrzebuje, ale poczucie sensu ulatniało się z każdym miesiącem gnuśności. Polska, o którą mieli się bić, dawno skapitulowała, a na granicy nic się nie działo. Chociaż żołnierze wciąż śpiewali o praniu, które rozwieszą na Linii Zygfryda, z wolna przestawali w to wierzyć.
Gazeta „Le Figaro" pierwsza użyła zwrotu „śmieszna wojna", by opisać absurd sytuacji panującej na fantomowym froncie. Zwrot znalazł odpowiednik w innych językach walczących armii. Dla Brytyjczyków była to „wojna udawana", dla Polaków „dziwna", a po niemiecku nazywała się Sitzkrieg, czyli „wojna siedząca" – jako żartobliwa parafraza blitzkriegu.
Żołnierze coraz mniej z tego rozumieli, nabierając wrażenia, że tracą czas na musztrze, nudnych patrolach i grze w karty, podczas gdy rodziny walczą z szalejącymi cenami i utratą zarobków. Wielu szukało sensowniejszych sposobów zabicia czasu, pracując w polu u okolicznych rolników. Po setnym odwołanym alarmie bojowym przestano je traktować poważnie, co rujnowało dyscyplinę i gotowość do walki. Rozumiejąc powagę sytuacji, dowództwo za kluczową inwestycję uznało zakup 10 tys. piłek, by zająć wojsko czymkolwiek. Dodatkowym czynnikiem, który demobilizował żołnierzy, były plotki o tajnych negocjacjach z Niemcami, które lada dzień skończą przedstawienie i pozwolą wrócić do domu. Działania ofensywne rozważano w perspektywie 1941 r., lecz nikt nie wiedział, co począć do tego czasu z milionami powołanych żołnierzy.
Szansa zaprzepaszczona we wrześniu odrodziła się w fińskiej wojnie zimowej. Mały naród, który stawiał czoło czerwonemu mocarstwu, z różnych powodów budził większą sympatię niż Polska. Stalin stworzył pretekst do osiągnięcia podstawowego celu aliantów, czyli odcięcia Niemiec od strategicznych surowców. Szczególnie szło o szwedzkie rudy żelaza transportowane koleją do portu w Narwiku, skąd prowadzi najkrótsza droga do Finlandii, akurat przez kopalnie żelaza w Kirunie. Nadto obrona Finów pozwalała atakować z irackich lotnisk kaukaskie pola naftowe, by pozbawić Hitlera sowieckiej ropy.
Plan zawierał więcej niewiadomych niż suma ryzyka związanego z polską kampanią wrześniową. Prowokował zacieśnienie sojuszu Stalina z Niemcami, a oczekiwana bierność Hitlera była tylko pobożnym życzeniem. Ponadto trzeba było się ułożyć z Norwegią i Szwecją, lecz małe kraje neutralne uważnie prześledziły lekcję, jaką dali Polsce alianci. Francuzom i Brytyjczykom przestano ufać do tego stopnia, że główną przyczyną podjęcia katastrofalnej interwencji w Grecji była desperacka próba odzyskania wiarygodności. Wolny od podobnych rozterek Hitler mógł wyprzedzać rywali o dwa posunięcia. Norweskie fiasko było ostatnim etapem przerażająco śmiesznej wojny, od początku do końca opłaconej krwią polskich żołnierzy – walczących także w Narwiku.
Najtrafniej ujął tę sprawę niemiecki jeniec z 1940 r., a późniejszy marszałek Juin, który uznał postawę aliantów za hańbiącą, lecz przede wszystkim głupią. Niemniej zanim zmienił poglądy, sam służył w siłach zbrojnych Vichy.